„Związałem się z alkoholiczką. Co tydzień obiecywała mi, że przestanie pić. Ja wciąż wierzę, że się zmieni”

kobieta alkoholiczka fot. Adobe Stock
Wiedziałem, że powinienem zerwać z Asią. Bo nie ma nic gorszego od życia z alkoholiczką. Ale ją kochałem!
/ 22.12.2020 08:06
kobieta alkoholiczka fot. Adobe Stock

Joannę spotkałem przypadkowo. Już nie pamiętam, kto na kogo wpadł na firmowym przyjęciu i czyje wino się rozlało na podłogę. Najważniejsze, że już nie chciałem być z nikim innym. Tamten wieczór przesiedzieliśmy z dala od towarzystwa, z boku, na fotelach. Rozmawialiśmy ze sobą, jakbyśmy znali się od stu lat. Następnego dnia w pracy mój przyjaciel spojrzał na mnie znacząco:
– Wszyscy patrzyli tylko na was – oświadczył mi z powagą na twarzy, a chwilę później roześmiał się. – Od razu było widać, że zakochani są wśród nas.
– Przesadzasz – burknąłem niezadowolony, że inni dostrzegli coś, co chciałem zachować jako coś tylko mojego.

Jakiś czas później postanowiliśmy wspólnie zamieszkać. Dopiero wówczas zauważyłem, że moja dziewczyna lubi życie towarzyskie. Praktycznie nie było wieczoru, abyśmy nie wyszli na spotkanie, raut, premierę filmową, do znajomych czy na tak zwaną partię brydża, choć gospodarz nie miał nawet kart. Najpierw bardzo mi się te wypady podobały. Zacząłem się nawet zastanawiać, jak to możliwe, że przez tak długi czas siedziałem wieczorami w domu i się nie nudziłem. Zwykle wyglądało to tak, że w poniedziałek zapisywałem sobie listę filmów do obejrzenia i książek, które powinienem przeczytać. Była tam również sobotnia wizyta u rodziców i… to wszystko. Potem ten plan realizowałem w tygodniu, właśnie wieczorami. Jakim więc cudem znalazłem się na firmowym przyjęciu? Mój szef zachorował, a że byłem jego zastępcą, więc, choć niechętnie, musiałem go reprezentować. No, ale dzięki temu poznałem Joannę.

Nie miałem co narzekać. Moje życie całkowicie się zmieniło. Z domatora stałem się bywalcem salonów, saloników i kawiarnianych sal. Moje życie nabrało szalonego tempa. Dwa miesiące później stwierdziłem ze zdziwieniem, że przez ten czas nie obejrzałem żadnego filmu i nie przeczytałem ani jednej kartki ciekawej książki. "Jest czas siania i czas zbierania – tłumaczyłem sobie w duchu. – Do tej pory siałem i czekałem na tę jedną jedyną. Teraz nadeszła pora zbiorów”. Ten kolorowy zawrót głowy trwał niemal przez rok. Wreszcie zauważyłem, że zbyt dużo piję. Z Joanną czasem pędziliśmy z jednego przyjęcia na drugie. Wszędzie obowiązywała lampka wina, która pod koniec wieczoru zamieniała się w 10 lub więcej wypitych kieliszków.

Jak to mówią – co za dużo, to niezdrowo. Z upływem czasu mój organizm zaczął protestować przeciw tak intensywnej eksploatacji. Kiedy więc wychodziliśmy do znajomych, starałem się spędzić cały wieczór z jednym kieliszkiem w ręku. Wtedy też dostrzegłem, że Joanna nie tylko nie czeka, aż podadzą poczęstunek, ale już od progu domaga się „dobrego winka”. Ba, zanim wyszliśmy, wypijała solidną lampkę koniaku na tak zwane rozruszanie.

