Monikę znałam od zawsze. Chodziłyśmy do tej samej klasy, siedziałyśmy w jednej ławce. Ta przyjaźń była całkiem bezinteresowna. Uwielbiałam się z nią bawić. Zawsze miała setki pomysłów!
Kiedy trochę podrosłyśmy, często włóczyłyśmy się po miasteczku i godzinami dyskutowałyśmy na przeróżne tematy. To były bardzo ważne sprawy: pierwsze miłości, szkolne plotki, muzyczni idole. No i oczywiście codziennie ustalałyśmy, jak ubierzemy się następnego dnia do szkoły czy na zakupy.
– To co, jutro wkładamy różowe bluzeczki i sandałki? – proponowała Monika, a ja godziłam się lub sama coś wymyślałam.
Zawsze starałyśmy się wyglądać podobnie, żeby podkreślić, że jesteśmy najlepszymi przyjaciółkami. Przychodziło nam to bez trudu. Obydwie wysokie, jasnowłose, o piwnych oczach. Wiele osób sądziło, że jesteśmy siostrami. A my byłyśmy z tego dumne!
Nasze drogi nagle się rozeszły
Niestety, kiedy skończyłyśmy szkołę podstawową, nasze drogi niespodziewanie się rozeszły.
– Przeprowadzam się – oznajmiłam pewnego razu ze smutkiem przyjaciółce. – Tata znalazł pracę w innym mieście. Będziemy mieć trzypokojowe mieszkanie!
Płakałyśmy pół dnia, ale żadna z nas nic nie mogła zrobić. Miałyśmy przecież po 14 lat. Monika została więc w naszym rodzinnym miasteczku, a ja wyjechałam z rodzicami ponad sto kilometrów dalej.
Miałyśmy nadzieję, że nie stracimy ze sobą kontaktu, stało się jednak inaczej. Choć obiecałam Monice, że będę przyjeżdżać z wizytami, rzadko wpadałam na stare śmieci. Byłam jeszcze zbyt młoda, by pokonywać tak dużą odległość samotnie, a rodziców niespecjalnie ciągnęło do miejsca, w którym się wychowali. Dziadkowie już nie żyli, więc nie mieliśmy właściwie do czego wracać. Czas płynął, powoli dorastałam i stawałam się młodą kobietą. Po pięciu latach od naszej przeprowadzki pierwszy raz w życiu na serio się zakochałam.
Moim wybrankiem był Paweł, chłopak, którego pamiętałam jeszcze z czasów, gdy mieszkaliśmy w rodzinnym miasteczku. Nie widziałam go od tamtej pory. Potem spotkaliśmy się przypadkiem na koncercie Kasi Kowalskiej. Dopiero wtedy moje serce zabiło mocniej na jego widok.
On zdawał się podzielać moje uczucia. Tak przynajmniej mi się wydawało. Zaczęliśmy się widywać, kiedy tylko to było możliwe. Jednak niezbyt często, bo przecież mieszkaliśmy daleko od siebie. Ani ja, ani on nie mieliśmy jeszcze samochodu ani nawet prawa jazdy. Podróżowaliśmy więc PKS-em albo pociągiem, w weekendy i święta. W jedną stronę jechało się aż dwie godziny. I tak trwała ta nasza miłość na odległość.
Potem Paweł przeniósł się do mojego miasta. Każda randka wciąż była dla mnie wielkim przeżyciem. Chodziliśmy do teatru, do kina. Czasem na dyskotekę lub w odwiedziny do znajomych. Najbardziej lubiłam, kiedy spędzaliśmy czas tylko we dwójkę. Na romantycznym spacerze czy na kawie w przytulnej knajpce. Chodziliśmy, trzymając się za ręce.
– Czuję się przy tobie taka bezpieczna – wyznałam mu któregoś razu i przytuliłam się do niego.
– To dobrze – odparł krótko, nawet na mnie nie patrząc.
Wydał mi się wtedy dziwnie nieobecny, jakby myślami był zupełnie gdzie indziej. Nawet mi do głowy nie przyszło, że to zły znak. Wierzyłam w jego miłość do mnie. „Jest taki rozmarzony – myślałam. – Pewnie już sobie układa w głowie nasze wspólne życie”. Może tak mi się wydawało, bo sama zaczynałam snuć dalekosiężne plany…
Oczami wyobraźni już widziałam siebie w białej sukni, stojącą przed ołtarzem i wypowiadającą sakramentalne „tak”. Potem pojedziemy bryczką do pałacyku, w którym odbędzie się huczne wesele. Za rok, najwyżej dwa lata, urodzę nam ślicznego bobaska. A potem jeszcze jednego, żeby temu pierwszemu nie było smutno samemu na świecie. I będziemy szczęśliwą rodziną aż do naszych ostatnich dni...
Tymczasem Paweł nie mówił o wspólnym życiu. Mnie wydawało się normalne, że związek powinien iść do przodu. To przecież naturalna kolej rzeczy, gdy ludzie się kochają. Ale on wolał zostać przy cotygodniowych randkach.
