Świetnie pamiętam tamto lato, chociaż minęło już sporo czasu. Michała poznałam na Mazurach. Siedziałyśmy z przyjaciółką przed naszym ośrodkiem wczasowym, on właśnie wyszedł z budynku. Wysoki, pięknie opalony i uśmiechnięty.
– Dziewczyny, jeśli chcecie popływać jachtem, a nie macie uprawnień albo łódki, to pracuję jako instruktor. Wynajmujemy sprzęt, organizujemy wycieczki – powiedział, podchodząc do nas.
Moja przyjaciółka Dorota od razu zapaliła się do pomysłu.
– Jest ładniutki – przekonywała mnie, kiedy odszedł. – Popłyńmy z nim.
– Boję się, za żadne skarby nie wsiądę na jacht – oponowałam.
Michał od razu mi zaimponował. Początkowo za każdym większym przechyłem łodzi umierałam ze strachu, ale obserwując jego pewność siebie, uspokoiłam się dość szybko. Z wprawą i pasją sterował naszym małym jachtem, przy okazji opowiadając nam o okolicy. Kiedy lunęło i podpłynęliśmy do pełnego szuwarów brzegu, już nie myślałam o pieniądzach wydanych na tę wyprawę. Dorota najwyraźniej też była pod wrażeniem, bo robiła wszystko, żeby zwrócić na siebie uwagę naszego przystojnego żeglarza. A to niechcący spadło jej ramiączko od kostiumu, a to poślizgnęła się na mokrym pokładzie, wpadając prosto w jego ramiona...
– A może wybierzesz się z nami na wieczorne ognisko? Będzie paru znajomych z naszego ośrodka, piwo, kiełbaski – paplała Dorota, patrząc na niego kokieteryjnie.
– Nie piję, poza tym jutro o świcie wypływam z grupą Niemców – powiedział zupełnie niewzruszony jej adoracją.
Kiedy zeszłyśmy na ląd, moja przyjaciółka była urażona i wściekła.
– Może i jest całkiem przystojny, ale to kawał nadętego sztywniaka – stwierdziła z przekąsem, a potem oznajmiła, że i tak bardziej podoba jej się Bartek z sąsiedniego pokoju.
Cóż, może to i dobrze, bo mnie podobał się Michał – pomyślałam, chociaż nie robiłam sobie wtedy żadnej nadziei. Wyglądało na to, że on poważnie traktuje wakacyjną pracę i nie ma czasu na flirty – myślałam, szukając go wzrokiem na przystani. Na ognisku się nie pojawił, zresztą tak jak zapowiedział, następnego dnia też go nie widziałam. Przez kolejny tydzień wpadałam na niego czasem na pomoście, ale poza paroma banałami, nie rozmawialiśmy o niczym konkretnym. Może dlatego byłam zaskoczona, gdy tuż przed naszym wyjazdem podszedł do mnie i wcisnął mi karteczkę ze swoim adresem.
– Gdybyś kiedyś była w Szczecinie, to się odezwij – powiedział, a potem zaczerwienił się i wydukał, że jestem miła. Miła? – pomyślałam. Dobre i to. Wzięłam od niego długopis i pospiesznie zapisałam mu swój adres.
– Nowy Sącz? Już dalej mieć do siebie nie mogliśmy – westchnął, a potem wsunął kartkę do kieszeni. – Odezwę się do ciebie – obiecał, a potem powiedział, że musi lecieć i tyle go widziałam.
Do domu wróciłam z mieszanymi uczuciami. Z jednej strony mówiłam sobie, że nic z tego nie będzie, ale z drugiej wciąż myślałam o Michale. Minął sierpień, wrzesień, październik. Nie przyszedł list ani nie zadzwonił telefon. Zajęłam się pracą w rodzinnym sklepie, zaczęłam się spotykać z kilka lat starszym chłopakiem, kiedy którejś soboty w drzwiach mojego mieszkania stanął... Michał. Musiałam mieć naprawdę głupią minę, bo zaczął przepraszać, że wcześniej nie zadzwonił.
– Zgubiłem tę przeklętą kartkę z twoimi namiarami. Telefonu nie zapamiętałem, ale adres tak. Nowy Sącz, ul. Rezedowa 20.
Robiłam mu kanapki i trzęsły mi się ręce. Kiedy go zobaczyłam, zrozumiałam, że wciąż jestem nim zauroczona. Powiedział, że przyjechałby dużo wcześniej, ale złamał nogę.
– Słuchaj, wiem, że nie mam prawa tak się pojawiać w twoim życiu... Że może już kogoś masz, że przecież niczego sobie nie obiecywaliśmy, ale...
– Wspaniale, że jesteś – powiedziałam, a potem podeszłam do niego i pocałowałam go w usta.
Sama nie mogłam uwierzyć, że to zrobiłam, ale siedząc z nim w mojej kuchni, chciałam tylko, aby mnie tulił. Mówił, że tęsknił, myślał... Że to, co się między nami wydarzyło na Mazurach, nie było jedynie wymysłem mojej wyobraźni, a prawdą.
