Wreszcie zdecydowałam się odejść od męża. Damian był u teściowej z małym Szymkiem, a ja wzięłam do ręki telefon. Numer znałam na pamięć. Codziennie przez pięć lat powtarzałam go sobie rano i przed snem, myśląc: „Boże, daj mi siłę, by zadzwonić. Daj mi pewność, że robię dobrze”. W końcu uznałam, że dosyć tego. Dosyć tej tęsknoty, która zżera moje serce. Dosyć smutku, który spowija woalem cały nasz dom. Dosyć udawania, że żyję.
Kiedyś, przez tydzień, żyłam naprawdę
Ale najpierw był Damian. Syn najlepszych przyjaciół moich rodziców. Obie rodziny uznały, że ja i Damian idealnie pasujemy do siebie. Mieliśmy wtedy po 5 lat. Od tamtej pory byliśmy „narzeczonymi”. Fakt – lubiliśmy się, ale to wszystko. Zawsze uważałam, że jest w pewnym sensie ciamajdą, który idzie tam, gdzie go popchną. Że zgodzi się na wszystko, bo sprzeciw, walka wymagają zbyt wielkiego wysiłku.
Więc kiedy nasi rodzice stwierdzili, że czas, byśmy się w końcu pobrali, i nie słuchali przy tym moich protestów, a do tego kupili nam mieszkanie, meble i każdą zasłonkę – Damian był jak najbardziej za.
– Aga, przecież i tak nikogo nie masz…
– Ale mogę mieć – powiedziałam.
– To wtedy dam ci wolną rękę.
Popatrzyłam na niego: wiedziałam, że dotrzyma słowa. Uścisnęliśmy sobie dłonie, jak przy zawarciu biznesowego kontraktu.
Jesteście wzburzeni? Uważacie, że małżeństwo „kontraktowe” jest gorsze od tego z miłości? Cóż, tak się może wydawać, ale... W moim otoczeniu większość jest tych miłosnych i niemal wszystkie ledwo zipią. Połowa – na granicy rozpadu. Kłótnie, ciche dni, czasem przemoc. U nas za to od początku wszystko szło bardzo gładko.
– Pokochasz go – powiedziała mama, wypisując zaproszenia. – Ja twojego tatę pokochałam już po roku. A nie jest, jak wiesz, tak miły jak Damian. Brutalowi byśmy cię nie oddali. Zresztą znasz go od dziecka, lubisz, więc… – wzruszyła ramionami.
– Szkoda tylko, że to nie ja urządzam swój pierwszy dom – powiedziałam. Mama spłoszyła się lekko.
– Wiem – mruknęła. – Ale nie mogłyśmy się opanować. W końcu to nasze pieniądze.
Ślub miał się odbyć, kiedy wrócę ze szkolenia
Skończyłam studia handlowe i dostałam pierwszą pracę. Najpierw jednak musiałam przejść trzymiesięczne szkolenie w centrali, a potem byłabym menedżerką. Pierwszy krok ku prawdziwej karierze. Czułam się ulubienicą losu.
No więc pojechałam do Francji i już pierwszego dnia podczas pierwszych wykładów poznałam Pawła. Też Polaka. Dwa dni później zostaliśmy kochankami. Referaty, szkolenia, wykłady, sprawdziany w jednej sekundzie stały się nieistotne, obojętne, jakby między nami a światem zewnętrznym postawiono dźwiękoszczelną szybę. Uświadomiłam sobie wówczas, że to na niego czekałam przez całe życie. To była wspaniała miłość. Szalona, zaborcza i pełna łez, gdy miesiąc później się rozstawaliśmy. W dodatku on był żonaty. Dał mi jednak słowo, że gdy się zdecyduję z nim zostać, to wystąpi o rozwód. Wierzyłam, że tak zrobi.
Ale ja nie byłam gotowa związać się z mężczyzną, który był ode mnie starszy o prawie 25 lat. No i wkrótce miałam wziąć ślub. Tyle przygotowań, wydanych pieniędzy, tyle radości moich rodziców… Tyle oczekiwań. Powiedziałam, że w Polsce nie będziemy się spotykać. Że to koniec. Mówiłam to i płakałam. Wtedy byłam słaba.
Pięć lat później nadal go kochałam
Siedziałam w fotelu, gapiłam się w bezchmurne nocne niebo i tęskniłam tak strasznie mocno. Ponownie zobaczyłam jego uśmiechnięte oczy. Znowu ten niepojęty uścisk w gardle, po którym chce się krzyczeć, śmiać i szaleć z radości. Księżyc świecił jasno, niebo było czyste i pełne gwiazd. Gdzieś w oddali słychać było odgłosy nocnego miasta. Przypomniał mi się jeden z naszych wieczorów. Weszliśmy na taras widokowy jednego z najwyższych budynków w mieście. Usiedliśmy przytuleni do siebie i obserwowaliśmy rozświetlone ulice, a potem niebo nad naszymi głowami. Wyglądało tak samo, jak dziś.
– Pewnego dnia będziemy mieli syna – usłyszałam jego cichy głos. – I wiesz co, kochanie? W piątą rocznicę urodzin małego zapalę mu na niebie gwiazdę. Dla ciebie i naszego synka... Zobacz… o tam..!
Podążyłam wzrokiem za jego dłonią. Pokazywał mi Wielką Niedźwiedzicę.
– Na końcu dyszla Wielkiego Wozu.
– Dlaczego tam? – spytałam.
– Wskaże wam drogę do mnie.
Zaczęłam się śmiać niczym dziewczynka, której obiecano wycieczkę do lunaparku.
– Jak nazwiemy naszą gwiazdę? – spytałam, kładąc mu głowę na ramieniu.
