Mój telefon komórkowy wibrował, informując o przychodzącym połączeniu. Zerknęłam na wyświetlacz: numer zastrzeżony. Przeniosłam wzrok na koleżankę, która z zaciętą miną czytała komentarz do ustawy o podatku akcyzowym. Aby jej nie przeszkadzać, odebrałam telefon na korytarzu.
– Halo?
– Naprawdę myślałaś, że cię nie znajdę? – dotarło do mnie i zdrętwiałam: doskonale znałam ten głos.
– Zostaw mnie! – syknęłam.
– Nigdy, kiciu. Już dawno ci wybaczyłem ten cały cyrk z sądem i zakazem zbliżania się. Wiesz dlaczego? Bo cię kocham i jestem cierpliwy. Spotkaj się ze mną, pogadajmy. Przecież wiesz, że musimy być razem, kiciu.
Nienawidziłam, kiedy tak mnie nazywał. W jego ustach brzmiało to jak obelga. Lubił, kiedy się bałam, gdy ze strachu poddawałam się jego woli. Uwielbiał mieć nade mną władzę. Zachowywał się jak pewny siebie właściciel, który nie zamierza zrezygnować ze swojej ulubionej zabawki.
Bez słowa wyłączyłam telefon. Rozmowy z nim nie przynosiły żadnego rezultatu. Jakbym gadała do ściany.
Gdybym mogła cofnąć czas, zrobiłabym wszystko, żeby go nie spotkać. Zwabił mnie i oczarował kłamstwami, w które uwierzyłam. Rozkochał mnie w sobie, bo potrafił być czarujący, a później z premedytacją zrujnował mi życie. Jakby czerpał siłę z mojej słabości i rozpaczy, jakby żywił się moim lękiem. To z jego powodu przed każdym wyjściem z domu upewniałam się, czy mam przy sobie gaz pieprzowy. To przez niego już drugi raz zmieniłam pracę i adres zamieszkania (bo ile razy zmieniłam numer telefonu, już nie zliczę). Wchodząc w ciemny zaułek, zawsze się zastanawiałam, czy gdzieś się nie czai. Bałam się tego, co mógłby mi zrobić. Bałam się tego, że kiedyś sama przekroczę cienką linię szaleństwa.
A najbardziej bałam się tego, że jestem na niego skazana do końca życia.
– Stało się coś? – zapytała koleżanka, gdy wróciłam do pokoju. – Wyglądasz, jakbyś zobaczyła ducha.
– Raczej go usłyszałam.
– Spotkanie interwencyjne przy kawie? – zaproponowała Zosia.
– Obawiam się, że w mojej sytuacji nikt nie jest w stanie mi pomóc…
Przecież ktoś taki nawet by na mnie nie spojrzał
Niemniej po pracy wstąpiłyśmy do kawiarni i opowiedziałam koleżance o Mateuszu. O tym, jak mnie dręczył, poniżał, przepraszał, bił, błagał o kolejną szansę. I o tym, jak po zerwaniu wydzwaniał, śledził każdy mój krok, jak mnie prześladował, tłumacząc swą obsesję miłością. Był jak cień, zawsze obok. Czy tego chciałam, czy nie.
– O cholera – skwitowała. – Nachodzi cię mimo zakazu sądu?
– Przez ostatnie pół roku było cicho. Nie wiem, jak mnie tu znalazł. Jak pomyślę o kolejnej przeprowadzce, normalnie żyć mi się odechciewa…
Zosia zamyśliła się.
– Hm, to uciekanie chyba nie ma sensu. Tylko kasę tracisz i fajne znajomości… – mrugnęła do mnie.
– A masz jakiś inny pomysł?
– Oczywiście. Musisz sobie znaleźć nowego faceta. Takiego rasowego samca alfa. Ten maniak przestraszy się konkurencji i odpuści. Proste.
