„W Wigilię odkryłam, że narzeczony ma kochankę. Znalazłam ich wspólne zdjęcie, które wyrażało więcej niż tysiąc słów”

Kobieta, którą zdradził nazeczony fot. Adobe Stock
„Myślałam, że chociaż zacznie zaprzeczać, powie, że to był błąd, że kocha tylko mnie, a z tamtą to już skończone, ale się myliłam. – Przepraszam, nie chciałem cię skrzywdzić – powiedział cicho, a potem ubrał sweter, chwycił kurtkę i... po prostu”.
/ 22.12.2021 11:09
Kobieta, którą zdradził nazeczony fot. Adobe Stock

Na krakowskim rynku, jak co roku na kilka tygodni przed Gwiazdką rozłożyli się sprzedawcy. Od zawsze uwielbiałam przedświąteczny jarmark – kolorowe kramy ciągnęły się od ratusza i kusiły całą gamą rozmaitości. Można tu było kupić wszystko – od ręcznie robionych aniołków i choinkowych bombek, po cudowne pachnące pierniki, stroiki z jedliny, i jemiołę oczywiście. Kupiłam jej dwa pęki, bo jak co roku wieszałam ją nad stołem w salonie.

W wiadomym celu, bo wyjątkowo podobał mi się staropolski zwyczaj całowania tam bliskich osób. Głównie mojego narzeczonego Marka.
– Może kupisz oscypka, kochanieńka? – zapytała mnie uśmiechnięta góralka.
Pokiwałam przecząco głową i zaczęłam przedzierać się przez tłumy rozbawionych krakowian. Chociaż był dopiero 7 grudnia ulice już lśniły od bogatych, bożonarodzeniowych dekoracji, a ludzie biegali po ulicach w szale przedświątecznych zakupów.

Kochałam ten okres – śnieg bielący krakowskie Planty, kolędy w sklepach i całe to zamieszanie. Nie miałam ochoty na jazdę „ósemką” i ruszyłam do domu pieszo. Trzeba przede wszystkim doprowadzić mieszkanie do porządku – pomyślałam. W tym roku chcieliśmy z Markiem spędzić Wigilię tylko we dwoje. Rodzice trochę kręcili nosami, ale zrozumieli to, w końcu za osiem miesięcy mieliśmy się pobrać. Byłam nieźle stremowana, nie ma co – po raz pierwszy w życiu przygotowywałam Wigilię.

Do tej pory święta kojarzyły mi się ze wspólnym robieniem barszczu, lepieniem uszek i babcią piekącą makowiec, ale teraz miałam to wszystko zrobić sama. Planowałam każdy drobiazg – kolor serwetek i świec na stole, dobór potraw, prezenty. Wszystko. Marek śmiał się, że przesadzam:
– Kotku, to tylko święta, nie kolacja dla dwunastu par, zwolnij tempo, odpocznij – zachęcał mnie.
– Łatwo ci mówić, to nie ty będziesz musiał zrobić karpia, uszka i całą resztę. Mam nadzieję, że wszystko wyjdzie tak dobrze, jak obiecują babcine przepisy – westchnęłam.

Wigilia nadeszła jak zawsze zbyt szybko. Nic nie szło, jak trzeba. Uszka się rozgotowały, sernik wyszedł jakoś zakalcowato, nawet barszcz nie był tak dobry, jak ten babciny, choć wzięłam przepis od samej mistrzyni. W kuchni dramatyczny rozwój akcji osiągnął punkt kulminacyjny, gdy półmisek z karpiem w galarecie z pośpiechu wyślizgnął mi się z ręki i wylądował na podłodze. No tego nie wytrzymałaby nawet najbardziej doświadczona gospodyni – pomyślałam i oczywiście się rozpłakałam.

Miałam ochotę chwycić za słuchawkę i zadzwonić po mamę, ale w wieku 24 lat powinnam chyba się oduczyć takich odruchów? Poza tym z mojego rodzinnego Sanoka nie było do Krakowa wcale tak blisko...

Marek wszedł do kuchni i zaczął zbierać kawałki rozbitej porcelany. Nie wiem czemu, ale miałam wrażenie, że ostatnio zachowuje się jakoś nieswojo. Sprawiał wrażenie dziwnie roztargnionego, żeby nie powiedzieć smutnego. Wiedziałam, że w jego banku panuje ostatnio nieprzyjemna atmosfera, ponieważ podobno szykują się tam jakieś zmiany, ale chyba nie zadręcza się tym w Wigilię? – zastanawiałam się.
– Marek, co cię gryzie? – zapytałam, kiedy w końcu udało mi się zebrać karpia z podłogi. Trudno, jakoś obejdziemy się bez ryby.
– Nie, to nic... Chyba się lekko zaziębiłem – powiedział, a potem dodał, że idzie pod prysznic.
Kiedy z łazienki usłyszałam szum wody, skorzystałam z okazji, żeby zapakować prezent dla Marka.

