Właśnie wybierałem się do szefa z ukończonym projektem, gdy odezwała się moja komórka. Dzwoniła córka, ale nie mogłem rozmawiać.
– Oddzwonię – rzuciłem i już chciałem się rozłączyć, lecz mnie powstrzymała.
– Zaczekaj, tato, tylko się nie denerwuj, proszę cię – usłyszałem szybkie słowa Emilki i od razu ciśnienie mi się podniosło, bo skoro w ten sposób zaczęła rozmowę, to coś musiało się stać.
– Mieliśmy wypadek, rozbiliśmy się, ale już jest dobrze… – po tym, co usłyszałem, aż musiałem oprzeć się o biurko.
Odkąd chłopak córki, kupił skuter, spodziewałem się tego
– Nic wam się nie stało? – wykrztusiłem.
– I skąd ty dzwonisz, ze szpitala?
– Już jesteśmy w domu – głos córki brzmiał uspokajająco. – Nic się nie stało, jesteśmy tylko potłuczeni, ja mam zdartą skórę na rękach, bo jak przelatywałam przez Filipa, to zasłoniłam się rękami…
– Jak to przelatywałaś przez niego? – aż mi w gardle zaschło od tych rewelacji. – Słuchaj, zaraz do was przyjadę…
– Naprawdę nie trzeba, byliśmy całą noc w szpitalu na obserwacji – zaprotestowała Emilka. – Już jest dobrze, tato.
– Ale jak to się stało? Gdzie był ten wypadek? – spytałem roztrzęsiony.
Podobno Filip nie zdążył zahamować na skrzyżowaniu i żeby nie wjechać w samochód przed nimi, położył skuter na prawy bok, a moja córka z rozpędu odbiła się o barierkę i upadła na asfalt. Kiedy tak słuchałem tych rewelacji, zobaczyłem wpatrzony w siebie ironiczny wzrok naszej kierowniczki, pani Matyldy. Chłonęła każde moje słowo, przewracając przy tym znacząco oczami, wzdychając i patrząc na mnie z takim wyrzutem, jakbym to ja był winien temu wypadkowi.
– Tak to jest, jak się dzieci wychowuje bezstresowo – wygłosiła opinię, gdy odłożyłem komórkę. – W dodatku samemu.
– Ale o czy pani mówi? Przecież żona dopiero od pół roku jest na kontrakcie, a Emila to dorosła dziewczyna, studentka – odburknąłem, bo ta wścibska kobieta wykurzała mnie za każdym razem, gdy tylko się odzywała nieproszona.
Zawsze miała mnóstwo do powiedzenia!
Jakieś uwagi, dobre rady, i to w sprawach, na jakich ani trochę się nie znała. Nie miała dzieci ani pojęcia o ich wychowywaniu, a zawsze wszystko najlepiej wiedziała na ten temat. I nigdy nie pominęła okazji, żeby każdemu z nas wbić szpilę, dokuczyć, dogryźć. Jak teraz mnie.
– Kupuje się nieodpowiedzialnym smarkaczom samochody, to takie skutki potem są – pani Matylda prawie przewiercała mnie tymi swoimi złośliwymi oczkami. – Dobrze, że nie zabili jeszcze kogo, bo jakby siebie, to pół biedy…
– Niechże pani już przestanie – przerwała jej Ada, nasza koleżanka. – I nie dolewa oliwy do ognia! Nie widzi pani, że człowiek ma dosyć – spojrzała na mnie współczująco. – Nie martw się, ważne, że żyją… A auto bardzo zniszczone?
– Oni jechali na skuterze – mruknąłem.
– No tak, pewnie szaleli! Młodych teraz tak ponosi… Jeżdżą na tych motorach, aż bębenki w uszach pękają – dorzuciła zjadliwie pani Matylda, najwidoczniej nie odróżniając od siebie tych dwóch jednośladów. – Zero odpowiedzialności...
– Gdzie to się stało? – spytała Ada.