Spojrzałam na swoje odbicie w oknie kawiarni. Może nie byłam brzydka, ale ostatnie dwa lata sprawiły, że straciłam to coś, co przyciąga mężczyzn. Zaczęłam się ukrywać za okularami o grubych oprawkach. Wkładałam szare swetry i zaplatałam włosy w ciasny warkocz. Wszystko po to, żeby zniechęcić Mateusza. Chciałam stać się niewidzialna i odzyskać wolność.
– Żaden samiec alfa na mnie nie spojrzy – westchnęłam.
Koleżanka nawet nie zaprzeczyła. Pokiwała tylko głową w zamyśleniu, co jeszcze bardziej mnie przybiło.
– W takim razie znajdź sobie faceta na niby. Wynajmij kogoś – wymyśliła.
– Chyba nie ma takich wypożyczalni – uśmiechnęłam się blado.
– Postaraj się i wymyśl coś. Ja też się rozejrzę. Znam paru idealnych kandydatów… – powiedziała i zerknęła na zegarek. – Muszę już lecieć, ale odwiozę cię do domu. Nie chcę, żebyś jechała wieczorem zupełnie sama.
W drodze powrotnej cały czas myślałam o propozycji Zośki. Czy coś takiego miało szansę się udać? Kiedyś na imprezie ujął się za mną jakiś rosły facet. Mateusz momentalnie spuścił z tonu, nie zaryzykował konfrontacji z kimś silniejszym. Inna sprawa, że potem zemścił się na mnie. Tak mną potrząsał, że mało mi głowa nie odpadła, a siniaki z moich ramion schodziły przez dwa tygodnie.
„No cóż, pozostaje mi tylko znaleźć skłonnego do pomocy samca alfę. Pestka!” – pomyślałam z ironią.
Zosia pomachała mi na do widzenia i odjechała, a ja szybkim krokiem podeszłam pod drzwi bloku. W tym momencie zobaczyłam, że w moją stronę zmierza zakapturzona postać. Ze zdenerwowania wpisałam błędny kod. Domofon zabuczał w odmowie. Nerwowo szarpnęłam za klamkę.
– Może pomogę – rozległ się czyjś niski głos, a ja odskoczyłam w bok, wpadając w krzak kwitnącej forsycji.
Na szczęście okazało się, że to nie Mateusz, tylko facet mieszkający naprzeciwko mnie. Nigdy z nim nie rozmawiałam. Nie sprawiał wrażenia miłego sąsiada, który w razie potrzeby pożyczy szklankę cukru.
– Przestraszyła się mnie pani – zauważył z wyrzutem w głosie.
W milczeniu wjeżdżaliśmy windą na ostatnie piętro bloku, a ja przyglądałam mu się dyskretnie. Jak zawsze był ubrany na sportowo i miał ze sobą dużą treningową torbę. Może gdyby się uśmiechnął, wyglądałby bardziej przyjaźnie. Książki nie należy oceniać po okładce, ale na ludzkich obliczach trudna przeszłość zawsze odciska swój ślad. Stojący do mnie profilem mężczyzna nie miał lekkiego życia.
Błądziłam wzrokiem po jego surowej, lecz wciąż przystojnej twarzy. Nagle odwrócił głowę i nasze spojrzenia się spotkały. W jego oczach pojawiło się nieme wyzwanie, jakby mnie prowokował do zabawy: kto dłużej wytrzyma w pojedynku na spojrzenia. Od razu spuściłam wzrok. Nie jestem typem wojowniczki, wolę uciekać.
Nie prosiłabym go, gdyby wyglądał jak księgowy
Gdy winda dotarła na ostatnie piętro, sąsiad wysiadł pierwszy i przytrzymał ciężkie drzwi. Był ode mnie znacznie wyższy. Rękawy jego bluzy ciasno opinały duże bicepsy. „Samiec alfa” – przypomniałam sobie.
– Przepraszam pana – szepnęłam, jednak chyba mnie nie usłyszał. – Proszę pana! – powtórzyłam głośniej, sama nie wierząc, że to robię.
