„Zaniedbałam męża, bo przez lata byłam służącą własnych córek. Nawet przeprowadziłam się do jednej, żeby pilnować wnuków”

Smutna kobieta fot. Adobe Stock, michaelheim
„Wyluzuj wreszcie, kobieto. Jesteś tutaj u siebie, nie na służbie. Służącą byłaś u córek i wnuków. Ja gosposi nie potrzebuję, tylko żony”.
/ 11.04.2024 13:21
Smutna kobieta fot. Adobe Stock, michaelheim

Komu ja teraz będę potrzebna?! – westchnęłam płaczliwie do koleżanki, z którą spotkałam się u fryzjerki.

– Jak to? Nie rozumiem, o co ci chodzi – Stefa wydawała się zdezorientowana.

– No bo Arek, najmłodszy Edytki, zdał maturę i wyjeżdża na studia. Reszta wnuków też już jest dorosła. To, komu będę potrzebna? – powtórzyłam.

– Przecież masz męża – zauważyła.

A tam, mąż! – machnęłam tylko ręką. – I co ja z nim będę niby robić?

– Sprawicie sobie pieska i będziecie chodzić na spacery! – zaśmiała się Stefa.

– No nie, jeszcze mi tylko pieska brakowało – wzruszyłam ramionami. – Zresztą, nawet nie wiem, czy Kazik lubi spacery. Przecież pół życia spędziłam u córek. Bez mojej pomocy by sobie nie poradziły.

– No to teraz będziecie znowu jak młode małżeństwo! – zażartowała.

Dla kogo miałam teraz żyć?

Nie zdążyłam jej odpowiedzieć, bo nadeszła moja kolej i fryzjerka poprosiła mnie na fotel. Wcale mi nie było do śmiechu. Czułam się trochę dotknięta: jak Stefa może lekceważyć mój problem?!

Wracając od fryzjerki, dalej o tym myślałam. Sytuacja wcale nie była wesoła. Mieliśmy z Kazikiem dwie córki, każda była moim oczkiem w głowie. Niestety, obie, podobnie jak kiedyś ja sama, szybko wyszły za mąż i urodziły dzieci. Zawsze marzyłam dla nich o lepszym życiu, o karierze – ale cóż. Tak sobie wybrały… Chciałam więc im pomóc, jak tylko się dało.

Postanowiłam zająć się wnukami, co było o tyle łatwe, że obie mieszkały blisko siebie i miały dzieci w zbliżonym wieku: Ania – dwóch synów i córkę, a Edytka – córkę i syna, wspomnianego Arka. Pięcioro wnuków. Naprawdę było się kim zająć.

Żeby ułatwić życie sobie, a przede wszystkim córkom, zamieszkałam u Edyty, która miała największe mieszkanie. Praktycznie całkowicie poświęciłam się wnukom. Do męża wpadałam raz, dwa razy w tygodniu – żeby posprzątać, ugotować mu coś na kilka dni i zwyczajowo zapytać, co słychać. A ponieważ niezmiennie odpowiadał, że wszystko w porządku, uznałam, że taki układ mu odpowiada. Tym bardziej że odpowiadał on mnie, bo mogłam bez przeszkód zająć się wnukami.

Spędzałam więc z mężem dzień lub dwa, intensywnie doprowadzając dom do porządku. Zostawiałam mu listę zakupów i poleceń, nakazywałam dbać o siebie i o mieszkanie, po czym z czystym sumieniem wracałam do dzieci. Tak minęło 20 lat.

A teraz ostatnie z wnucząt wyfruwało z domu, a ja czułam się wysadzona z siodła i zupełnie niepotrzebna. Głupia Stefa. Dobrze jej żartować i gadać o byciu na nowo młodym małżeństwem. Przez te lata, skupiona na córkach i wnukach, zupełnie odwykłam od małżeńskiego życia…

Z ciężkim westchnieniem otworzyłam drzwi naszego mieszkania, do którego wróciłam na dobre zaledwie kilka dni temu. Usłyszałam włączony telewizor, ale męża nie było w pokoju. Siedział bezczynnie w kuchni i gapił się przez okno.

