- Było mi smutno, że odchodzę w taki piękny dzień - historia z dreszczykiem

Kobieta nad jeziorem fot. Adobe Stock
Jeśli ktoś mnie pyta, czy wierzę w duchy, uśmiecham się. Wiara zakłada brak dowodów, a ja widziałam tę kobietę, tak jak żyjącego człowieka, i wiem na pewno, że istniała. Może tylko wtedy i specjalnie dla mnie? By mnie uratować...
/ 24.05.2018 14:14
Kobieta nad jeziorem fot. Adobe Stock

„Na drugim brzegu rzeki zobaczyłam babkę. Stała bez ruchu, czekając w napięciu i nie spuszczając ze mnie wzroku. Przepasana płachtą, zbierała na łące zioła, których sporo miała już w podołku. A więc udało się jej opuścić miejsce pokuty”. Historia z życia wzięta nadesłana przez Alicję.

Miałam poświęcić swoje szczęście dla zwykłego widzimisię córki?!

Od urodzenia mieszkam we wsi, znam okolicę jak własne pięć palców, a jednak mając osiem lat, zgubiłam się w lesie. Trochę wstyd, nie byłam już taką małą dziewczynką, młodsze ode mnie dzieciaki były posyłane po jagody i wracały z pełnymi kankami, nie zmyliwszy drogi. Nikt się o nie nie bał, nasz las był nieduży i łączył cztery wsie. W każdej osadzie mieszkał ktoś z rodziny, a reszta znała się od pokoleń, więc las uważany był za coś w rodzaju znanego na wylot podwórka przed domem.
Maszerując bez zmiany kierunku, można było w godzinę wyjść spomiędzy drzew i trafić, jak nie do wsi, to na drogę do niej prowadzącą. Wiedziałam o tym, a jednak nie mogłam znaleźć właściwej ścieżki. Próbowałam i próbowałam, aż w końcu łzy rozpaczy przysłoniły mi świat. Miałam zaledwie osiem lat, nie wiedziałam co się dzieje. Znajomy las wyglądał obco, nie umiałam z niego wyjść.

Staruszka zaprowadzi mnie do domu?

Usiadłam na mchu i oddałam się rozpaczy. Tęskniłam za mamą, tatą, a nawet Irką, moją niedobrą starszą siostrą. Głośno płakałam, wycierając łzy skrajem sukienki, gdy nagle poczułam czyjąś dłoń na włosach.
– Nos porządnie wysmarkaj – przed moimi oczami pojawiła się lniana chusta.
Wzięłam ją odruchowo i spojrzałam do góry. Kobieta była wiekowa, pomarszczona i przygarbiona przez czas. Ubrana w bure, porozciągane ciuchy wyglądała jak uboga krewna. Wspierała się na sękatym kiju. Patrzyła mądrymi, wypłowiałymi oczami, które niejedno już widziały. Budziła zaufanie, wyglądała zwyczajnie, jak wszystkie starsze kobiety, dziwne było tylko jedno. Zupełnie jej nie znałam, a przecież od urodzenia wiedziałam, kto jest kim, w bliższej i dalszej okolicy.
– Co ci się stało, dziecko? Dlaczego płaczesz?– babcia troskliwie nachyliła się nade mną.
– Zgubiłam się i nie mogę odnaleźć drogi – cicho wyznałam wstydliwą prawdę.
Chyba mnie nie usłyszała, bo zamiast wziąć za rękę, zapewnić, że wszystko będzie dobrze i wyprowadzić z lasu, troskliwym gestem podsunęła mi garść poziomek.
– Jedz. Dobre na pragnienie, a jak pachną! – zachęciła.
– Ja chcę do domu – powtórzyłam.
Czułam, że z kobietą jest coś nie tak. Może cierpiała na lekką demencję?
– Tęsknisz za swoimi? Bo ja bardzo – odparła staruszka. Mówiła drżącym starczym głosem, w jej oczach pojawiły się łzy.