– Słucham – mruknął.
– Chciałabym prosić pana o przysługę – wypaliłam jednym tchem.
– Mnie? Niby jaką? – spytał.
– Dużą, ale najpierw musiałabym coś wyjaśnić – przyznałam.
Sąsiad zgodził się porozmawiać, więc zaprosiłam go do siebie. Gaz pieprzowy na wszelki wypadek miałam pod ręką. Zaproponowałam herbatę, ale odmówił, więc przeszłam do rzeczy.– Aha, czyli chcesz, żebym udawał twojego faceta, bo się boisz swojego byłego, który jest psycholem i cię prześladuje – podsumował.
Uśmiechnęłam się przepraszająco.
– A ja wyglądam na tyle groźnie, że powinien się przestraszyć – dodał z taką miną, jakbym go obraziła.
Co miałam powiedzieć? Przecież nie poprosiłabym go pomoc, gdyby wyglądał jak księgowy! On mnie też otaksował z góry na dół. Zapewne wypadłam kiepsko. Po co ryzykować stracie z niebezpiecznym typem, który ma na karku wyrok sądu, dla kogoś tak mało atrakcyjnego jak ja?
– Zapłacę – rzuciłam na zachętę.
Skrzywił się jak po rozgryzieniu cytryny i już widziałam, że popełniłam błąd. Teraz naprawdę przyjdzie mi się wyprowadzić.… Inaczej będę umierać ze wstydu za każdym razem, gdy się spotkamy, o wspólnym jechaniu windą nie wspominając.
– Okej, przemyślę sprawę.
Pożegnał się, a ja zostałam sama z poczuciem klęski. Źle to rozegrałam. Albo pomysł z założenia był do bani.
W środku nocy obudził mnie dźwięk domofonu. Przykryłam głowę poduszką i modliłam się, żeby to nie był Mateusz. Może ktoś się pomylił… Po chwili domofon znowu zaczął dzwonić. I nie przestawał. Po dziesięciu minutach podeszłam do aparatu. Chciało mi się płakać. Kompletnie
nie wiedziałam, co robić.
– Odejdź – poprosiłam, przyciskając słuchawkę do policzka. – Po prostu zostaw mnie w spokoju.
– Tylko ciebie kocham, wybacz mi… – szepnął zbolałym głosem.
To zaskakujące, ale poruszyło mnie cierpienie w jego głosie. On chyba naprawdę wierzył, że to chore, obsesyjne uczucie jest prawdziwą miłością!
– Otwórz drzwi, wpuść mnie. Będę grzeczny, przysięgam – dodał.
– Nie będziesz.
Odwiesiłam słuchawkę. Za dobrze go znałam. Chwilowa litość nie odebrała mi rozumu. Udawał skruchę, żeby znowu całkowicie przejąć kontrolę nad moim życiem. Jeśli napotka opór, użyje wszelkich metod, by go zdusić. Będzie gorzej, niż było. Zawsze było gorzej… Z każdym wybaczeniem stawał się bardziej bezwzględny, jakby moje ustępstwa go rozzuchwalały.
Domofon znowu się rozdzwonił. Jego przeszywający dźwięk doprowadzał mnie do szału. W akcie desperacji wyszłam na klatkę. Była trzecia w nocy, ale nie miałam wyboru: zapukałam do drzwi sąsiada. Otworzył mi ubrany tylko w spodnie od piżamy.
– Kobieto, zwariowałaś? Jest środek nocy! – ofuknął mnie.
– On tu jest. Stoi pod blokiem, wydzwania domofonem i chce wejść na górę. Niech pan coś wymyśli, błagam!
Sąsiad westchnął ciężko.
– Krzysiek jestem. Skoro mam udawać twojego faceta, to przynajmniej mów mi po imieniu. Ty jesteś...?
– Kasia – bąknęłam cicho, zażenowana całą tą niezręczną sytuacją.