Choinka była już ubrana i pięknie oświetlona, wystarczyło tylko zawinąć paczuszkę w ozdobny papier i wsunąć ją pod drzewko.
– Gdzie ja posiałam nożyczki? – mruknęłam, gorączkowo przeszukując komodę w korytarzu.
Pewnie Marek jak zawsze zawlókł je do swojego biurka – pomyślałam, wchodząc do pokoju, w którym trzymał komputer i jakieś tony książek, w dodatku wciąż jeszcze w kartonach. Dawno przestałam walczyć, żeby w końcu to wszystko rozpakował, jego sprawa... Odsunęłam szufladę jego biurka. Czego tam nie było – notesy, papierki po gumach, nawet jakieś nowe skarpety, jeszcze z metką i stara lotka od badmintona.
– Faceci... – fuknęłam, przekopując się przez cały ten bajzel.

Kiedy wsunęłam rękę pod gruby notes, zauważyłam, że wystaje z niego jakieś zdjęcie. Wyjęłam je, niczego nie podejrzewając i szybko tego pożałowałam. Na fotografii był Marek – stał nad Wisłą, na tle Wawelu. Nie byłoby w tym nic dziwnego, gdyby był sam, ale nie – wczepiona w jego ramię, prawie na nim wisząc, stała uśmiechnięta, drobna brunetka. Ładna, nawet bardzo, w dodatku jakoś dziwnie w niego wpatrzona.

Zaczęłam się pocieszać – to na pewno koleżanka z banku, nie powinnam go podejrzewać o wszystko, co najgorsze ani grzebać w jego rzeczach. Pewnie nie pokazał mi tej fotki, bo wie, jak potrafię być zazdrosna – mówiłam sobie, chociaż sama w to nie wierzyłam.

Kiedy z łazienki doszedł do mnie szum suszarki, zrozumiałam, że mam tylko kilka krótkich minut, żeby znaleźć coś więcej. No i znalazłam... „To dla Ciebie, Marku. Kocham mocno, Justyna” – przeczytałam, wyjmując z samego dna szuflady walentynkową kartkę. Teraz już chyba nie mogłam sobie wmówić, że to tylko koleżanka z banku, prawda? Wpadłam do łazienki w jakimś amoku.
– Co to jest?! – rzuciłam w niego walentynką.
– Grzebałaś w moich rzeczach? Ty? – zapytał.
– Tylko tyle masz mi do powiedzenia? Czy to jest teraz największym problemem?! Pytam, kto to jest i ile to trwa, bo sądząc po kartce z lutego już prawie rok. Marek za osiem miesięcy mamy się pobrać, jak mogłeś?! – krzyknęłam, starając się nie popłakać na jego oczach. Tak się nie upokorzę...

Myślałam, że chociaż zacznie zaprzeczać, powie, że to był błąd, że kocha tylko mnie, a z tamtą to już skończone, ale się myliłam.
– Przepraszam, nie chciałem cię skrzywdzić – powiedział cicho, a potem ubrał sweter, chwycił kurtkę i... po prostu wyszedł.
– Marek. Zaczekaj. – krzyknęłam za nim, otwierając drzwi na klatkę, ale był już piętro niżej.
Gdzie on idzie w taki mróz?! Jego rodzice mieszkają daleko. Nagle mnie olśniło – on idzie do niej.

Usiadłam na sofie w salonie i zaczęłam płakać. Użalałam się nad sobą na całego. Płakałam, dopóki nie zmorzył mnie sen. Kiedy się obudziłam, na dworze było już całkiem ciemno. Zgasiłam choinkę i zerknęłam przez okno. Miasto świętowało. Pewnie każdy siedzi teraz wśród bliskich, tylko ja tkwię tu sama i zdradzona – pomyślałam i znowu zaczęłam pochlipywać. Za oknem było coraz zimniej, wiał też porywisty wiatr.

Tę nieznajomą, obszarpaną kobietę zobaczyłam, kiedy wyłoniła się zza naszego osiedlowego śmietnika. Miała na sobie jakiś za duży, chyba męski płaszcz, za sobą targała torbę na kółkach. Usiadła przy trzepaku i objęła rękoma ramiona. Nawet stąd widziałam, że trzęsie się z zimna. To był impuls – nie mogłam tak jej zostawić. Wyniosłam jej gorącej herbaty, zapakowałam trochę nienoszonych rzeczy i siatkę jedzenia.

Nie, nie zaprosiłam jej do siebie, tak, jak nakazuje tradycja, aż tak wspaniałomyślna, niestety, nie jestem, ale tej wigilijnej nocy wiele zrozumiałam. Cokolwiek by mnie nie spotkało, zawsze są tacy, których los potraktował dużo gorzej.

Zapaliłam świece na stroiku i poczułam, jak cudownie pachnie jedlina. Chwyciłam za telefon.
– Wesołych świąt, tatusiu – powiedziałam.
– Córciu, wszystko u ciebie w porządku? – zapytał.
– Tak – powiedziałam i wcale nie kłamałam. No, może troszeczkę...

Czytaj także„Mąż zabiera mi całą pensję i wydziela 100 zł miesięcznie. Nie mam nawet za co kupił kurtki na zimꔄJestem nieuleczalnie chora i nie wiem, ile mi zostało. Nie chcę zmarnować życia mężowi, dlatego wolę, by mnie zostawił”„Mój mąż latami ukrywał przede mną swój majątek. Gdy prawda w końcu wyszła na jaw, powiedział mi, że to i tak tylko jego pieniądze”„Wzięłam rozwód w wieku 20 lat. Po 10 latach kobieta, która ukradła mi męża, poprosiła mnie, bym się nim zaopiekowała”

Redakcja poleca

REKLAMA