Jedna na sześć Brytyjek przyznaje, że kupuje ubrania lub dodatki, zakłada je raz, po czym zwraca do sklepu – podaje serwis Vouchercodes.co.uk. Za zwrócone pieniądze wybiera się na kolejne zakupy i tak w kółko. Wardrobing, bo tak nazywa się to coraz powszechniejsze zjawisko, jest szczególnie popularny wśród młodych dziewczyn. „Uprawiają” go licealistki, studentki, blogerki modowe, a także robiące karierę 20-latki ze skromnym, modowym budżetem. Póki co w Polsce do takich praktyk przyznaje się 7 proc. kobiet – wynika z sondy zakupowej Silesia City Center.
Zobacz też: Najmodniejsze trendy - PLISY są hitem!
Niby zakupy
Bycie modną kosztuje. Ubrania, buty, dodatki, biżuteria – jeden wypad do sklepu potrafi poważnie obciążyć konto. A co jeśli mamy niewiele pieniędzy, a chcemy wciąż trzymać rękę na modowym pulsie?
Z pomocą przychodzi wardrobing – nowa, zakupowa moda zza oceanu. Od kilku lat zjawisko to na całym świecie zyskuje na popularności, zwłaszcza wśród kobiet. Pozwala ono nie tylko zaoszczędzić pieniądze, sprawia także, że w szafie nie zalegają sterty niepotrzebnych i niemodnych już ubrań. Na czym ono polega? W skrócie: kupujesz np. sukienkę, nosisz przez jeden dzień i oddajesz do sklepu.
W tej sposób „zakupy” robią już Brytyjki. Dziś 1 na 6 kobiet na Wyspach przyznaje, że zwraca kupione ubrania po jednym dniu. Natomiast 1 na 10 deklaruje, że to już nawyk, który stał się częścią wypadów na zakupy. Jako najczęstszy powód wardrobingu podaje się nietypowe okazje – rozmowę kwalifikacyjną, wesele lub przyjęcia. Natomiast aż 14 proc. Brytyjek przyznaje, że głównym powodem jest chęć pozostania „trendy”. Są i ciemne strony zjawiska, blisko 25 proc. kobiet ma z tego powodu poczucie winy.
Polskie wardroberki uczą się
A co z Polkami? Póki co wardrobing w Polsce raczkuje. Dziś w Polsce „kupuje-zwraca-kupuje” zaledwie 7 proc. pań. W tej grupie przeważają przede wszystkim młode dziewczyny, które nie stać na nieustanną aktualizację trendów w swojej szafie. Mały odsetek wardroberek w Polsce nie oznacza, że obce nam są wędrówki do kas ze zwrotami.
Częste zwracanie lub wymienianie ubrań to dziś domena aż 39 proc. kobiet w Polsce. Konkretny powód zwrotu jest natomiast w stanie podać zaledwie 11 proc. Co najczęściej wędruje z powrotem do sklepów. W ponad 70 proc. przypadków są to ubrania, rzadziej dodatki – wynika z sondy zakupowej Silesia City Center. Zjawisko wardrobingu może jednak zyskać na popularności. Paradoksalnie w porównaniu np. z USA, w Polsce dość łatwo zwrócić ubrania, zwłaszcza w tzw. sieciówkach.
Jak zwracać ubrania do sklepu?
W większości sklepów z ubraniami, dodatkami i biżuterią nie mamy problemów ze zwrotem i jest to częścią polityki sklepów. Najczęściej na zwrot mamy od kilku dni do kilku tygodni o czym informowani jesteśmy przy kasie. Warunkiem jest oddanie nieuszkodzonej rzeczy, bez oznak noszenia i posiadającej metkę.
Wtedy możemy liczyć na pełen zwrot pieniędzy, a w niektórych przypadkach zwrot w postaci karty podarunkowej na określoną kwotę. Rzadko pytani jesteśmy także o przyczynę zwrotu. Taką praktykę stosują dziś zarówno popularne sieci sklepów odzieżowych, jak i mniejsze salony oraz butiki z ekskluzywną odzieżą. Większy problem jest z butami. Ich zwrot możliwy jest tylko wtedy, jeśli nie mają śladów noszenia. Zdarzają się przypadki, w których może nie być nam zwrócona ich pełna wartość.
Wardrobing na masową skalę
Tymczasem w USA o 2 lat polityka zwrotów się zaostrza. Sieć Bloomindgales umieszcza obecnie czarne metki na froncie wszystkich swoich ubrań wartych więcej niż 150 dolarów. Zwrot jest możliwy tylko w sytuacji, kiedy metka jest nienaruszona.
Powód? Aż 65 proc. sieci handlowych w USA ma codziennie do czynienia z wardrobingiem – podaje National Retail Federation. Tylko w 2012 roku kosztował on globalny przemysł modowy aż 8.8 miliarda dolarów, a wszystko dlatego, że zwrócone ubrania nie nadawały się do ponownej sprzedaży.
*sondę Silesia City Center przeprowadzono na grupie 200 kobiet w wieku 18-55 lat w dniach od 5 do 18 listopada 2013.