Wyszłam za mąż nieco ponad rok temu i muszę powiedzieć, że... to nie był najlepszy rok mojego życia. Z Tomkiem byliśmy ze sobą 4 lata i myślałam, że znamy się jak łyse konie. Oj, jak bardzo się myliłam!
Przed ślubem nie mieszkaliśmy razem. Pomieszkiwaliśmy weekendami, czasem przez cały tydzień, ale nigdy nie wprowadziliśmy się do jednego, własnego mieszkania. Może dlatego, że nigdy nie mieliśmy ku temu warunków - dopiero w prezencie ślubnym dostaliśmy od naszych rodziców mieszkanie. Może dlatego, że Tomek jak najdłużej próbował ukryć przede mną swoją śrumplowatość w kwestii domowych obowiązków.
Cudowne zapomnienie
Otóż sprawa wygląda tak: mój ślubny, zanim jeszcze ślubnym się stał, świetnie gotował, potrafił po sobie posprzątać, nawet majtki sam sobie prał (taką przynajmniej mam nadzieję). Ale kilka tygodni po ślubie zamieszkaliśmy razem, a tu co? Nico! Skarpetki rzucone przy łóżku zbierały się w niebotyczne sterty (muszę przyznać, że czasem stabilność tych skarpetkowych gór nawet mi imponowała), deska obsikana, brudne talerze rzucone do zlewu (a mamy zmywarkę! Urządzenie, które SAMO myje naczynia!), a każda prośba o ugotowanie obiadu skwitowana smutną minką i jednym z poniższych:
- nie umiem;
- jestem zmęczony;
- a nie mogłabyś zrobić tych pysznych kotletów co w sobotę?;
- lepiej zamówmy pizzę!
Początkowo jakoś to znosiłam. Tomek przeprowadził się 100 kilometrów, musiał dojeżdżać do pracy i nie dziwiłam się, że gdy z niej wracał, nie miał już siły na sprzątanie. Więc, no, przyznam się - wyręczałam go we wszystkim. Pracę jednak w końcu zmienił, ale stare przyzwyczajenia zostały. No cholera jasna!
Rok po ślubie stałam się już pełnoprawną kurą domową. Nie, żebym miała coś do gospodyń domowych! Naprawdę szanuję ich pracę, ale szlag mnie jasny trafiał, gdy po pracy (bo też przecież pracowałam!) trafiałam do domowego kieratu, a mój mąż zadowolony siadał sobie z piwkiem przed telewizorem. Powiedziałam mu więc wprost: albo dzielimy obowiązki po równo, albo zatrudniamy gosposię.
Muszę tu napomknąć, że mój Tomasz bardzo, ale to bardzo nie lubi wydawać pieniędzy na rzeczy, które - w jego mniemaniu - są niepotrzebne. Kolejna gra na konsolę czy komiks się oczywiście do tego nie wliczają, ale płacenie komuś za obowiązki, które możemy wykonać (a przynajmniej powinniśmy) sami - jak najbardziej. Mój łaskawca-wybawca zgodził się, że będziemy sprzątać razem.
No i tu nasza historia by się skończyła, gdyby... Tomeczek faktycznie zajął się tym, o co go prosiłam. A czy tak się stało? OCZYWIŚCIE, ŻE NIE. Ja miałam już dość, byliśmy małżeństwem od roku, a ja już chciałam rozwodu z orzeczeniem o winie mojego męża. Nie wyszłabym z sądu, dopóki sędzia nie powiedziałby mu, że jest śmierdzącym leniem i księciuniem, który wyręcza się żoną na każdym kroku.
Muszę przyznać, że perspektywa publicznego upokorzenia księcia Tomcia była wyjątkowo kusząca, ale do głowy wpadł mi jednak lepszy pomysł. Umówiliśmy się na dzielenie obowiązków po połowie? Umówiliśmy. Więc dlaczego miałabym robić więcej niż swoją połowę?
Zaczęłam myć i odkurzać tylko połowę podłogi w każdym pokoju, wstawiać połowę naczyń, myć połowę luster i muszli klozetowej, prać tylko po jednej z jego skarpetek, wyjmować połowę prania z pralki. Gdy zaczęłam ciąć puste rolki po papierze toaletowym i wyrzucać tylko połowę z nich, mój ukochany małżonek powiedział: dość.
Czasem do przekonania swojego męża o tym, że lenistwo nie popłaca, wystarczy zacisnąć zęby i pokazać mu, że nie da się więcej wykorzystywać. Tomek ciągle robi miny, gdy proszę go o odkurzenie mieszkania, ale nad tym jeszcze popracujemy. Nawet mam już pomysł, jak go tego oduczyć...
Więcej prawdziwych historii:
„Przyłapałam 16-letnią córkę na robieniu testu ciążowego. Sama urodziłam w jej wieku i liczyłam, że ona będzie inna”
„Zostawił mnie z brzuchem i uciekł jak tchórz. Nie mógł nawet powiedzieć mi w twarz, że nie jest gotowy być ojcem”
„Narzeczony zerwał ze mną przez moją przeszłość. Zarabiałam ciałem, a jego ojciec... przez wiele lat był moim klientem”