Prowadzę warsztat samochodowy od ponad trzydziestu lat. Mam takich klientów, których jeszcze nie tylko ojcowie, ale i dziadkowie do mnie przyjeżdżali. Wiadomo było, że jak się oddaje auto do tego mechanika, to nie tylko zrobi to, co klient wskaże, ale także przegląd całego wozu, i to za darmo! Światła ustawi, hamulce wyreguluje. Samochody z mojej posesji wyjeżdżały niczym nówki-sztuki. Żadnego rzężenia, stukania, przeciekania płynów. Żadnych niedoróbek.
Zamiast pracować, mój syn wolał leniuchować
A prowadzenie warsztatu to wcale nie jest taka prosta sprawa. Kiedyś człowiek do poloneza podchodził z młotkiem, dzisiaj do auta trzeba komputera. Ale ja idę z duchem czasu i dlatego miałem wyniki. Klienci powierzali mi coraz lepsze marki, aż w końcu spełniłem wszystkie warunki, wystarałem się i zdobyłem licencję na serwis samochodów znanego koncernu. Byłem z siebie dumny i myślałem, że rodzina też jest ze mnie dumna. Zwłaszcza jedyny syn powinien docenić moje starania. No bo dla kogo ja to wszystko robiłem? Marzyło mi się zawsze, że Paweł pójdzie w moje ślady. Wyglądało na to, że połknął bakcyla motoryzacji już jako małe dziecko, bo wtedy cały wolny czas spędzał w warsztacie! A potem w domu „naprawiał” swoje samochody, lakierując je podprowadzonym starszym siostrom lakierem do paznokci. Tymczasem wkrótce komputery zawojowały cały świat i mojego syna. Zaczął spędzać przed monitorem długie godziny. I żeby to jeszcze się interesował informatyką, ale nie! On po prostu grał w jakieś durne gry!
Nigdy nie był specjalnie lotny w szkole. Przyznam też, że trochę mu odpuszczałem. Córki mam wykształcone, obie po studiach, ale co do chłopaka, to sobie myślałem, że byleby miał fach w rękach, to w życiu nie zginie. Nie z moim warsztatem, który dostanie w spadku. Jednak on wolał imprezować, zamiast brać się za robotę. I powoli zaczęło mnie to wkurzać, że ja tu wracam z pracy, dłonie powalane smarem, a on wystrojony właśnie wychodzi na imprezę. A rano – odwrotna sytuacja. Ja do pracy, a Paweł wymięty po całonocnym balowaniu wlecze się do łóżka. W końcu się wściekłem. Zapowiedziałem synowi, że natychmiast ma sobie znaleźć pracę. A żonie, żeby mu przestała dawać pieniądze, bo inaczej wyhoduje sobie lenia i darmozjada. Tydzień później przyszedł i powiedział mi, że znalazł pracę. Na nocną zmianę.
– Nie mogłeś sobie wyszukać czegoś za dnia? – zdziwiłem się, ale stwierdził, że nocny tryb mu lepiej odpowiada.
– Wrócę do domu po nocce, prześpię się i jeszcze mam pół dnia wolnego! – argumentował.
„Można i tak – pomyślałem. – Najważniejsze, że zaczął pracować”. I musiał zresztą całkiem nieźle zarabiać, bo pokupował sobie lepsze, markowe rzeczy. I telefon zmienił na ten modny, co go wiecznie wszędzie reklamują. Cieszyło mnie to, że Paweł zaczął sobie radzić i wychodzić na ludzi. Chociaż wolałbym, aby robił ze mną w warsztacie.
Kiedyś nieźle mu szło
Potem przestałem gryźć się synem, bo pojawiły się inne kłopoty. I to poważne! Pewnego dnia wpadł do mnie klient tak wściekły, że aż czerwony na twarzy!