Okazało się, ze rozmawiam ze zmarłą

To nie była normalna rozmowa, nawet małe dziecko potrafiło to ocenić. A jednak nie przestraszyłam się, było coś macierzyńskiego w tej kobiecie, co nie pozwalało się jej bać. Nie skrzywdziłaby małego dziecka.
– Zaprowadzi mnie pani do domu? – spytałam trochę śmielej.
– Jaka ja tam pani! – zaśmiała się cicho.
– Babciu do mnie mów, wnuczka mam, nie przymierzając, takiego jak ty. No, może trochę młodszego. Waluś mu na chrzcie dali. Bardzo mi za nim tęskno.
– To chodźmy – poderwałam się energicznie z mchu, pełna nowej nadziei. – Wrócimy do wsi i zobaczysz wnusia, obojętnie gdzie jest. Będziemy tak długo iść prosto, aż wyjdziemy z lasu – rezolutnie przejęłam dowództwo. – Musi nam się udać.
– To na nic – pokręciła głową staruszka. – Myślisz, że nie próbowałam? Las mnie trzyma, bo tak wybrałam, kiedyś… To stare, smutne dzieje. Źle wtedy zrobiłam, dziś to wiem. Nie idzie przywyknąć samej, bez rodziny. A ty? Co ciebie zatrzymało na tym skrawku ziemi?

Zwykłe zauroczenie wykładowcą ze studiów zamieniło się w niebezpieczną grę

O matko, o czym ona mówiła? Odsunęłam się trochę i pokręciłam głową. Nagle poczułam ciągnący od ziemi chłód, zadrżałam. Słońce skryło się za koronami drzew, robiło się ciemno.
– Chcę do domu – rozpłakałam się w głos.
– Chodź do mnie, dziecko – staruszka usiadła obok i objęła mnie niezgrabnie.
– Cicho już, cicho. Pomyliłam się co do ciebie. Wrócisz, nie płacz już – kołysała się w przód i w tył razem ze mną.
Było coś uspokajającego w tym ruchu, poddałam się mu, czując, jak moje powieki robią się coraz cięższe.
– Nie jesteś taka jak ja. Śpij dziecko, jeszcze i dla ciebie wzejdzie słońce – dobiegł mnie z oddali starczy głos.
Przytulona do nieznajomej drzemałam niespokojnie. Cieszyłam się, że babulka jest ze mną. Nie była całkiem normalna, ale w jej towarzystwie czułam się pewniej. Nadchodziła noc, robiło się chłodno. Szczękałam z zimna zębami, chociaż babcia troskliwie okryła mnie swoją chustą. Wcale nie było mi od tego cieplej, chłodny wiatr przenikał przez cienki materiał.
– Nie śpisz?– staruszka była czujna na każdy mój ruch.– Teraz, kiedy już wiem… Muszę cię o coś zapytać, zanim wrócisz do swoich. Innej okazji nie będzie.
Znów mówiła od rzeczy, miała lepsze i gorsze chwile.
– Co tam u Walendziaków? Waluś wyzdrowiał? – czekała w napięciu na odpowiedź.
– Jaki Waluś? – spytałam sennie.
Walendziakowie byli spokrewnieni z naszymi sąsiadami, Chojnackimi i mieszkali we wsi za lasem.
– Mały Waluś, mój wnusio, mówiłam ci – głos staruszki stał się zrezygnowany. – No tak, rozumiem. Tego też się nie dowiem, to część mojej pokuty.
– Ale ja nie znam żadnego Walusia – oburzyłam się, że podejrzewa mnie o celowe ukrywanie informacji. – Nikt taki tu nie mieszka.
– Wyprowadzili się? Niemożliwe, Bogdan nigdy nie sprzedałby gospodarki – babulka wyglądała na wstrząśniętą.
– Wujek Bogdan Walendziak? – ożywiłam się, słysząc znajome imię.
– Znasz go? – w głosie staruszki usłyszałam prawdziwą ulgę.
– Chodził do szkoły z moim dziadkiem.
– Dziadkiem? – zamyśliła się babcia.
– A o Waldemarze Walendziaku słyszałaś?
Teraz mówiła jak należy, wiedziałam, kogo ma na myśli.
– No pewnie. Waldek w mieście mieszka, lekarzem jest – plotkowałam z zapałem, siedząc w środku ciemnego lasu u boku dziwnej staruszki.

– A ty do majowej wody nie podchodź. Ostrożna bądź – powiedziała nagle ostro babka i zatrzymała się. – Leć do rodziców, kochanie – dodała już łagodniej.

