Byłam ładną, inteligentną, oczytaną dziewczyną. Jak każda nastolatka – buntowałam się. Lecz mój bunt obracał się zwykle przeciwko mnie, a rodzice zbyt ślepo mnie kochali, by skutecznie interweniować. W wieku 18 lat poznałam chłopaka. Marek był prostym chłopakiem, ledwo radził sobie w zawodówce. Ale oszalał na moim punkcie, a mnie to imponowało i dawało złudne poczucie władzy. Zaszłam w ciążę i tuż przed maturą rzuciłam szkołę. Zlekceważyłam rozpacz rodziców. Chciałam wejść w dorosłe życie, mimo że kompletnie nie byłam do niego przygotowana.
Wyszłam za Marka. Wkrótce po ślubie urodziłam córkę, Małgosię. Mieszkanie dostaliśmy od moich rodziców – za oszczędności całego życia kupili dla nas kawalerkę. Szybko okazało się, że nie radzę sobie ani z prowadzeniem domu, ani z mężem, ani z dzieckiem. Nie umiałam gotować, ani nawet posprzątać. Gdyby nie moja mama... Wpadałam w depresję, gdyż czułam się gruba, brzydka, zaniedbana i niedowartościowana. A mój mąż – jak można było przewidzieć – prędko stracił do mnie cierpliwość.
Zaczęło dochodzić do rękoczynów. Nie powiem, że byłam niewiniątkiem. Kiedy mnie wyzywał, nie pozostawałam dłużna, gdy podniósł na mnie rękę – oddawałam wet za wet. Wypominałam mu prostactwo i brak aspiracji intelektualnych, rozbudzałam kompleksy. Dziecko nabawiło się nerwicy, znajomi się od nas odsunęli.
Wkrótce poznałam innego chłopaka – cóż, miałam zaledwie dwadzieścia lat – który mieszkał na tej samej klatce schodowej. Był przeciwieństwem Marka. Roman cenił mnie i współczuł mi. Namawiał do zrobienia zaocznej matury, a nawet rozpoczęcia studiów. Mogłam z nim rozmawiać o książkach, filozofii, muzyce... Nasza przyjaźń zmieniła się w gorący romans. Lecz po kilku miesiącach ponownie zaszłam w ciążę...
Stwierdzono to dopiero w czwartym miesiącu. Urodziłam synka – Michała. Marek przekonany był, że to jego dziecko, choć ja wiedziałam, że tak nie jest...
Rok później Marek wyjechał do Niemiec, gdzie od pewnego czasu przebywała jego rodzina. Mój mąż miał wszystko przygotować, by ściągnąć nas do siebie. Odetchnęłam z ulgą. Nareszcie poczułam się wolna, a Roman prawie u mnie zamieszkał. Zakochałam się w nim do szaleństwa, a on we mnie. Dręczyły go jednak wyrzuty sumienia. Minął następny rok i Marek napisał, że mamy jak najszybciej przyjeżdżać. Moje szczęście prysło.
Gotowa byłam rozwieść się z Markiem i walczyć o swoje życie. Lecz gdy powiedziałam o tym Romanowi, on zamilkł.
– Dlaczego nic nie mówisz?!
Nie patrzył mi w oczy.
– Lidka... – odezwał się wreszcie. – Tak chyba będzie lepiej dla wszystkich. Kocham cię, ale nie mogę żyć z wiecznym poczuciem winy.
– Nie wierzę w to, co słyszę. – wybuchłam. – O czym ty mówisz?! Chcesz komfortu psychicznego... A ja?!
– Kocham cię i nie ma tu mowy o komforcie psychicznym. Ale nie możemy myśleć tylko o sobie. To skrajny egoizm. Twój wyjazd to szansa na wyprostowanie naszego życia. Czas leczy rany...
Zaniemówiłam.
– Chcesz powiedzieć, że jesteś gotowy na to, żeby więcej mnie nie zobaczyć? – zapytałam wolno.
– Tak – odparł. – Jestem na to gotowy. Dla twojego dobra. Wybacz...
Dostałam szału. Chwyciłam wazon z kwiatami i rozbiłam go o podłogę.
– Dla mojego dobra?! – krzyknęłam przez łzy. – Tobie chodzi wyłącznie o swoje własne dobro. Wyjdź stąd i zniknij.
Wyszedł. Zamknął za sobą drzwi, a ja zapragnęłam umrzeć. Zadzwoniłam do matki, kazałam jej zabrać dzieci na noc, a sama upiłam się do nieprzytomności.