– Panie Mietku, co jest? – wrzasnął od progu. – Moje audi ma tylko trzy lata i dałem je panu na przegląd miesiąc temu! Niby wszystko było w porządku, ale pojechałem w tym tygodniu w trasę i zaczęły się jakieś stukania. No to podjechałem od razu do najbliższego serwisu, żeby mi zajrzeli pod maskę… A oni otworzyli i w śmiech! „Panie, tutaj połowa części to jest tak zużyta, że ma ponad pięć lat!” – usłyszałem. Myślałem, że mnie szlag trafi! Kazałem im maskę zamykać i od razu szurnąłem do pana. Niech mi pan teraz powie, co jest grane, panie Mietku? Przecież ja tylko u pana swój samochód serwisuję!
Sam byłem w szoku po przemowie klienta, tym bardziej że faceta znałem od lat i nie miałem powodu nie wierzyć w to, co powiedział. Jakoś go więc uspokoiłem i raz-dwa zabrałem audi na warsztat… Jeszcze miałem nadzieję, że tamci mechanicy po prostu sobie z mojego klienta zakpili, bo mieli taki dzień na wygłupy. Ale nie! Kiedy podniosłem maskę, zbladłem. Jakbym po raz pierwszy w życiu widział to auto. Zabrałem klienta z powrotem do biura, żeby mechanicy nie słyszeli naszej rozmowy, i uradziłem, że części na nowe powymieniam na własny koszt.
– Panie Mietku, ja to do pana nic nie mam, z pana jest uczciwy fachowiec. Ale niech pan mechanikom patrzy na ręce, bo któryś z nich pana w wała robi! – stwierdził po wszystkim życzliwie.
Miałem jednak dziwną pewność, że bezpowrotnie go straciłem…
– A niech to jasny szlag! – kląłem przez cały dzień, zastanawiając się, który z moich ludzi kradnie.
Żebym jeszcze jakiegoś nowego ostatnio przyjął, ale to wszystko zaufana stara gwardia, pracująca w moim warsztacie co najmniej od kilkunastu lat! Co gorsza, na tym jednym kliencie się nie skończyło. Za chwilę przyleciał drugi, któremu tłumik odpadł, bo tak był przerdzewiały. W prawie nowym aucie! W ciągu miesiąca pojawili się kolejni z pretensjami.
Już nie wiedziałem, co robić
Jak ich uspokajać i zapewniać, że szkody zostaną naprawione. I tylko za głowę się łapałem, zastanawiając się, kto i kiedy części z wozów kradnie. Wyszło mi na to, że podmieniane są tylko w tych, które w moim warsztacie na noc zostają. No ale przecież tutaj wszystko zawsze było pozamykane! W końcu wtajemniczyłem w sprawę swojego majstra. A on na to do mnie, że chłopaki już mu się dawno skarżyli, że kiedy rano przychodzą, to narzędzia czasami są gdzie indziej poodkładane!
– Dlaczego do tej pory nic nie mówiłeś? – zdenerwowałem się.
– A skąd ja mogłem wiedzieć, że to ważne? Co za różnica, gdzie leżą obcęgi? Ważne, że są! – stwierdził. – Teraz to wiem, dlaczego narzędzia wędrowały, ktoś nimi w nocy pracował!
Rada w radę stwierdziliśmy, że założymy dyskretne kamery. Zrobiliśmy to w niedzielę, kiedy warsztat jest nieczynny… Mijały jednak kolejne noce, i nic! Warsztat stał pusty i wymarły, pozostawionych wozów nikt nie ruszał. Bezradnie rozkładałem ręce. Złodziej się spłoszył. Tylko jak? Przecież działaliśmy z majstrem tak ostrożnie! Sądziłem, że zagadka pozostanie nierozwiązana… Pewnego dnia jednak mojej żonie wygiął się jeden z kluczy do mieszkania. Myślałem, że pechowo, ale jak się później okazało, szczęśliwie! Poszedłem ze swoimi do punktu, żeby dorobić. Przy okazji pomyślałem, że zrobię kopię także kluczy do warsztatu, kto wie, kiedy się przyda.
