Z życia wzięte - prawdziwe historie i opowiadania

Z życia wzięte fot. Fotolia
Są tacy, którzy za przysługę wcale nie będą wam wdzięczni. Więcej – wykorzystają to i jeszcze zamienią wasze życie w piekło…
/ 11.06.2013 06:59
Z życia wzięte fot. Fotolia
Jurek był moim kolegą z pracy. Niewyróżniającym się niczym szczególnym, jednym z wielu. Czasami rozmawiałam z nim na korytarzu albo w naszej biurowej kuchence na rozmaite luźne tematy. Nawet nie pamiętam już teraz o czym. Ot, takie sobie gadanie.

To, że mieszkamy obok siebie, wyszło przypadkiem. Tamtego dnia opuszczałam firmę dość późno, bo szef kazał mi zrobić sprawozdanie finansowe „na wczoraj”. W windzie natknęłam się na Jurka.
– Też nabijałeś nadgodziny? – spytałam.
– Niestety… Idziesz do autobusu czy do tramwaju? – zagadnął mnie.
– Jestem samochodem. A może gdzieś cię podwieźć? Jadę na Ochotę – rzuciłam, wymieniając jedną z dzielnic Warszawy.
– Ja też mieszkam na Ochocie! – wykrzyknął Jurek i już po chwili okazało się, że w dodatku bardzo blisko mnie.
Wysadziłam go prawie pod jego klatką, bo i tak przejeżdżałam tamtędy w drodze do siebie. A potem zaproponowałam:
– Jak chcesz, mogę cię jutro podrzucić.

I tak wspólne jeżdżenie do pracy i z pracy stało się naszym codziennym zwyczajem. Nie robiło mi to różnicy, czy zabieram Jurka, czy nie, bo i tak przecież każdego dnia przejeżdżałam dokładnie pod jego blokiem. A w sumie facet okazał się miłym towarzyszem. Czasami sobie pogadaliśmy o tym, co w biurze; czasami posłuchaliśmy muzyki z radia. Ogólnie niczego to między nami nie zmieniło. Nadal byliśmy tylko znajomymi, chociaż w firmie oczywiście zaczęły się plotki.
– Czy wy ze sobą chodzicie? Razem mieszkacie? – dopytywały się koleżanki.
– Ależ skąd! – zaprzeczałam od razu.
I wcale nie przejmowałam się tymi pogłoskami, bo mniej więcej w tym samym czasie poznałam Andrzeja i… zakochałam się w nim po uszy. Zaczęliśmy się spotykać. Po pewnym czasie wyszedł
z tego całkiem udany, poważny związek.

Andrzej od początku wiedział, że podwożę Jurka do pracy, i nie miał z tym problemu. Do głowy by mu nawet nie przyszło rozmyślać, czy łączy nas coś więcej. W czerwcu postanowiliśmy z Andrzejem zamieszkać razem. A ponieważ ja wynajmowałam pokój z kuchnią, a on miał mieszkanie, siłą rzeczy zapadła decyzja, że ja przeprowadzam się do niego. Wtedy też powiedziałam Jerzemu, że już nie będę mogła go już podwozić, bo przenoszę się na Mokotów. To zupełnie inna dzielnica i gdybym chciała nadal podjeżdżać po kumpla, musiałabym robić w bok kilka kilometrów.

Sądziłam, że Jurek przyjmie moje oświadczenie normalnie. A tymczasem… on się na mnie śmiertelnie obraził!
– Tak się nie robi! To mi bardzo skomplikuje życie! Dlaczego przeprowadziłaś się i nie uzgodniłaś tego ze mną?! – usłyszałam i mi szczęka opadła ze zdumienia. – Powinnaś nadal po mnie podjeżdżać!
Nie wiedziałam, co mam odpowiedzieć na tak zaskakujące oświadczenie. Popukać się w głowę czy roześmiać? Więc po prostu odwróciłam się na pięcie i wyszłam z pokoju. „Co za palant! – pomyślałam. – Daj mu palec, a on chce całą rękę!”.
Po pewnym czasie zauważyłam, że ludzie w pracy dziwnie na mnie patrzą. Z takim jakby… potępieniem. W końcu jedna z koleżanek oznajmiła mi, że bardzo brzydko postąpiłam z byłym chłopakiem.
– Z kim? – nie kryłam zdumienia, bo przecież, zanim poznałam Andrzeja, bardzo długo byłam sama, a nikt z mojej pracy nie znał Rafała, mojego eks.
– Jak to z kim? Z Jurkiem! Nie wiem, czemu zawsze zaprzeczałaś, że was coś łączy, ale wyprowadzić się bez słowa do innego faceta to już przesada.
– Ale ja z nim nie mieszkałam! – krzyknęłam oburzona, że ktoś mógł tak myśleć.
– No, ja tam nie wiem, Jerzy mówi co innego… – koleżanka pokręciła głową.
– Żartujesz chyba! – byłam wściekła.