– Po co ci koniak? – spytałem raz.
No przecież każdy pije jakiegoś biforka przed wyjściem – spojrzała na mnie, jakbym spadł z księżyca. – Wtedy na przyjęciu nie ma sztywniaków i wszyscy są od razu na fajnym luzie.
„Biforek”, od angielskiego „before”, znaczył właśnie picie „przed” właściwą imprezą. Ja jednak wcale nie musiałem polepszać sobie humoru, zanim uścisnę znajomym rękę.
– Dlaczego pytasz? – zaczęła drążyć.
– Myślę, że za dużo pijesz – odparłem. – Sorry, że tak to powiem, ale to może być pierwszy krok do alkoholizmu.

Nie chciałem jej urazić, choć już wtedy podejrzewałem, że moja dziewczyna jest uzależniona. Joanna roześmiała się, jednak w jej oczach nie widać było wesołości. Powiedziała, wydymając wargi:
– Ależ, mój drogi, ja jestem damą, a damy nie zostają alkoholiczkami. Na przyszłość daruj więc sobie takie uwagi. - Przez chwilę patrzyła na mnie w milczeniu, a potem nagle przytuliła się. – Włóż tę jasnoniebieską koszulę. Uwielbiam, jak ją masz na sobie

Przez dłuższy czas nie wracałem do tej rozmowy, ale między nami coś już zaczęło się psuć. Ja na towarzyskich spotkaniach piłem coraz mniej, aż wreszcie zacząłem odmawiać wzięcia kieliszka do ręki. Joanna za to, wydawało mi się, zaczęła pić jeszcze więcej. Powoli miałem tego wszystkiego dosyć. Z pewnością odszedłbym już wcześniej, ale kochałem ją jak dotąd żadną inną. Dlatego próbowałem o nią walczyć. Moją kolejną uwagę na temat picia przyjęła już z lodowatym chłodem.
– Porównujesz mnie z jakimiś menelami, którzy piją po bramach alpagi albo denaturat? – rzuciła mi w twarz.

Nie porównuję. Ja tylko wskazuję, że alkohol za 200 złotych jest takim samym alkoholem jak za 5,50 zł. Różnica polega w długości produkcji i na smaku.

Rozmawiałem z nią o tym wiele razy. Zawsze pod koniec takiej wymiany zdań ustępowałem i wycofywałem się rakiem. Nie byłem w stanie powiedzieć jej, że odchodzę, ale też nie chciałem być świadkiem tego, jak się stacza. Tkwiłem w zawieszeniu, męczyłem się okropnie, ale nie miałem sił podjąć żadnej decyzji. Tydzień po naszej ostatniej rozmowie, we wrześniu, wyjechałem w sprawach służbowych do Krakowa. Towarzyszył mi jeden z bliskich znajomych, który przy okazji chciał odwiedzić rodzinę. Podczas drogi powrotnej Sylwek zaproponował, byśmy zboczyli nieco z trasy.
– Jest ładna pogoda – stwierdził. – Może zajrzymy w jedno miejsce? Chodzi mi o klasztor cystersów w Koprzywnicy.
– A co to za cudo?

Mój kumpel sięgnął do kieszeni marynarki po smartfon. Otworzył odpowiednią stronę internetową i po chwili, na podstawie wyczytanych tam informacji, zaczął wykładać jak prawdziwy uniwersytecki profesor.
– Sam kościół powstał już w XII wieku. Wówczas do tej miejscowości przybyli pierwsi mnisi. Jakiś czas później powstał klasztor, a budowę całego kompleksu ukończono sto lat później. Potem były najazdy Tatarów, które pustoszyły te rejony Polski. O klasztorze z czasem zrobiło się głośno, gdy po kraju rozeszła się wieść o cudownym źródle mocy, które biło pod klasztornymi zabudowaniami. Jak twierdzili mnisi, to źródło potrafiło „wyprostować nasze ścieżki i oczyścić umysł z dręczących go wątpliwości”. Jak wieść niesie, sam król Kazimierz zwany Wielkim przybył w to miejsce, żeby się tutaj modlić i doznać duchowego oczyszczenia. Kronikarze zapisali, że po pobycie u cystersów monarcha, choć dobiegał sędziwego wieku, nagle odzyskał młodzieńczy wigor, dzięki czemu spłodził kolejnego potomka.
– Niezła bajka – rzuciłem, zerkając na zegarek. – W sumie mamy czas, więc możemy rzucić okiem na to twoje cudo.
– Bo ja wiem, czy to tylko bajka – odparł Sylwek. – Wiem, że kiedyś stała tam pogańska świątynia, a poganie na pewno umieli rozpoznać miejsca mocy.

