W tym cały ambaras, żeby dwoje chciało naraz. I ślubu i rozwodu również. Jak się okazuje, wystąpić o rozwód może każda ze stron, ale otrzymanie orzeczenia sądu i tym samym uwolnienie się spod małżeńskiego stanu nie jest takie proste jak nam się wydaje. Sądy nie dość, że są zasypane pozwami rozwodowymi, to na dodatek nie udzielają już ich tak chętnie jak kiedyś.
Jak wygląda życie w „białym małżeństwie”. I czy taki związek ma szansę przetrwać?
Z badań statystycznych wynika, że zazwyczaj o rozwód występuje Polka w wieku 38-40 lat. I najczęściej argumentuje pozew „niezgodnością charakterów”, a następnie „zdradą” i „alkoholizmem” współmałżonka. Każdy sąd w pierwszej kolejności bierze jednak pod uwagę przesłanki niezbędne dla rozwiązania małżeństwa. I nawet jeśli obie strony zgadzają się na rozwód, może on nie zostać orzeczony, jeśli sąd uzna, że istnieją tzw. przesłanki negatywne dla rozwiązania związku. Tym samym nawet jeśli między małżonkami doszło do zupełnego i trwałego rozkładu pożycia, może okazać się to dla sądu niewystarczające. Koniec więzi fizycznej, emocjonalnej i gospodarczej teoretycznie nie rokuje najlepiej na przyszłość, ale jeśli małżonkowie posiadają małoletnie dzieci, rozpad związku nie jest już tak oczywisty.
Co kryje się pod „negatywnymi przesłankami”? Np. zagrożone dobro małoletnich dzieci, jak również krzywda, jaka mogłaby spotkać małżonka, który nie wniósł o rozwód, ale twierdzi, że był źle traktowany przez partnera, który chce zakończyć małżeństwo. Sytuacje są różne. Wystarczy, że zraniony małżonek zrobi wszystko, żeby udowodnić swoją krzywdę. Wtedy sprawa rozwodowa może toczyć się latami.
Zalotne spojrzenia, flirt na imprezie, pocałunki na wyjeździe... Czy to już zdrada?
To dlatego niedoszli rozwodnicy prześcigają się w tworzeniu internetowych list sądów przychylnych rozwodom oraz takich, w których sprawy nie mają końca. Padają także ksywki, które pozwalają zidentyfikować sędziów „robiących problemy”.
Dziennik Gazeta Prawna przypomniał ostatnio dość nietypowy przykład z Krakowa, gdzie niewierny mąż sam wniósł o rozwód. Zdradzana żona, chociaż wyrzucona ze wspólnego mieszkania i poniewierana przez partnera nie wyraziła zgody na rozwód. To wystarczyło, żeby sąd oddalił wnoszone powództwo. Uznano bowiem, że mimo rozpadu małżeństwa, winny rozpadu małżeństwa (w tym przypadku powód) nie jest w stanie wykazać, że brak zgody żony na rozwód jest... moralnie naganny. Poza tym, sędzia stwierdził, że orzeczenie rozwodu mogłoby być odebrane jako aprobata dla zdradzieckiego zachowania męża. I chociaż wiadomo, że to małżeństwo już się z gruzów nie podniesie, rozwodu wciąż nie ma.
Więcej o związkach, miłości, seksie - w Magazynie Polki.pl