„W święta zawsze wszystko jest na mojej głowie. Marzy mi się Wigilia w swoim domu, w ciszy i samotności”

Kobieta o tym, że nie cierpi Wigili fot. Adobe Stock
„Karp staje mi w gardle, gdy ciotki zaczynają truć, że praca w reklamie to dla kobiety żadna praca, a poza tym powinien utrzymywać mnie mąż, którego jak najszybciej powinnam znaleźć. Spędzam Wigilię z bliskimi, którzy wcale nie są mi bliscy”.
/ 20.12.2021 10:03
Kobieta o tym, że nie cierpi Wigili fot. Adobe Stock

Kiedy zazwyczaj myślimy o Bożym Narodzeniu, jawi się nam idealny obraz – cała rodzina zgromadzona przy wigilijnym stole dzieli się opłatkiem. Blask choinkowych lampek rozjaśnia mrok pokoju, słychać kolędy i szept dobrych życzeń. W rzeczywistości, niestety, nie zawsze wygląda to tak pięknie. Świąteczny czas jest często pełen napięcia. Z powodu byle drobiazgu potrafi wybuchnąć awantura i w efekcie perspektywa rodzinnego spotkania zaczyna budzić niechęć, a nie radość.


Tuż po Wszystkich Świętych na hipermarketach, galeriach handlowych, a nawet osiedlowych sklepach pojawiają się kolorowe neony z życzeniami, choinki, bombki, jodła, a my wpadamy w szaleństwo zakupów. Biegamy po świątecznie udekorowanych sklepach i kupujemy niezliczone prezenty, często nikomu niepotrzebne rzeczy, z których obdarowany obowiązkowo musi się cieszyć. Złościmy się przy tym, że wszędzie tłok i ścisk, ale zaciskamy zęby i taszczymy pękate torby z podarunkami. A przecież adwent to okres spokoju i radosnego wyczekiwania na wielkie wydarzenie, jakim są narodziny Chrystusa. Jak wielu z nas w tym świątecznym zgiełku o tym pamięta?

Kilka dni przed Wigilią przedświąteczny amok sięga zenitu. Całymi wieczorami gotujemy, smażymy, pieczemy, jednocześnie pokrzykując na dzieci i męża, którzy, jak co roku, niezbyt pomagają, za to plączą się pod nogami nadzwyczajnie.
– Nigdy nie mogę liczyć na Jarka przed świętami – złości się moja siostra na swego męża. – Zawsze znajdzie sobie zajęcie, żeby mi tylko nie pomóc. Jak zawsze wszystko jest na mojej głowie.
– Nienawidzę świąt – żali się kolejny rok moja przyjaciółka Elżbieta. – Karp staje mi w gardle, gdy ciotki zaczynają truć, że praca w reklamie to dla kobiety żadna praca, a poza tym powinien utrzymywać mnie mąż, którego jak najszybciej powinnam znaleźć. Wszyscy mają wobec mnie wymagania, których w ich opinii nie spełniam. A ja nie jestem już małą dziewczynką i nie chcę tego słuchać – mówi poirytowana. – Święta są dla mnie smutnym przeżyciem.

Ja również od pewnego czasu nie przepadam za Wigilią

Spędzamy ją na zmianę to u mnie w domu, to u mego brata, to znów u siostry. Wcale mi to nie odpowiada, ale tak się już utarło i stało niemal tradycją. Staramy się być tego dnia uprzejmi, ale tak naprawdę to Jolka z Krzyśkiem nie mogą na siebie patrzeć i przez cały rok nie kontaktują się ze sobą.
Tęsknię za Wigilią z mojego dzieciństwa, kiedy to wszyscy spotykaliśmy się u cioci Marysi, która mieszkała na mazurskiej wsi.

– Wigilia Bożego Narodzenia to dzień, który decyduje o całym roku – powtarzała dzieciom. – Trzeba więc przeżyć go w zgodzie, spokoju i okazywać sobie życzliwość – powtarzała.
Od wczesnego świtu trwały przygotowania do wigilijnej kolacji. Wszystkie prace gospodarskie musiały być zakończone przed zapadnięciem zmroku.

Ciocia Marysia stawiała na wigilijnym stole olbrzymią dzieżę świeżo ugotowanych ziemniaków, dobrze odcedzonych i odparowanych, oraz drugą, nieco mniejszą miskę pokrojonych śledzi w zalewie śmietanowej. Była to woda z roztartymi mleczami, a utworzony w ten sposób sos zabielony był niewielką ilością gęstej wiejskiej śmietany. To nie była wystawna, pełna przepychu kolacja, jakie bywają u mojej siostry w myśl zasady: zastaw się, a postaw się, lecz skromny posiłek spożywany w gronie serdecznych osób.