Następnego dnia leczyłam kaca – alkoholowego i moralnego. Moje serce skamieniało. Podjęłam decyzję: pojadę do męża... I tak jest mi wszystko jedno... Wyjechałam tak szybko, jak tylko mogłam. Poprosiłam rodziców, żeby wynajęli moje mieszkanie, spakowałam trochę rzeczy i rzuciłam się w paszczę lwa...
Marek dowiedział się o moim romansie od „życzliwych” znajomych. Wielbił mnie nadal – na swój sposób – lecz także i nienawidził. Nawet mu się nie dziwię. Miał do tego prawo. Nigdy nie powinnam była się z nim wiązać. Ponosiłam teraz konsekwencje własnej bezmyślności...
Lecz było za późno na żale. Marek zamykał mnie w domu na klucz, gdy szedł do pracy. Znęcał się nade mną, bił dzieci i schował przede mną ich dokumenty. Cudem udało mi się ukryć przed nim swój paszport. Nie minął rok, gdy zaczęłam planować ucieczkę.
Te zamiary zdradziłam kuzynowi, który także mieszkał w Niemczech i który, jako jedyny, mógł odwiedzać mnie bez przeszkód. To Waldek obmyślił wszystko. Pomysł był jak z powieści sensacyjnej.
Waldek często jeździł służbowo do Polski i – wbrew mojej woli oraz bez mojej wiedzy – skontaktował się z Romanem.
– On bardzo to wszystko przeżył, gdy się dowiedział – szepnął mi Waldek przy okazji wizyty u nas, gdy Marek był w łazience. – Dogadaliśmy się. Mam tu list od niego dla ciebie...
– Po coś do niego poszedł, zwariowałeś?! – wybuchnęłam. – To nie było fair.
– Cicho – upomniał mnie. – Przeczytaj list, i przestań gadać głupstwa.
List był krótki:
„Lidka! Byłem idiotą. Popełniłem błąd. Kocham Cię i nie potrafię żyć bez Ciebie. Wróć do mnie, proszę. Zorganizujemy wszystko z twoim kuzynem, Ty musisz tylko odpowiedzieć sobie na pytanie, czy naprawdę tego chcesz...”
Te słowa napełniły mnie nadzieją. Kochałam go i nie potrafiłam o nim zapomnieć. Zgodziłam się na wszystko. I wkrótce potem zrealizowaliśmy nasz plan...
Pewnego ranka – gdy Marek był już w pracy – Waldek przyjechał po nas samochodem, wyważył drzwi i zabrał nas tak, jak staliśmy. Cudem udało mi się znaleźć dokumenty dzieci. Nie było czasu. W każdej chwili mogli nakryć nas sąsiedzi. A musieliśmy przejechać przez całe Niemcy. Wiedziałam, że gdy Marek odkryje naszą nieobecność, będzie nas ścigał...
Waldek gnał pełnym gazem, a ja drżałam ze strachu. Najgorsze chwile przeżyłam na granicy.
Udało się... Przy samej granicy, po polskiej stronie, czekał na nas w swoim samochodzie Roman. Rzuciłam mu się w objęcia.
– Uratowałeś nam życie... – powiedział Romek, żegnając Waldka, który wracał do Niemiec.
– I uważaj na Marka – dodałam. – Będzie cię prześladował.
Miałam rację. Marek dopadł Waldka i pobił go. Lecz więcej szkód nie mógł już zrobić. Był bezsilny.
Udało mi się. Rozwiodłam się, wyszłam za mąż za Romana. Minęły lata. Dokończyłam naukę, znalazłam pracę. Dzieci wyrosły, a Romkowi posiwiały włosy na skroniach... Nadal bardzo się kochamy i bylibyśmy naprawdę szczęśliwi, gdyby nie moja choroba. Cierpię na ciężką nerwicę. To cena, jaką zapłaciłam za grzechy młodości. Jednak niczego nie żałuję. Liczę tylko na to, że będę w stanie pomóc własnym dzieciom w dobrych wyborach.
Więcej listów do redakcji:„Słyszałam za placami czekolada, odmieniec... Wychowywali mnie dziadkowie, bo nawet matka się mnie wstydziła”„Byłam ofiarą przemocy, ale nie potrafię się do tego przyznać. Matka zniszczyła mi życie”„Urodziłam chorego syna, a mąż odszedł do innej kobiety, żeby zacząć wszystko od nowa”