– Ja już mówiłem kiedyś pana synowi, że tego się nie da dorobić tak od ręki. Muszę dopiero zamówić – stwierdził nagle facet w punkcie.
– Mojemu synowi? – zdziwiłem się.
– Mnie się tak wydaje, że to pana syn, bo przecież mój ojciec w pana warsztacie auto serwisuje, to go czasami tam widywałem. I klucze poznaję! – wyjaśnił.
Wróciłem do domu z mętlikiem w głowie
Od razu chciałem zapytać Pawła, po co mu były klucze do warsztatu, ale się powstrzymałem. Nie od razu dotarła do mnie prawda, bo w końcu jak można podejrzewać własnego syna! A jednak wszystko wskazywało na to, że to właśnie Paweł stoi za nocnymi kradzieżami! W tajemnicy dorobił klucze, zna się na samochodach, no i doskonale wiedział o mojej akcji z kamerami, bo o wszystkim swobodnie mówiłem w domu! Długo nie mogłem tego przetrawić. W końcu jednak stwierdziłem, że złapię Pawła na gorącym uczynku! Byłem bowiem pewny, że ma mnie za głupca i kiedy tylko uzna, że wszelkie niebezpieczeństwo przyłapania go na gorącym uczynku minęło, znowu zacznie swoją akcję. Za łatwe to były dla niego pieniądze, zdobywane po nocy.
Zacząłem więc napomykać przy kolacji, że firma, która mi montowała kamery, już je zabrała, bo się nic nie dzieje. A profesjonalny sprzęt przecież kosztuje, więc po co go dalej wynajmować. Kamery, oczywiście, dalej były, tylko że ukryte w innych miejscach… No i nagrałem piękną akcję! Paweł i dwóch jego kumpli wybebeszyli nowego passata i na moich oczach powsadzali do niego stare części! Myślałem, że zabiję syna, kiedy zobaczyłem to nagranie, ale nie było mi dane nawet z nim porozmawiać, ponieważ do mojego domu zawitała policja. Aresztowali Pawła pod zarzutem handlu częściami samochodowymi niewiadomego pochodzenia. W dodatku usiłowano mnie wplątać w całą aferę, bo niby wiedziałem o procederze. Po rozmowie ze mną i ujawnieniu nagrania funkcjonariusze zmienili zdanie, utrzymując jednak, że powinienem był wcześniej poinformować policję o wydarzeniach w moim warsztacie…
Byłem załamany
Mój syn okazał się przecież złodziejem okradającym własnego ojca. Zburzył przez to wiarygodność mojego warsztatu, a takie wieści rozchodzą się błyskawicznie, szczególnie przez Internet. Wystarczyło, aby kilku niezadowolonych klientów wystawiło mi złą opinię, a posypały się następne zarzuty. Przeciekły na fora motoryzacyjne także informacje o podejrzeniach policji. Koncern odebrał mi licencję – mój warsztat świeci teraz pustkami. Dobrze, jeśli zajęte jest jedno stanowisko na cztery, a przecież kiedyś musiałem odmawiać nowym klientom, bo nie miałem dla nich czasu!
W oczy zagląda mi bieda, musiałem zwolnić świetnych mechaników. Nie wiem, co mam robić. Już się chyba z tego wszystkiego nie podźwignę, tylko jakoś dotrwam do emerytury. Zresztą, dla kogo miałbym odzyskiwać renomę? Dla syna? Ja już nie mam syna…
Czytaj także:
„Miałam jedną zasadę: nigdy nikomu nie pożyczam pieniędzy. Złamałam ją raz. Straciłam kasę i przyjaciółkę”
„Mąż dawał mi 200 zł miesięcznie, a resztę pieniędzy wydawał na kochankę. Nie pracowałam, więc nie miałam głosu”
„Koleżanka zazdrościła mi pieniędzy i pozycji. Sama nie umiała zapracować na swój sukces, więc odebrała wszystko mnie”