U cioci Marysi zawsze zbierała się spora grupka ludzi. Wszyscy byli sobie bliscy. Nieważne, czy spokrewnieni, czy nie. Rodzina czy sąsiedzi. Wszyscy oni znali się, szanowali, cenili nawzajem i lubili ze sobą przebywać. To tworzyło tę niepowtarzalną atmosferę duchowej wspólnoty, sympatii i rozumienia się. Wszyscy oni lubili być ze sobą na co dzień, interesowali się swoim losem nie ze wścibstwa, ale właśnie z tej wewnętrznej duchowej potrzeby bycia ze sobą.

Przed wieczerzą odmawialiśmy modlitwę, którą prowadził dziadek jako najstarszy z obecnych. Po odczytaniu Ewangelii o narodzeniu Jezusa łamaliśmy się opłatkiem. Wypowiadane życzenia płynęły z głębi serca, a nie były tylko zdawkowo wypowiedzianymi grzecznościowymi formułkami, jak to bywa na wigilijnej wieczerzy u mojej siostry.

Właśnie takich bliskich pragnęłabym widzieć w moim domu, a nie zwaśnione rodzeństwo z ich rodzinami. Czy byłoby to nie w porządku, gdybym tak przed świętami zwyczajnym głosem powiedziała do brata i siostry:
– Wiecie, w tym roku mam całkiem inne plany.
Marzy mi się Wigilia w swoim domu, w ciszy i samotności. Chciałabym sobie powspominać, może coś komuś lub sobie wybaczyć, albo przyrzec na przyszłość. A może rozliczyć się z własnym sumieniem. To byłby dobry uczynek. I jakże dobra Wigilia.

A może wyszłabym o zmierzchu pochodzić po ulicach, popatrzeć na gwiezdne niebo i podziękować opatrzności bożej. Przede wszystkim za to, że to niebo nad nami jest spokojne, bo szczęśliwym zrządzeniem losu nie mamy wojny i bomby nam na głowy nie lecą, jak mawiała moja babcia, która przeżyła dwie wojny światowe.

Podziękowałabym także za wszystkie dobre rzeczy, jakich na co dzień nie zauważamy, chociaż doświadczamy ich tak wiele. Za świeży pachnący chleb, czystą pościel w łóżku, książkę czytaną z pasją, uśmiech starszej sąsiadki, słodki pocałunek dziecka. Marzy mi się jeszcze ta jedyna, niepowtarzalna atmosfera pasterki, mszy łączącej ludzkie serca i dającej nadzieję!

Nie było mi to dane, bo fałszywie rozumiana tradycja, a tak naprawdę lęk przed wymówkami siostry i oburzeniem brata, kolejny raz wpłynęły na moją słabą wolę ducha. Znowu tchórzliwie poddałam się ich presji i wbrew samej sobie spędziłam ten wieczór z bliskimi, którzy tak naprawdę nie są mi bliscy. Znowu patrzyłam na wścibskie oczy ciekawskiej ciotki i zażenowana grzecznie wysłuchiwałam najintymniejszych szczegółów choroby wujka.

Stół uginał się pod ciężarem tradycyjnej „postnej wieczerzy”, a najgłośniejszy spór dotyczył wyższości smażonego łososia panierowanego mielonymi migdałami, a może orzechami, nad karpiem z bakaliami.

Kolejny raz powtarzałam sobie w duchu, że koniec z takimi spotkaniami, które są chorobą dla żołądka, trucizną dla myśli i kłamstwem dla duszy. Znowu zamarzyły mi się gotowane i odparowane ziemniaki ze śledziami i dotyk szorstkiej spracowanej ręki cioci Marysi.

Jak co roku pragnęłam wygarnąć mojej rodzince wszystko, co mi od dawna leżało na sercu. Głośno, śmiało i prosto w oczy chciałam im powiedzieć, że marzy mi się kolacja wigilijna wśród cichych i skromnych osób. Może wśród samotnych i opuszczonych, a może słabych, chorych lub bezdomnych, że podzieliłabym się z nimi chlebem, zaniosłabym im olbrzymią miskę pierogów z kapustą i grzybami i duży gar gorącego barszczu.

A pieniądze wydane na gwiazdkowe prezenty, z których tak naprawdę nikt się nigdy nie cieszy, wykarmiłyby całą gromadę biednych dzieci w stołówce szkolnej, że całym sercem pragnęłam zaznać tej szczególnej atmosfery wśród niby obcych, a jakże bliskich serdecznych ludzi, jakich gościła niegdyś ciocia Marysia.

Niestety i tym razem zabrakło mi odwagi. Może w przyszłym roku?

Zobacz też: „Przy wigilijnym stole zasiadam z mężem, który zdradza mnie z 20-latką”„Chciałam bajkowy ślub i gromadkę dzieci, on nie. Ten gnojek prowadził podwójne życie - i to z moją przyjaciółką!”

Redakcja poleca

REKLAMA