Zaczęły się listy, telefony i tygodnie tęsknoty. Kiedy w końcu udało mi się przekonać moich rodziców, że przeprowadzka do Szczecina będzie dla mnie pełnią szczęścia, Michał zaczął już przebąkiwać o małżeństwie. Wyjechałam na drugi koniec Polski. Zostawiłam za sobą wszystko, co znałam i kochałam, ale było warto. Byłam szczęśliwa, chociaż rok po ślubie zaczęły się nad nami zbierać ciemne chmury.
Michał stracił pracę, ja spodziewałam się dziecka i czułam się fatalnie. Mąż załamał się, zamknął w sobie, stał się zgryźliwy, czasem nawet arogancki. W końcu po kilku tygodniach któregoś dnia wpadł do domu jak burza:
– Znalazłem pracę! – oznajmił, biorąc mnie na ręce. – Wyjeżdżam za tydzień.
– Jak to wyjeżdżasz? – zamarłam.
– Kumpel znalazł mi robotę na budowie w Hiszpanii, ale to tylko trzy miesiące – powiedział, całując mnie. – Zarobię, nabiorę doświadczenia, przywiozę ci coś ładnego. Ty wrócisz do rodziców, odwiedzisz stare kąty i ani się obejrzysz, a będziemy znowu razem.
– Nie chcę, żebyś jechał – płakałam. – Jestem przecież w ciąży.
– I właśnie dlatego jadę – przekonywał mnie żarliwie.
Postawił na swoim i wyjechał. Z trzech miesięcy zrobiło się pół roku, potem rok i półtora. Tęskniłam, płakałam z tęsknoty, ale on wsiąkł w tamto towarzystwo, przyzwyczaił się do większych pieniędzy. Przypomniałam sobie tamtego Michała, którego poznałam na jachcie. Odpowiedzialnego i uroczego. Zaczęłam się bać, że może sobie tam kogoś znalazł, że mnie porzuci, że już nie jest jak dawniej. Któregoś wieczoru wypłakałam mu to wszystko w słuchawkę.
– Kochanie, nie miałem pojęcia, że tak bardzo tęsknisz. Wracam jak najszybciej.
Dotrzymał słowa, przyjechał po kilku tygodniach. Szczupły, zmarniały i taki mój. Uczyliśmy się siebie nawzajem od nowa, mąż poznawał naszego synka. Uwierzyłam, że wciąż się kochamy, że jest między nami dobrze. I wtedy zachorowała moja mama.
– Muszę jechać do Nowego Sącza, zająć się matką – mówiłam.
I tak po długim rozstaniu znowu przyszło nam się żegnać. Gdy w końcu mama poczuła się lepiej, a ja wróciłam do Michała, on wybierał się służbowo do Szwecji.
– Daj spokój, tym razem to tylko trzy tygodnie, chyba tyle wytrzymasz bez mojego bałaganiarstwa? – pocieszał mnie.
Mijają lata. Nasz Kubuś niedługo pójdzie do komunii, młodsza Martynka właśnie ząbkuje. A my z Michałem ciągle nie możemy się sobą nacieszyć.
– Jak wy to robicie? Zawsze kiedy was widzę, trzymacie się za ręce – dziwi się nasza wspólna znajoma.
– Najwidoczniej rozstania nam służą – uśmiechnęłam się.
Bo rzeczywiście przez te ponad 10 lat naszego małżeństwa mąż stale gdzieś jeździł. Był w Stanach, pracował w Kanadzie i Szwecji, wyjeżdżał służbowo na Litwę i Łotwę. Zawsze jakoś nam tak do siebie daleko, ale może właśnie dlatego te nasze wspólne chwile są dla nas takie cenne – myślę, zabierając się za pieczenie sernika. Za parę dni Wigilia. Tym razem spędzimy ją razem w domu. Jak będzie za rok, nie mam pojęcia, ale wiem jedno – gdziekolwiek by Michał nie pojechał, zawsze do nas wróci, bo jest moją bratnią duszą, mężczyzną mojego życia. Mężem, kochankiem i najlepszym przyjacielem – myślę, uśmiechając się pod nosem.
Michał wchodzi do kuchni i pyta, czy może mi w czymś pomóc.
– Podaj mi, proszę, masło z lodówki – uśmiecham się.
Podchodzi do mnie i całuje mnie w kark, potem jego ręce wsuwają się pod moją bluzkę.
– Stęskniłem się za tobą, wiesz? – szepcze mi do ucha, ciągnąc mnie w stronę sypialni. – Dzieci będą w domu dopiero wieczorem, dzwoniłem do mojej mamy.
Opadamy na łóżko, mąż ściąga ze mnie spódnicę, walcząc jednocześnie ze swoim swetrem. Może rzeczywiście te rozstania nam służą – myślę, gładząc go po plecach. Świąteczny sernik może poczekać.
Więcej listów do redakcji:„Adoptowaliśmy chłopca. Po 7 latach postanowiłam, że oddamy go z powrotem do domu dziecka”„Nie mieszkam z mężem, bo ciągle się kłócimy. Spotykamy się 2 razy w tygodniu i w weekendy”„Mąż miał na moim punkcie obsesję. Nie chciał się mną z nikim dzielić. To doprowadziło do tragedii”