– Srebrna Sarenka.
– Za długa nazwa – przechyliłam przekornie głowę. – Nazwiemy ją.... – zamyśliłam się na krótko – Srebrenka.
Mały Szymek jutro skończy pięć lat
„To dobry moment, by w prezencie urodzinowym podarować mu prawdziwego tatę” – pomyślałam. Wzięłam do ręki komórkę i drżącymi rękami zaczęłam wstukiwać numer Pawła. I wtedy mój wzrok padł na stojące na komodzie zdjęcie Damiana z Szymkiem... Kiedy wróciłam z Francji, byłam już inna. Ileż to nocy biłam pięściami poduszkę z bezsilnej złości. Tęskniłam, pragnęłam, płakałam. Damian musiał się domyślać, że coś się stało, ale o nic mnie nie pytał. Byłam wówczas pewna, że stchórzył i znowu czeka, aż los wszystko za niego załatwi.
Wyszłam za niego
Chciałam gdzieś uciec, skryć się przed swoją miłością i wybrałam pierwsze otwarte drzwi. Damian dał mi spokój, którego potrzebowałam. Bezpieczeństwo, delikatność. Czy wiedział, że Szymek nie jest jego synem? Nie wiem. Nigdy o tym nie rozmawialiśmy.
Mój malutki Szymuś był dla mnie wszystkim. Wieczorami zasypiałam przy nim na poduszce, wsłuchując się w ciche posapywanie. Co wieczór zamykałam maleńką, ciepłą rączkę w swojej dłoni i szeptałam bajkę o gwiazdach. Opowiadałam o Srebrence, którą pewnego dnia ktoś zapali dla nas na niebie.
Niekiedy wieczorami podchodziłam z Szymkiem do okna i wskazywałam jego małym paluszkiem na Wielki Wóz.
– Tam zabłyśnie dla nas gwiazdka. Ten, kto nas bardzo kocha – powtarzałam z uporem – zapali ją dla nas. Dostaniemy piękną gwiazdkę z nieba, zobaczysz...
Tamtego jesiennego wieczoru siedziałam w fotelu z komórką na kolanach i dokonywałam rozrachunku swojego dotychczasowego życia. Czy byłam szczęśliwa z Damianem? Choć minęło 5 lat, stale myślałam o tamtym mężczyźnie. Codziennie chciałam zadzwonić i nigdy nie miałam odwagi. Jednak dzisiaj… Spojrzałam na inne zdjęcie – Damian z Szymkiem i ze mną podczas świąt.
On uśmiechnięty ciepło, delikatnie, patrzy z miłością na chłopczyka, którego trzyletnia buzia aż promienieje szczęściem. Pod choinkę dostał od taty konika na biegunach. Do dziś go kocha. Ja chciałam dać tablet, ale Damian powiedział, że to tylko zabije w dziecku wyobraźnię. Zdziwiłam się, bo był stanowczy i miałam wrażenie, że nie ustąpi. Wtedy poczułam do niego szacunek.
Potem przyjrzałam się sobie na tym zdjęciu
Ponura, odległa, skwaszona. Taka byłam przez ostatnie 5 lat wobec mojego męża, a mimo wszystko Damian był przy mnie, cierpliwy, cichy, opiekuńczy. Wtedy nagle to zobaczyłam – on nie patrzył z miłością na Szymka, tylko na mnie. Kochał mnie. Choć wiedział, musiał wiedzieć, że ja kocham innego. Wiedział również, że Szymek nie jest jego. Czyja miłość była lepsza? Tamta, odległa, nierealna, idealizowana w każdym kolejnym śnie – czy ta, która codziennie trwała przy mnie i moim synku? Nie wiem, jak długo tak siedziałam z komórką w ręce, oszołomiona tym odkryciem – miłością Damiana i swoją głupotą.
Z zamyślenia wyrwał mnie szczęk klucza w zamku. Zza pleców dobiegło pospieszne tuptanie. Wstałam z fotela i chwyciłam synka w ramiona. Przytuliłam go do policzka.
– Jak się czujesz? – spytał mąż.
Widząc otwarte okno i ustawiony na wprost niego fotel, domyślił się, co mi chodzi po głowie. Zrozumiałam, jak bardzo przez te wszystkie lata go krzywdziłam, jak bardzo musiał czuć się przy mnie samotny.
Delikatnie objął mnie w pasie, jakby w obawie, że znów odtrącę jego ramię. Ale w tym momencie byłam już inną osobą. Przeszłość odeszła i zatrzasnęłam za nią drzwi. Położyłam mu głowę na ramieniu.
– Mamusiu! Zobacz. Tata zapalił dla nas Srebrenkę. – krzyknął mały, wskazując palcem na rozgwieżdżone niebo.
Podążyłam wzrokiem w stronę Wielkiego Wozu. Serce zabiło mi w piersiach.
– Gdzie, synku? – w pytaniu ojca brzmiało zaciekawienie, a zarazem bezradność.
– Tam! Tam! – cieszył się Szymek.
Uśmiechnęłam się do męża radośnie. Gwiazda migotała na niebie jasnym blaskiem, a ja patrząc na nią, odzyskałam spokój, którego tak długo mi brakowało.
Czytaj także:„Pijany kierowca tira spowodował wypadek, w którym omal nie zginęła moja żona. Tego dnia wracała od kochanka”„Czy na pewno jestem ojcem swojego syna? Ledwo znałem Aldonę, a już wpadliśmy. Może była w ciąży już wcześniej”„Moje dzieci uważają, że obowiązkiem dziadków jest zajmowanie się wnukami. Ja mam swoje życie”