„Przez byłą żonę przekląłem wszystkie kobiety i zacząłem pić. Aż z wypadku uratowałem Agnieszkę i wszystko się zmieniło”

Mężczyzna, który nie ma szczęścia do kobiet fot. Adobe Stock
„Przekląłem wszystkie kobiety. Byłem zdruzgotany. I odejściem żony, którą nadal kochałem, i długami. Banki domagały się spłaty kredytów. Straciłem ochotę do życia. Zaniedbałem warsztat, dom, wszystko. Całymi dniami leżałem w łóżku i gapiłem się w sufit”.
/ 05.01.2022 07:03
Mężczyzna, który nie ma szczęścia do kobiet fot. Adobe Stock

Koledzy zazdrościli mi Lidki. Śliczna, zgrabna, mądra... Szalałem za nią. I właśnie mnie wybrała na męża!
– Masz, brachu, szczęście. Taka babka u boku to skarb – kumple nie kryli podziwu.
Nawet mój najlepszy przyjaciel wodził za Lidką wzrokiem.
– Stary, jak ty jej zaimponowałeś? Rzuć jakąś radę, to i ja poderwę taką laleczkę – żartował.
Lidka lubiła się ładnie ubrać, z domu nigdy nie wychodziła bez makijażu, a markowymi perfumami pachniała na odległość. Kiedyś moja mama, będąc u nas, wzięła taki elegancki flakonik do ręki.
– Ile to kosztuje? Dwieście złotych? Boże! – Załamała ręce. – My z ojcem chyba niewiele więcej wydajemy przez tydzień na jedzenie!

Była dość wymagającą partnerką

Trudno komentować. Lidka była, delikatnie rzecz ujmując, dość kosztowną żoną.
– A o dzieciach ona nie myśli? – pytał ojciec. – Przecież te pieniądze, które przepuszcza na siebie, mogłaby spokojnie wydawać na dziecko.
Jednak żona uważała, że na dzieci mamy czas. Najpierw powinniśmy nacieszyć się sobą.

Prowadziłem niewielki warsztat samochodowy, Lidka nie pracowała. Jednak pewnego dnia wpadła do domu z nowiną.
– Alek, będę bizneswoman! –oznajmiła mi radośnie.
Spojrzałem na nią jak na kosmitkę. Lidka i interesy?!
– Otwieram salon kosmetyczny. To przynosi taki pieniądz, że daj spokój. Wiesz, ta Anka, fryzjerka, do której chodzę, powiedziała, że jej szefowa znów zmieniła samochód – trajkotała jak nakręcona. – A w salonie zatrudnia jeszcze dwie inne baby, no i ma manikiurzystkę, i solarium!
– W taki biznes trzeba zainwestować pieniądze. Skąd je weźmiesz? – spytałem zaskoczony.
– Nie ja, tylko ty! Bank da ci kredyt, zobaczysz. A potem będziemy liczyli kochane pieniążki. I wiesz co? – usiadła mi na kolanach.
Jak otworzę salon, to za rok pomyślimy o dziecku? Wtedy będę już na to gotowa.

Czego nie robi się z miłości?

Jej pomysł wcale mi się nie podobał, ale widziałem, że nim żyje. Była taka szczęśliwa. W banku nie miałem problemów. Dostałem kredyt, choć nie taki, jak chciałem. Zadłużyłem się jeszcze w kilku innych miejscach. Żona otworzyła wymarzony salon – i się zaczęło. Nie miała pojęcia o fryzjerstwie, kosmetyczką też nie była – skończyła szkołę handlową, kiedyś rok pracowała w sklepie – musieliśmy więc zatrudnić dwie osoby. Pieniądze topniały w zastraszającym tempie, a zyski były niewielkie.

Po kilku miesiącach byłem mocno zaniepokojony.
– Kotku, bierzesz za dużą pensję. Za chwilę nie będziesz miała nawet na opłaty – próbowałem jej kiedyś tłumaczyć.
Lidka aż podskoczyła.
– Jestem szefową, muszę zarabiać – prawie się obraziła.

Moja żona nie nadawała się do prowadzenia interesu. Po roku zadłużenie salonu było tak duże, że musieliśmy go zamknąć. Nie mogłem jej pomóc, miałem własne kłopoty: w warsztacie też nie działo się najlepiej. Klientów jak na lekarstwo, bo w okolicy pojawiła się konkurencja z tak niskimi cenami, że nie miałem szans.

Zostawiła mnie z dnia na dzień

Tuż przed świętami Lidka mi oznajmiła, że... odchodzi. Struchlałem. Dlaczego?! Co takiego zrobiłem? Przecież dbałem o nią jak o największy skarb!
– To ani twoja, ani moja wina – powiedziała sucho. – Tak się złożyło. Chcę rozwodu. I sprawiedliwego podziału majątku. Przecież po tych wspólnych pięciu  latach coś mi się chyba należy.

