Myślałam, że złapałam Pana Boga za nogi. Bartek był przystojny, kończył prestiżowy kierunek studiów, miał przed sobą przyszłość. Dla dziewczyny z małego mazurskiego miasteczka taki chłopak to jak życiowy awans. Koleżanki mogły tylko pomarzyć o kimś takim, bo przeważnie męczyły się z chłopakami z dyskoteki, dla których ambicją było pójść na ryby, pograć w gry komputerowe albo wyskoczyć na piwo z kolegami. Bartek nie pił piwa. W ogóle unikał alkoholu. Mówił, że to go rozprasza, psuje mu zdrowie, a on musi być w formie. Bo ma swoje plany. Właśnie, plany... Wtedy jeszcze nie wiedziałam, że ze mną to nie żadna miłość, wielkie uniesienie ani spontaniczna radość z poznania kogoś fajnego, tylko po prostu element planu.
Poznaliśmy się na urodzinach kolegi Bartka. Pojawiłam się tam przypadkiem, bo koleżanka z pracy poprosiła, bym jej towarzyszyła. Ona znała jubilata, ja tylko ją. Bartek nie brylował w towarzystwie. Otaczał się raczej małą grupką dobrze znanych mu ludzi.
– Nie lubię tracić czasu na zaczynanie przypadkowych znajomości, z których i tak nic nie wyniknie – powiedział mi później. – Po co mam gadać z jakimś nudziarzem, z którym i tak nigdy nie zrobię żadnego interesu ani nie będzie moim kolegą? Mam to robić tylko po to, żeby komuś się przyjemniej piło w moim towarzystwie? Nonsens.
Taki właśnie jest Bartek. Ale wtedy jeszcze tego nie wiedziałam. Gdy zobaczył mnie na tej imprezie, od razu podszedł, przedstawił się, zagadał. I od tamtej pory już nie odstępował mnie na krok.
– Kochana, chyba wpadłaś w oko panu maklerowi – śmiała się koleżanka, z którą tam przyszłam.
– Jakiemu maklerowi? – zadziwiłam się.
– Bartek jest maklerem giełdowym. Studiuje na piątym roku, a już zrobił licencję. Wszystkim się chwali. Dziwne, że tobie jeszcze nie powiedział.
Ze mną Bartek nie rozmawiał o pracy. Za to często proponował randki. Po trzech tygodniach zorganizował pierwszy wspólny wyjazd.
– Czy to nie za szybko? – zapytałam.
– Nie ma na co czekać – uśmiechnął się. – W życiu jest wiele zadań do wykonania, a jeśli człowiek czuje, że spotkał tę właściwą osobę, to nie powinien zwlekać z okazywaniem jej tego.
Wydawało mi się, że jest dżentelmenem. Trochę specyficznym, ale jednak facetem z klasą, który potrafi uczynić kobietę szczęśliwą. Czarował mnie tak długo, aż w końcu poczułam, że jestem zakochana.
– Weźmy ślub – powiedział pół roku później. Dziś przypominam sobie, że to nie było pytanie. Bartek nie klęknął przede mną z kwiatami i pierścionkiem, i nie zapytał „czy zostaniesz moją żoną?”. Po prostu oznajmił mi, co nastąpi. Później oczywiście podarował mi pierścionek, piękny, pewnie drogi. Ale zaręczyny wyobrażałam sobie bardziej romantycznie.
Po ślubie Bartek przestał mnie zauważać. Dosłownie, jakbym założyła „czapkę niewidkę”. Pochłonięty pracą, znikał z domu na co najmniej kilka miesięcy w roku. To oczywiście zagraniczne delegacje, podczas których podobno pracuje od świtu do nocy, ale co rzeczywiście tam robi – kto go tam wie? Na otarcie łez i w ramach znalezienia dla mnie dobrego wypełniacza czasu, kazał mi zwolnić się z pracy z perfumerii, gdzie byłam już kierownikiem sklepu i założyć własny sklep internetowy.
– To jest telefon do Tomka, który zaopatruje w perfumy i kosmetyki większość internetowych sklepów – powiedział, wręczając mi wizytówkę. – Uprzedziłem go, że zadzwonisz. On da ci namiary na kogo trzeba i sam też może pomóc w dostawach. Dogadaj się z nim tak, żeby wyszło najtaniej. Stronę internetową będziesz miała w przyszłym tygodniu, wtedy też programista podłączy cały mechanizm sklepu. O nic się nie martw. Musisz tylko zająć się dobrymi opisami, żeby zachęcić klientów i zorganizować wysyłki. Ale z tym powinnaś sobie poradzić – Bartek traktował mnie, jakbym była jego pracownikiem, a nie żoną.