– Gdzieś przy cmentarzu, na światłach, wczoraj wieczorem – wzruszyłem ramionami, bo dokładnie to sam nie wiedziałem. – Pojadę do nich po pracy, trzeba pewnie w czymś im tam pomóc…
– No to ja widziałam ten wypadek – przerwała mi podekscytowana pani Matylda. – Jechałam akurat koło cmentarza tramwajem i wszystko widziałam dokładnie… – pokręciła głową z przejęciem. – Skuter rozbity, oni pokiereszowani! Naprawdę cud, że nikomu nic się nie stało. Zachciewa się smarkaczom szpanować, pokazywać, czego to oni nie potrafią, no i są rezultaty! Ale może to ich czegoś nauczy na przyszłość… I dobrze im tak!
– No jak pani tak może! – przerwała jej Ada. – Toż to córka Witolda i jego zięć!
– Jaki tam zięć, wesela przecież nie było, a młodzi razem mieszkają – słowa pani Matyldy ociekały takim jadem, że aż się wzdrygnąłem. – Jak się ma rozwydrzone dzieci, to takie są skutki! Trzeba wiedzieć, jak je wychowywać.
Naprawdę nie mogłem tego dłużej słuchać. Wyszedłem na korytarz i oparłem się o ścianę. Miałem serdecznie dość tego babsztyla. Po chwili wyszła za mną Ada.
– Nie przejmuj się. Przecież wiesz, jaka ona jest – powiedziała pocieszająco. – Na nikim nie zostawi suchej nitki…
Skinąłem głowa, podziękowałem kumpelce uśmiechem i wróciliśmy do biura. Jednak nie mogłem skupić się na pracy, wciąż myślałem o dzieciach. W końcu pogadałem z szefem i wyszedłem wcześniej. Zanim pojechałem do córki, zrobiłem zakupy, coś do przegryzienia, owoce, warzywa. W końcu nie wiedziałem, w jakim stanie ich zastanę; nie za bardzo dowierzałem słowom córki, że wszystko w porządku.
Wkrótce stałem już na progu kawalerki, którą razem wynajmowali
Drzwi otworzył mi Filip. Miał zabandażowaną głowę, rękę na temblaku i parę siniaków, ale nie wyglądał najgorzej.
– No i jak się czujesz? – spytałem zaniepokojony. – Gdzie Emilka?
– Zdrzemnęła się, w nocy mało spała. W tym szpitalu wciąż nam badania robili – zdrową ręką odebrał ode mnie zakupy.
– Już nie śpię, tato – na progu pokoju ukazała się córka. – Chodź do pokoju, zrobię ci jakiejś herbaty, chcesz?
Grzecznie odmówiłem.
Miała zabandażowane ręce od dłoni po łokcie, siniaki na twarzy, jednak ogólnie też nie wyglądała tragicznie. Odetchnąłem z ulgą, kamień spadł mi z serca.
– No, mówcie, jak się czujecie. I jak to się w ogóle stało? – spytałem zmartwiony.
– Oj, tato, no przecież wszystko ci wczoraj powiedziałam przez telefon - zbyła mnie Emilka, machając ręką, ale zaraz syknęła z bólu. – Mam zdartą skórę i porządnie boli – uśmiechnęła się słabo.
Wyglądało na to, że mówiła prawdę. Obrzuciłem ich uważnym spojrzeniem.
– Tak naprawdę to myślałem, że jesteście w gorszym stanie. Moja kierowniczka mówiła, że strasznie was pokiereszowało.
– A skąd ona może wiedzieć, co się w ogóle stało? – zdumiał się Filip.
– Mówiła, że widziała ten wasz wypadek. Przejeżdżała akurat tamtędy tramwajem – odparłem nieco zbity z tropu.
Oczy Emilki zrobiły się okrągłe ze zdumienia. Nie wiedziała, o czym mówię.