No nie, ależ miała tupet!
– A co z długami? Przecież przez twój salon banki mnie zniszczą – byłem załamany.
Tylko się uśmiechnęła. Kilka dni później zadzwoniła do mnie jej adwokatka. O pomocy żony w spłacaniu długów mogłem zapomnieć.
– Zaciągał je pan na swoje nazwisko, więc to chyba jasne, kto musi je spłacić – usłyszałem.

Nie wierzyłem, że Lidka może być aż tak bezwzględna. Jednak wcale jej nie znałem. Jeszcze przed rozwodem zaczęła się pokazywać z pewnym właścicielem hurtowni. Żonatym, ale bogatym...

Przekląłem wszystkie kobiety. Byłem zdruzgotany. I odejściem żony, którą nadal kochałem, i długami. Banki domagały się spłaty kredytów. Straciłem ochotę do życia. Zaniedbałem warsztat, dom, wszystko. Całymi dniami leżałem w łóżku i gapiłem się w sufit. Gdyby nie moi rodzice, nie miałbym nawet co jeść.

Pasmo nieszczęść

Ciosy zwykle spadają na człowieka jeden po drugim. Nagle zmarła moja mama. Wtedy zacząłem pić. Coraz więcej i więcej. Nie docierały do mnie błagania ojca, za nic miałem rady i pomoc kolegów. Odechciało mi się żyć. Robiłem wszystko, żeby i mnie szlag trafił. Ale to nie takie proste. Nie miałem odwagi ze sobą skończyć, więc piłem.

Były tygodnie, że nie trzeźwiałem w ogóle. Do domu sprowadzałem różnych szemranych koleżków. Zrobiłem z niego melinę. Na szczęście to mieszkanie było zapisane na tatę, tylko dlatego banki mi go nie zabrały. Z czasem został w nim tylko stół, pusty regał i łóżko. Wszystko inne przepiłem.

Tamtego ranka jeszcze trzeźwy szedłem do sklepu po piwo. Nagle... To były ułamki sekund. Nagle z bocznej ulicy z piskiem opon wyskoczył golf i uderzył w jadącego prawidłowo seata. Uderzenie było tak silne, że seat obrócił się dwa razy, walnął w drzewo i wpadł do rowu. Facet z golfa, młody szczeniak, wydobył się z auta o własnych siłach i... zaczął uciekać. Za nim popędziło kilku gapiów. Rzuciłem okiem na seata.
– Ludzie, pomóżcie mi!  – krzyknąłem w kierunku coraz większej grupki gapiów. – Za chwilę ten samochód się zapali!

Pobiegłem do auta. Kierowcą była dziewczyna. Nieprzytomna, z głową na kierownicy. Cudem ją wyciągnąłem. Wszystko pobrudzone było krwią.
– Ktoś umie udzielić pierwszej pomocy? – krzyknąłem.
Gapie pokręcili głowami.
„Spokojnie, przecież uczyłeś się tego na kursie. Stary, weź się w garść. Ratuj ją” – zacząłem sam siebie uspokajać.

Odpowiednio ułożyłem ranną, udrożniłem jej drogi oddechowe, zacząłem robić masaż serca
i sztuczne oddychanie. Trząsłem się przy tym jak galareta.
– Jest pogotowie! – nagle ktoś krzyknął.
Pielęgniarze podbiegli do nas, jeden przejął reanimację. Odsunąłem się do tyłu, zrobiłem już swoje. Żeby uspokoić nerwy, poszedłem do sklepu. Po wódkę.

Dwa miesiące później do moich drzwi zapukała obca dziewczyna. Jej twarz wydała mi się dziwnie znajoma, ale byłem już wstawiony, więc mogło mi się coś pomylić.
– Dzień dobry, jestem Agnieszka. Przyszłam panu podziękować. Uratował mi pan życie – rzuciła mi się na szyję i zaczęła płakać.
Za nią stał mój ojciec. Okazało się, że najpierw do niego dotarła, dzięki jednemu z pielęgniarzy.

Los zesłał mi anioła

Było mi wstyd, gdy ich wpuściłem do mieszkania. Wszędzie puste butelki i puszki. Ona jednak jak gdyby nigdy nic umyła talerzyki, wyjęła z torby ciasto, pokroiła. Potem zrobiła herbatę. Gdy patrzyłem, jak krząta się po kuchni, chciało mi się płakać. Tak pięknego widoku dawno nie widziałem.

Od tamtego czasu Agnieszka często krząta się po mojej kuchni. Najpierw to ja uratowałem jej życie, a potem ona mnie. Dla niej zapisałem się do klubu AA. Powoli wracam do świata żywych. Może nawet... szczęśliwych.

Czytaj więcej prawdziwych historii:Moja córka trafiła do tureckiego więzieniaMój narzeczony jest na każde zawołanie szefowejChciałem z nią stworzyć rodzinę, okazało się że jest mężatkąByły mąż mnie prześladował, bo nie mógł mnie miećTydzień po narodzinach dziecka dotarło do mnie, że nie kocham partnera

Redakcja poleca

REKLAMA