Trzeba przyznać, że sklep to nie był głupi pomysł. Bartek za wszystko zapłacił. Ma też mnóstwo kolegów, którzy zajmują się biznesami internetowymi i oni bardzo pomogli mi na starcie. Dzięki własnej firmie byłam niezależna, miałam sporą satysfakcję z pierwszych sukcesów i zadowolonych klientek. Ale nie czułam, żebym miała męża, prawdziwą rodzinę. Aż nagle, jakiś rok później, wszystko się zmieniło.
– Kochanie, zarezerwowałem dla nas lot do Paryża na długi weekend majowy – powiedział mi mąż któregoś dnia przy śniadaniu. – Tak dawno nie byliśmy nigdzie razem... Udało mi się wyrwać w pracy kilka dni urlopu i pomyślałem, że wyskoczymy gdzieś tylko we dwoje.
Nie mogłam uwierzyć w to, co słyszę. Mój mąż po roku oziębłości sam rezerwuje dla nas lot, romantyczny hotel i chce ze mną spędzić długi weekend na spacerach i piciu szampana. Odzyskałam wiarę w niemożliwe. Tego mi było trzeba.
Miesiąc po powrocie z romantycznej podróży okazało się, że jestem w ciąży. Bartek szalał ze szczęścia. Ja byłam w szoku. Nie planowałam jeszcze dziecka, w ogóle o tym nie rozmawialiśmy. Ale mąż zaraził mnie swoim optymizmem. „W końcu będziemy normalną rodziną, która widuje się częściej niż tylko nocami” – pomyślałam. Myliłam się. Bartek nic nie zmienił w swoim trybie życia. Gdy minęła mu pierwsza euforia, wszystko wróciło do normy. Byłam jeszcze w ciąży, gdy znów spędzał dnie i noce w pracy. Załatwił mi prywatnego lekarza, a później, gdy już mocno się zaokrągliłam, zatrudnił panią do sprzątania, robienia zakupów i gotowania. Miałam wszystko, czego potrzebował mój organizm. Ale nie miałam tego, czego potrzebowało moje serce.
Julka ma dziś trzy latka. Odkąd się urodziła, jestem z nią praktycznie sama. Bartek troszczy się o pieniądze, niczego nam nie brakuje. Poza nim. Kompletnie się nami nie interesuje. Nie było go przy tym, gdy Julka stawiała pierwsze kroki. Ważniejsze były wtedy notowania na amerykańskiej giełdzie. Nie słyszał pierwszych słów swojej córeczki. Za to obsypuje ją pluszakami i lalkami kupowanymi w sklepach wolnocłowych na lotniskach. Przez te trzy lata byłam dla niego powietrzem. Spaliśmy ze sobą może ze trzy razy w roku. I to zawsze z mojej inicjatywy. Ostatnio znów czuję, że Bartek się zmienia. Tydzień temu zaproponował mi wyjazd na wakacje nad ciepłe morze. Stwierdził, że przyda nam się trochę lenistwa i opalania.
– Załatwię opiekunkę dla Julki – powiedział. – Pojedzie z nami i dzięki temu będziemy mieli więcej czasu dla siebie.
Znam już te jego gierki. Wczoraj w ciągu dnia przysłał mi kwiaty ze swojego biura. Znów się zaleca. Doskonale wiem dlaczego. Zgodnie z Bartka doskonałym planem na życie brakuje mu jeszcze tylko drugiego dziecka. Wtedy będzie miał już wszystko, czego chciał. Kariera, dobra, oddana żona, złapana w sidła na ostatnim roku studiów, dwa lata po ślubie pierwsze dziecko. A teraz drugie – idealny moment, żeby nie było starsze od pierwszego więcej niż o cztery lata. Dlatego trzeba się już zabrać do roboty.
On ma to wszystko przemyślane i zaprogramowane, a ja jestem narzędziem do realizacji jego celów. Tylko że ja nie mam już siły i ochoty żyć w zaprogramowanym świecie bez emocji. Dlatego powiedziałam mężowi, że zamiast nad ciepłe morze z nim, w tym roku wolę pojechać nad chłodny Bałtyk z Julką. I zastanowić się, czy w ogóle chcę do niego wracać.
Więcej listów do redakcji: „Nie kocham męża. Tęsknię za mężczyzną, z którym miałam romans przed ślubem. On jest ojcem mojego syna”„Wyparłem się córki, ale zrozumiałem swój błąd. Po 15 latach chcę odzyskać z nią kontakt, ale jej matka to utrudnia”„Miałam raka, straciłam dwie piersi i męża, który mnie kochał, dopóki byłam zdrowa”