Kiedy dojechaliśmy, akurat słońce skryły sine chmury i zaczęło siąpić. Obaj szybkim krokiem pomaszerowaliśmy w stronę klasztornego kościoła. W środku ogarnął nas chłód starych murów – i cisza. Usiedliśmy w ławkach. Zacząłem myśleć o Joannie. Do tamtej chwili, gdy tylko wyobrażałem sobie, że z nią zrywam – czułem ból i coś krzyczało we mnie, że nie mogę do tego dopuścić. Ja bardzo chciałem, żeby przestała pić, a ona najwyraźniej w ogóle nie przyjmowała do wiadomości, że ma z tym problem! I albo się wściekała, albo wyśmiewała moje obawy. Kiedy ostatnio znowu zagroziłem jej zerwaniem, wzruszyła tylko obojętnie ramionami.
– Wiem, że nigdy mnie nie opuścisz – szepnęła mi do ucha. – Przecież sam mówiłeś, że jesteśmy sobie przeznaczeni.

Kiedy tak siedziałem w ławce, nagle moje powieki zrobiły się strasznie ciężkie i same opadły mi na oczy. Ogarnął mnie spokój, czas stanął w miejscu. Chwilę potem gdzieś w ciszy kościoła pojawił się szum. Zbliżał się, narastał, jakby na wyschnięte koryto rzeki za moment miał zwalić się wartki strumień. I taki strumień ożywczej, gorącej energii faktycznie przetoczył się… przez całe moje ciało. To trwało ułamki sekund… I wtedy moje wahania zniknęły. Wróciła do mnie pewność siebie i zapomniana siła. Zło zostało oddzielone od dobra, troski od radości; znalazłem wreszcie odpowiedzi na moje pytania. Już wiedziałem, co zrobić, jak dać sobie i Joannie ostatnią szansę. Może faktycznie pod kościołem biło źródło ożywczej mocy?!

Po wyjściu z kościoła zadzwoniłem do Joasi. Odezwała się niewyraźnym głosem. Chyba już była na rauszu.
– Z nami koniec – stwierdziłem spokojnie. – Nie chcę żyć z kobietą, która woli alkohol ode mnie.
W słuchawce zapadła cisza.

W październiku ktoś do mnie zadzwonił. To był psychoterapeuta. Powiedział, że Joanna zapisała się na zamkniętą terapię antyalkoholową. Niczego ode mnie nie chce. Prosi tylko, żeby mi przekazał, że podjęła leczenie i, jeśli to możliwe, żebym na nią poczekał. I tak zamierzam zrobić.

Więcej prawdziwych historii:
„Przez pandemię straciłam pół etatu. Żeby utrzymać siebie i dziecko, sprzedaję swoje nagie zdjęcia w internecie”
„Wiem, że wychowuję cudze dziecko. Nie odejdę od żony, bo w przeszłości też ją zdradziłem”
„Mój narzeczony stracił nogę w wypadku. Rozważam odwołanie ślubu, bo nie chcę niepełnosprawnego męża”
„Od lat próbuję uciec od przemocowego byłego partnera. Ale on ciągle mnie odnajduje...”

Redakcja poleca

REKLAMA