Niestety, Ala ani trochę nie żartowała… Jerzy faktycznie zaczął w pracy na całego udawać zranionego kochanka.
– Zwariowałeś?! – wrzasnęłam, gdy wpadłam do jego pokoju. – Jeszcze raz usłyszę, że opowiadasz te brednie, a już się postaram, żebyś za nie odpowiedział!
Dopiero wtedy dotarło do mnie, że nie jesteśmy sami. Przy biurkach siedziało jeszcze dwóch innych pracowników… Oczywiście, to był duży błąd z mojej strony, że groziłam temu idiocie, bo w związku z tym jeszcze tego samego dnia wylądowałam u naszego przełożonego.
– To niedobrze, że przenosisz swoje prywatne emocje do pracy – powiedział szef. – Powinnaś trzymać nerwy na wodzy. Tym bardziej że dla Jerzego nie są to najłatwiejsze chwile, skoro go rzuciłaś.
– Ale sęk w tym, że myśmy nigdy nie byli parą! – usiłowałam wyjaśnić sytuację.
– No, nie wiem… Wyglądało to inaczej. Przecież przyjeżdżaliście razem.

Jasna cholera! To ja chciałam być miła i co dzień podwoziłam tego gada, nie chcąc od niego nawet grosza za benzynę, a on mi w nagrodę zniszczy reputację?! Co więcej, Jurek zaczął mnie prześladować także poza pracą… Dosłownie bombardował mnie esemesami i telefonami. Dzwonił codziennie rano z pytaniem, czy na pewno po niego nie podjadę. A po pracy czatował na mnie w holu. I wciąż mi próbował wciskać, jak to mu szalenie brak naszych wspólnych rozmów. Kiedy się od niego opędzałam, napotykałam karcący wzrok znajomych z pracy, którzy łowili każde słowo, żeby potem dokładnie omówić całą tę sytuację przy kawie. Nagle mój rzekomy romans z Jerzym stał się w firmie sensacją sezonu…

Naprawdę nie wiedziałam już, co mam robić… Kiedy blokowałam numer telefonu Jerzego, on kupował sobie nowy starter i znowu do mnie dzwonił. Widziałam, że mój Andrzej już także ma dość tej całej sytuacji. A nawet więcej – zaczyna podejrzewać, że może w tych wszystkich plotkach jest jakaś szczypta prawdy! No bo dlaczego Jerzy nagle tak oszalał z rozpaczy? Przecież by tak nie było, gdybym go tylko podwoziła – tak jak mówiłam… Na początku lipca postanowiłam postawić wszystko na jedną kartę. I gdy Jurek wysłał mi jak zwykle esemesa z pytaniem, czy po niego podjadę – odpisałam: TAK.

Kiedy się spotkaliśmy, zachował się dokładnie, jak przewidywałam. Z zadowoleniem stwierdził, że jak widać, on zawsze stawia na swoim. I skoro wzięłam na siebie ten obowiązek, aby go podwozić, to powinnam to robić tak długo, aż on z tego zrezygnuje i mi podziękuje. A jak nie, to on mnie zniszczy! Będę miała kłopoty w pracy i w życiu prywatnym…
– Nie warto ze mną zadzierać, co, Inguś?! – zaśmiał się. – Popatrz, jak łatwo wszyscy uwierzyli, że jesteśmy razem…

Gdy tylko przyjechaliśmy do pracy, rączym kłusem pognałam do gabinetu szefa. I przedstawiłam mu całą rozmowę, którą… nagrałam na swojej komórce. Szef udzielił Jerzemu publicznej nagany i zapowiedział, że jeśli nie zaprzestanie swoich praktyk, zostanie zwolniony dyscyplinarnie. Jednak mój były kolega zwolnił się wkrótce sam. Nie mógł znieść docinków ze strony współpracowników.

Inga

Redakcja poleca

REKLAMA