– Mam dość życia na odległość. Pragnę, żebyśmy stworzyli rodzinę! – wypaliłam pewnego razu, kiedy do mnie przyjechał. Nie byłam już wtedy dzieckiem. Miałam 25 lat i doskonale wiedziałam, czego chcę od życia. Spora część moich koleżanek z dawnej klasy miała już nawet dzieci. A ja? Wciąż prowadzałam się za rączkę ze swoim chłopakiem – jak jakaś nastolatka!
– Paweł, powiedz coś – zdenerwowałam się, bo jak zwykle podczas poważnych rozmów udawał, że nie słyszy tego, co do niego mówiłam.
– A co ja mam ci powiedzieć? – odburknął. – Dobrze jest, jak jest. Dlaczego chcesz to psuć?
– Czyli nie chcesz założyć ze mną rodziny? – spytałam, z trudem powstrzymując łzy.
Westchnął ciężko, przewrócił oczami, a potem przywołał na twarz wymuszony uśmiech.
– Oczywiście, że chcę – odparł spokojnie. – Ale na razie nie stać mnie na wspólne życie. Z mojej pensji nie kupię mieszkania, nie utrzymam ciebie i dzieci. A jak ty sobie wyobrażasz pracę, skoro marzy ci się gromadka bachorów?
Jak zwykle rozsądny i trzeźwo myślący Paweł miał sporo racji. Finansowo nie byłoby łatwo.
– Mogę robić coś dorywczo – próbowałam mimo wszystko obstawać przy swoim. – W tym czasie dzieckiem opiekowałaby się mama. Na pewno jakoś dalibyśmy radę!
– Już ja widzę tę twoją pracę! – żachnął się. – Zaraz wymyślisz, że dziecko potrzebuje matki non stop, i tyle z tego będzie. A mnie nie stać na luksus trzymania żony w domu. Zobacz, jak moi rodzice spaprali sobie życie. Matka rodziła dzieci, a ojciec ledwie był w stanie nas wykarmić. Zawsze bieda, używane ciuchy, stare podręczniki, walka o każdy grosz. Nie chcę tak!
Wtedy się wkurzyłam. To, że nie będziemy bardzo bogaci, nie powinno być argumentem przeciwko zawarciu małżeństwa! Wiele rodzin wychowuje dzieci w trudnych warunkach i są szczęśliwi!
Pieniądze to nie wszystko…
– Ty po prostu nie chcesz się ze mną ożenić! – rzuciłam z furią i pobiegłam przed siebie. Paweł nie gonił mnie, nie krzyczał, żebym się zatrzymała, nie przepraszał. Nie wiem nawet, czy patrzył w moją stronę, bo nie odwróciłam się ani razu. Zdyszana wpadłam na postój taksówek, wsiadłam do pierwszej z brzegu i wróciłam do domu. Dopiero tutaj nerwy mi puściły i rozpłakałam się jak małe, skrzywdzone dziecko.
Nie pamiętam, kiedy zasnęłam. Obudził mnie potworny ból głowy. Sącząc poranną kawę, zaczęłam jeszcze raz rozważać wszystko, co wydarzyło się wczoraj. Doszłam do wniosku, że zareagowałam zbyt gwałtownie
i powinnam to teraz naprawić. „To nie może się skończyć w ten sposób. Muszę z nim porozmawiać” – postanowiłam. I jak pomyślałam, tak zrobiłam. Pojechałam do niego i drżącą ręką zapukałam do drzwi kawalerki, którą wynajmował. Dobiegła mnie jakaś szamotanina. Po chwili usłyszałam zgrzyt przesuwanej zasuwy. Serce waliło mi jak szalone, w gardle poczułam nienaturalną suchość. Z przejęcia ledwo mogłam ustać na nogach.
Drzwi otworzyła mi... Monika. Właśnie tak – moja najlepsza przyjaciółka z dzieciństwa. Nie widziałam jej z dziesięć lat, ale to z pewnością była ona. Kompletnie mnie zamurowało. Stałam osłupiała, nie byłam w stanie wydusić z siebie słowa. Nie myśląc wiele, wymierzyłam jej siarczysty policzek, a potem odwróciłam się na pięcie i zbiegłam po schodach. Gdy wróciłam do domu, już nie płakałam. Wszystko zrozumiałam. Paweł nie chciał ślubu, bo miał inną kobietę! Ciekawe, czy Monika wiedziała o mnie? Może niepotrzebnie poniosły mnie emocje, kiedy ją uderzyłam… Ale to już nie ma znaczenia.
Pocierpiałam trochę, to naturalne, lecz wkrótce poznałam wspaniałego mężczyznę, mojego przyszłego męża i ojca moich dzieci. I myślę sobie, że ta dramatyczna sytuacja z moim byłym i przyjaciółką zdarzyła się właśnie po to, abym teraz mogła cieszyć się prawdziwym szczęściem.
Anna, 31 lat
Czytaj także:
„Nauczycielka córki mnie nienawidziła i mściła się na moim dziecku. Pożałowała, bo ze mną się nie zadziera”
„Mąż chciał, bym przygarnęła jego dziecko ze zdrady. Z uśmiechem na ustach wyrzuciłam go z domu”
„Romans online okazał się całkiem realny, gdy mój kochanek nagle przyjechał. Nie wiem teraz, co powiedzieć mężowi”