Babcia objęła głowę rękoma, jakby się bała, że eksploduje.
– Tyle lat minęło, tyle lat – szeptała. – Dla mnie on jest wciąż małym Walusiem, moim ukochanym wnukiem – podniosła zapłakaną twarz. – Jak odchodziłam, chorował na świnkę.
– Teraz jest już zdrowy – przyświadczyłam z zapałem, nie obejmując całości zagadnienia i… nagle zamarłam. Usłyszałam dalekie nawoływania.
– Aluśka, hop, hop, odezwij się.
Babka znów uniosła głowę.
– Znaleźli cię, wrócisz do swoich. Chodźmy w ich kierunku.
Podniosłyśmy się i zaczęłyśmy iść. Chciałam biec, ale coś mi kazało dopasować krok do jej powolnego stąpania.
– A ty do majowej wody nie podchodź. Ostrożna bądź – powiedziała nagle ostro babka i zatrzymała się. – Leć do rodziców, kochanie – dodała już łagodniej.
Nie musiała mi tego dwa razy powtarzać, głosy poszukujących zbliżały się, wiedziałam, w jakim kierunku iść. Pobiegłam i wpadłam wprost w ramiona ojca.
Ściskali mnie i łajali na przemian. Siostra na powitanie sprzedała mi szczypa i spytała, czy nie bałam się sama w ciemnym lesie.
– Była ze mną babka, ale nie wiem, co się z nią stało – odparłam rezolutnie. – Pytała o Walendziaków, szczególnie o Waldka. Tak śmiesznie o nim mówiła: Waluś. I płakała, mówiła, że tęskni za wnusiem.

Historia z przeszłości powróciła

Dopiero tym opowiadaniem zrobiłam we wsi sensację. Kolejnego wieczoru przyszła Chojnacka i kazała sobie wszystko dokładnie powtórzyć. Płonęłam z ciekawości, czując, że dostarczam interesujących wiadomości.
– Nie wiem, czy po chrześcijańsku będzie w to uwierzyć, ale wygląda na to, że Aluśka spotkała w lesie starą Walendziakową – przemówiła w końcu Chojnacka.
– Świętej pamięci Janinę? Matkę Bogdana Walendziaka? – zdziwiła się mama.
– Ano właśnie. Sama nie wiem, w co wierzyć. Aluśka, a nie przyśniło ci się to aby?
Zaprzeczyłam oburzona do żywego.
– Może i nie, bo skąd by dziecko o Walusiu wiedziało – mruknęła zamyślona Chojnacka. – Tak na niego babka mówiła, kochała go i hołubiła bardziej niż rodzonego. Bogdan nie był dobry dla matki. Niechętnie to mówię, bo on mój krewniak przecież, ale jak tylko Janina przepisała na niego gospodarstwo, zaczęła się jej droga krzyżowa. Sterali ją robotą, jak nie swoją. Syn głowę odwracał, a ona się nie skarżyła, pokornego serca była. Jak pracować już nie mogła, to chociaż grzybów przyniosła, ziół nazbierała albo dzikich malin. Jeszcze mogła chodzić, więc póki dnia było, w lesie siedziała. Lepiej jej tam było jak u rodzonych.
Kiedyś nie wróciła, znaleźli ją niedaleko, pod sosną. Bóg lekką śmierć jej zesłał, we śnie. Uśmiechała się łagodnie, jakby anioła zobaczyła i z nim na łąki niebieskie poszła.
– Nie poszła, w lesie została – sprostowałam, wiedziona dziecięcą logiką.
– Mówisz, że ona ciągle po ziemi chodzi? Za swoimi patrzy? O wnuka pyta? On wyjechał, studia skończył i w mieście mieszka.
– Powiedziałam jej to – pochwaliłam się. – Babulka wciąż myśli, że on jest małym Walusiem. Dopiero ode mnie dowiedziała się, że upłynęło dużo lat – pisnęłam przejęta własną ważnością. Rozmawiałam z dorosłymi i nikt mnie nie pędził!
– A co jeszcze mówiła? Że z lasu wyjść nie może? – dopytywała Chojnacka.
– Ano, nie może – przyświadczyłam z zapałem. – Za karę. Źle coś zrobiła i dlatego.
Ziewnęłam rozdzierająco. Chojnacka zatrzepotała dłońmi w powietrzu.
– Późno już, mała z nóg leci. Jutro, jak Bóg da, jeszcze pogadamy.
Zostałam wysłana na górę, gdzie dzieliłam pokoik z siostrą. Rzeczywiście byłam zmęczona, zasnęłam natychmiast.
Sen był bardzo realistyczny, ale nie wiadomo, skąd wiedziałam, że to tylko widziadło.
– Ciebie naprawdę nie ma? – spytałam babuleńki, gdy Walendziakowa pojawiła się jak zwykle, na tle leśnych drzew.
– Ale jestem, jestem – zaśmiała się – tylko inaczej niż ty, dziecko.
– Dlaczego mieszkasz w lesie? – drążyłam.
– Nie słyszałaś? Ducha pod drzewem oddałam, ale to nie była niespodziewana śmierć, jak myśleli ludzie. Wiedziałam, że nadeszła moja godzina, tego dnia od rana serce mnie bolało, że ledwie doczłapałam do lasu. Nie chciałam umrzeć w chałupie, kłopotu synowi narobić, Walusia przestraszyć. Usunęłam się. Rozumiesz?
– A gdzie tu twoja wina?
– Jakbym została, może by mnie odratowali, a ja na zatracenie poszłam precz. Tak wybrałam, a człowiek nie może tego robić. Trzeba w pokorze przyjmować wyroki boskie.
Rankiem poleciałam do Chojnackiej, wszystko jej powtórzyłam. Sąsiadka zadzwoniła do kuzynów i razem z Walendziakami zamówili mszę za spokój duszy Janiny.