– Po co ten telewizor chodzi i prąd ciągnie, jak go i tak nie oglądasz?! – napadłam na niego już od progu.

– Słyszę przecież, co mówią – odparł spokojnie mój małżonek i odstawił do zlewu szklankę z fusami po kawie.

Stało tam już kilka brudnych naczyń. Zirytowało mnie to, więc gderając pod nosem, wzięłam się do zmywania.

– Zostaw to, skarbie – Kazik uderzył w czułą nutę. – Ja to zaraz pozmywam. Odpocznij sobie i pozwól mi podziwiać twoją nową fryzurkę. Ładnie ci w jasnym.

Aż się zagotowałam ze złości.

– Już ja widzę to twoje „zaraz”. – fuknęłam. – Fryzurka! Patrzcie go. Ty mi tu nie kadź, tylko bajzlu lepiej nie rób, żebym nie musiała po tobie ciągle sprzątać.

– A kto ci każe sprzątać? Alinka, Ty tu jesteś panią domu, a nie gosposią.

– A kto niby ma ci posprzątać i ugotować, jak nie ja? – burknęłam.
Kazik zerwał się z taboretu. Był zły.

– Wyluzuj wreszcie, kobieto. Jesteś tutaj u siebie, nie na służbie. Służącą byłaś u córek i wnuków. Ja gosposi nie potrzebuję, tylko żony.

Ależ go napadło! Próbowałam przerwać mężowi, jakoś zaprotestować, ale on nawet nie pozwolił mi dojść do słowa.

Chyba nieźle się zdenerwował…

– Ciągle tylko albo pichcisz, albo sprzątasz. – ciągnął swoją tyradę. – Przez tyle lat wpadałaś do domu jak po ogień i zajmowałaś się wszystkim, tylko nie mną. Ja cię chciałem przytulić, pobyć z tobą, porozmawiać, po prostu pomieszkać… Ale ty nie miałaś na to ochoty. Czułości były dla córek i wnuków, ja się w ogóle nie liczyłem. – wrzasnął na koniec i wypadł z kuchni. Usłyszałam trzask drzwi wejściowych.

Siadłam na stołku oszołomiona. Próbowałam jakoś przetrawić to, co wykrzyczał mi Kazik. Zarzuca mi, że nie byłam dobrą żoną? Co za bezczelność! Zawsze miał posprzątane, ugotowane, poprane, poprasowane! Nieraz padałam z nóg po całym dniu krzątaniny wokół niego, a jemu jeszcze źle? Stary dureń! Wróciłam do zmywania, a kiedy skończyłam, usiadłam z kawą w pokoju i znowu wróciłam do słów męża. A może on ma rację? Faktycznie, na całe lata zostawiłam go samego… Myślałam tylko o dzieciach i wnukach, a jego zaniedbywałam.

Co z tego, że miał ugotowane i posprzątane, skoro dniami i nocami skazany był na samotność! Nie miał do kogo ust otworzyć, więc nic dziwnego, że telewizor zastępował mu moje towarzystwo. To i tak cud, że przez te wszystkie lata nie znalazł sobie innej kobiety, tylko cierpliwie znosił moją ciągłą nieobecność, moje skupienie się wyłączne na rodzinach córek! Widać naprawdę mnie kochał… A ja? Zostawiłam go samemu sobie! Lata mijały, nawet nie pamiętałam o rocznicach naszego ślubu… Nagle zrobiło mi się wstyd i łzy żalu napłynęły mi do oczu.

– Boże! Co ja najlepszego zrobiłam?! – wyszeptałam zgnębiona. – Zmarnowałam tyle lat wspólnego życia! Jak to teraz naprawię?! Jak mu to wynagrodzę?