– Jakim tramwajem? – prychnęła. – Przecież tam tramwaje nie jeżdżą…
– Mówiłaś przez telefon, że mieliście ten wypadek koło cmentarza – byłem już mocno zdezorientowany. – Myślałem…
– Zgadza się, tato, koło cmentarza, ale nie tego w naszej dzielnicy – przerwała mi córka. – Tylko przy trasie wylotowej z miasta. Wracaliśmy znad jeziora.
– Naprawdę nie ma się czym martwić – dodał Filip. – Jesteśmy cali, ja mam zwolnienie, a ze skuterem też nie jest tak źle, mały remont i będzie można jeździć.
– No tak, ale przecież… – poczułem, jak ogarnia mnie złość na tę wredną babę, moją kierowniczkę, i te jej kłamstwa.
Jak ona mogła nagadać takich głupot? I to z czystej złośliwości! Przecież to chore… Człowiek się denerwuje o swoje dziecko, a ta małpa cyrki urządza! Taka była ważna, kiedy opowiadała o wypadku Emilki i Filipa; tak się po nich woziła, a przecież niczego nie mogła widzieć, bo ten ich wypadek zdarzył się przy zupełnie innym cmentarzu! Jakoś nie chciało mi się wierzyć, że w dwóch częściach miasta w tym samym czasie miały miejsce dwa identyczne wypadki! Czyli baba wszystko zmyśliła… Tylko po co?!
Nazajutrz w biurze Ada zapytała, jak sytuacja
Spojrzałem na panią Matyldę.
– Mówiła pani, że dzieciaki były pokiereszowane… – zacząłem spokojnie.
– Zgadza się – przytaknęła. – A skuter to już nadawał się tylko na złom.
– Na złom – powtórzyłem, kiwając głową. – I przejeżdżała pani tamtędy tramwajem? – jeszcze się upewniłem.
– Właśnie tak – skrzywiła się w ironicznym uśmiechu. – Wracałam z zakupów.
– Ale tamtędy żaden tramwaj nie jeździ! Najwyżej pociąg, bo niedaleko jest wiadukt – uśmiechnąłem się do niej.
Ściągnęła brwi, popatrzyła na mnie z uwagą, jakby nie rozumiała, co mówię.
– Jak to? – spytała dopiero po chwili.
– A tak, że ten wypadek mieli przy innym cmentarzu, nie przy tym, o którym pani myślała – odparłem wciąż bardzo spokojnie. – A tam tramwaje nie jeżdżą, bo to już prawie za miastem jest.
Pani Matylda umknęła spojrzeniem w bok, poczerwieniała na twarzy i pochyliła się nad jakimiś papierami. Rzuciłem szybkie spojrzenie Adzie, która uśmiechnęła się i uniosła kciuk. A nasza kierowniczka nie odezwała się już ani słowem.
Pomyślałem, że na jakiś czas da nam spokój ze swoimi złośliwymi komentarzami, utarłem jej chyba trochę nosa. Ale tak naprawdę to zdanie pani Matyldy już mnie niewiele obchodziło. Cieszyłem się, że dzieciakom nie stało się nic poważnego; to było dla mnie najważniejsze. Mimo to chyba będę musiał poważnie porozmawiać z Filipem i go przekonać, żeby nie remontował już tego skutera. Latem lepiej, żeby jeździli rowerami – są lepsze dla zdrowia i jednak bezpieczniejsze – mamy w mieście sporo ścieżek rowerowych. Jakieś nowe, porządnej marki, mogę im nawet zasponsorować.
Czytaj także:
„Moja 18-letnia córka spotyka się z facetem przed 30-stką. Jestem przerażona. Co taki dorosły facet może robić ze smarkulą?”
„Mąż sprowadzał do domu tabuny ludzi i oczekiwał, że będę ich obsługiwać jak gosposia. Gdy odmawiałam, robił mi awanturę”
„Mój syn mnie okradał. Ten tłumok zrujnował biznes, na który pracowałem całe życie. Na starość nie mam co włożyć do garnka”