Było mi smutno, że odchodzę w taki piękny majowy dzień

Ostrzeżenie o majowej wodzie wyleciało mi z głowy. Przypomniałam sobie o nim wiele lat później.
Nasza rzeczka nie jest specjalnie szeroka ani głęboka, utopić się w niej nie sposób, tylko po wiosennych roztopach zawsze mocno przybiera. Tamtego roku nie było inaczej. Pędziłam akurat krowy z pola na udój. Spragnione bydło najpierw podążyło do rzeczki, starsze krowy rozważnie trzymały się brzegu, piły, zanurzając tylko przednie nogi, ale młody cielaczek postanowił sprawdzić, co jest dalej. Jednym skokiem znalazł się w środku nurtu, gdzie woda sięgała mu powyżej brzucha. Chwilę walczył, a potem bystrzyna podcięła mu nogi i porwała za zakręt. Cielak poradziłby sobie, trafiając na jedną z piaszczystych łach, bo rzeczka nie była głęboka na całej szerokości koryta, gdyby nie zwalone drzewo, które upadło w poprzek, spiętrzając wartką wodę. Pod kłodą utworzył się niebezpieczny wir, na który cielak trafił unoszony prądem. Zwierzę zostało wciągnięte pod pień, i nie mogło się wydostać z pułapki. Głowa cielaka co chwila ukazywała się na powierzchni, mały dzielnie walczył, ale z każdą chwilą słabł. Miałam niewiele czasu, by go uratować. Zanurzyłam się w rzeczce po ramiona, zapominając o czekającym szoku termicznym. Zatchnęło mnie, woda była zimna, majowa. Mróz przeleciał przez ciało i dotarł do serca, paraliżując je i zamieniając w sopel lodu. Pomyślałam, że to dziwne i smutne, umrzeć w piękny majowy dzień. Przyroda budziła się do życia, a ja odchodziłam.

Na drugim brzegu rzeki zobaczyłam babkę. Stała bez ruchu, czekając w napięciu i nie spuszczając ze mnie wzroku. Przepasana płachtą, zbierała na łące zioła, których sporo miała już w podołku. A więc udało się jej opuścić miejsce pokuty.
Moje serce przypomniało sobie o obowiązkach i podjęło pracę. Upadłam na nadbrzeżny piasek i leżałam, grzejąc się w promieniach słońca. Wstępowały we mnie nowe siły.
Zobaczyłam, że babka kiwa zadowolona głową i znika za krzakami. Nie doczekała się mnie i poszła, ale kiedyś na pewno znów się spotkamy.

Polecamy też:
Przeklęta suknia ślubna. Ta historia mrozi krew w żyłach!
„Związałam się z oszustem matrymonialnym zakochanym w swojej pierwszej żonie”
„Zakochałam się w mężczyźnie, który mnie zwodził pół roku”. Randki w internecie to strata czasu?

Redakcja poleca

REKLAMA