Kazik wrócił wieczorem i bez słowa wziął się do robienia kolacji. A ja powzięłam mocne postanowienie, że się zmienię. Dla niego. Dla nas. Wierzcie mi, to wcale nie było łatwe. Tak długo żyłam życiem córek i wnuków, że praktycznie nie znałam własnego męża. Zapomniałam, co lubi, czym się interesuje, jakie ma nawyki i upodobania. Musiałam go poznać od nowa… Stefa miała rację, byliśmy znów jak młode małżeństwo!

Trzeba było, jak przed laty, „się dotrzeć”. Ja musiałam polubić to, że Kazik chrapie w nocy, rozrzuca ubrania, mlaszcze przy obiedzie, on – pewnie, że wciąż gderam… Z czasem szło nam coraz lepiej. Dużo ze sobą rozmawialiśmy, chodziliśmy na spacery, a ja znów odkryłam, jakim wesołym, pomysłowym, dowcipnym i zaradnym mężczyzną jest mój mąż.

Powoli do naszego związku wracały czułość i bliskość, choć mąż nadal reagował dosyć nerwowo, kiedy z przyzwyczajenia zaczynałam mówić o sprawach dzieci i wnuków. Nie dlatego, żeby go one nie interesowały, o nie! Po prostu obawiał się powrotu „starej” żony.

Wielkimi krokami zbliżała się czterdziesta piąta rocznica naszego ślubu, 17 czerwca. Chciałam na tę okazję wymyślić coś wyjątkowego. W tajemnicy przed Kaziem wyszukałam wczasy w Szklarskiej Porębie. Tam spędziliśmy nasze pierwsze dwa tygodnie małżeństwa i byliśmy wtedy bardzo szczęśliwi. Wykupiłam je za oszczędności, które zamierzałam przeznaczyć na studia Arka.

Teraz jednak uznałam, że wczasy z mężem są ważniejsze niż wnuk; że muszę koniecznie coś zrobić, aby Kazik zobaczył, jak bardzo zależy mi na nim i na naszym związku. Tydzień przed rocznicą ślubu postanowiłam powiedzieć Kaziowi o moim planie. Trochę się bałam, co powie. A on najpierw chwilę milczał i patrzył gdzieś w dal, a potem, wyraźnie wzruszony, przytulił mnie mocno i wyszeptał:

– Moja kochana Alinka…

A ja w jego ramionach poczułam się znów tak szczęśliwa jak młoda mężatka!

Nikomu nic nie mówiąc, spakowaliśmy walizki i pojechaliśmy odnaleźć nasze zapomniane szczęście. Córkom wysłałam tylko lakonicznego esemesa: „Jedziemy na wczasy”. I oboje wyłączyliśmy telefony.

Minie jeszcze na pewno trochę czasu, zanim się na nowo odnajdziemy i w pełni odbudujemy nasze małżeństwo. Oboje jednak mamy w sobie dużo zapału i dobrej woli. Jakie to wielkie szczęście, że miłość męża do mnie nie umarła przez te wszystkie lata, kiedy go tak zaniedbywałam! Przecież to prawdziwy cud!

Teraz wiem, że popełniłam wiele błędów… Ktoś mądry jednak powiedział, że zrozumienie swoich błędów to pierwszy krok do ich naprawienia. A ja naprawdę bardzo kocham Kazika i ten czas, który nam jeszcze pozostał, chcę przeżyć z nim w spokoju i szczęściu.

Czytaj także:
„Koleżanka na łożu śmierci błagała mnie o opiekę nad rodziną. Dotrzymałam słowa. Z przyjemnością przygarnęłam jej męża”
„Sukces uderzył mi do głowy, a strach podwładnych był moją pożywką. Przejechałem się na własnym wybujałym ego”
„Mąż po 5 latach zostawił mnie dla ciężarnej kochanki. Później sama wpadłam w sidła żonatego i zostałam kochanką”

Redakcja poleca

REKLAMA