– Zatem wpuść go, Kasiu – powiedział. – Kiedy wjedzie na górę, ja mu otworzę. Zobaczymy, jak zareaguje.
Chwilę później staliśmy pod drzwiami mojego mieszkania, nasłuchując. Mimo napięcia byłam dziwnie świadoma bliskości potężnie zbudowanego Krzysztofa. Nawet strach przed Mateuszem nie odwrócił mojej uwagi od jego nagiego torsu. Pod względem fizycznym był ideałem, mógłby służyć za modela antycznym rzeźbiarzom…
Zagroził: jak nie odpuści, nie rozpozna się w lustrze
Na ziemię sprowadziło mnie głośne pukanie do drzwi. Podskoczyłam jak oparzona. Sąsiad odetchnął kilka razy i poruszył barkami, jakby szykował się do walki bokserskiej. Otworzył drzwi na oścież i stanął na progu ze skrzyżowanymi ramionami.
– Daj jej spokój – wycedził.
Mateusz wpatrywał się w swojego „rywala” z niedowierzaniem.
– Coś ty za jeden? Kicia, skąd wytrzasnęłaś tego osiłka? – spytał.
W jego głosie słychać było podejrzliwość. No tak, jeśli mnie śledził, a to bardzo możliwe, wiedział, że z nikim się nie spotykam. I tak cały misterny plan wziął w łeb… Jednak niezrażony Krzysztof uśmiechnął się drwiąco.
– A niby skąd mnie miała wziąć o tej porze? Ze swojego łóżka, palancie. Zakonotuj siebie: ona – złapał mnie w pasie i przyciągnął do siebie – jest teraz ze mną. A dopóki jest ze mną, trzymasz się z daleka, koleś. Rozumiesz? W przeciwnym razie… obiecuję, że nie poznasz się w lustrze.
Powiedział to niby spokojnie, ale takim tonem, z takim spojrzeniem, że aż mnie ciarki przeszły. Chryste, uwierzyłam, że dotrzymałby obietnicy!
Mateusz chyba doszedł do podobnego wniosku, bo jego bladą twarz okrył rumieniec gniewu i zmieszania. Widziałam, jak ogarnia go furia i jak
z nią walczy, zaciskając zęby. Odruchowo dotknęłam swojej szyi. Nigdy nie zapomnę dnia, kiedy zaatakował mnie po raz pierwszy…
– Więc jak? Pójdziesz sam czy mam ci pomóc? – zapytał Krzysztof, wciąż władczo mnie obejmując.
Mateusz po prostu patrzył to na mnie, to na półnagiego rywala. Chyba próbował się jakoś odnaleźć w nowej, rzeczywistości, w której jego zabawkę zabrał ktoś inny. W końcu zrobił w tył zwrot, a Krzysiek zamknął drzwi.
Nie wierzyłam w to, co się stało. On… zrezygnował! Odruchowo podeszłam do torby i wyjęłam z niej portfel.
– Dziękuję. Ile jestem ci winna? – spytałam bezradnie, bo kompletnie nie wiedziałam, jak się zachować.
Nie tylko Mateusz musiał się odnaleźć w tej sytuacji. Krzyś pokręcił głową.
– Nie biorę kasy za ratowanie sąsiadek z opresji – stwierdził stanowczo.
– To może napijesz się czegoś? – zaproponowałam nieśmiało.
Spojrzał na zegar na ścianie. Była prawie czwarta nad ranem.
– Chyba i tak już nie zasnę. Jeśli masz jakieś kakao, to poproszę. Tylko żeby było bardzo słodkie.
Dziesięć minut później siedzieliśmy przy stole, a ja przyglądałam się, jak Krzysiek popija ciepły napój z różowego kubka. Zwróciłam uwagę na siniaki na żebrach i popękane knykcie.
– Nie jestem bandziorem – rzucił, chociaż o nic go nie pytałam.
Zaczerwieniłam się, bo właśnie tak pomyślałam na widok tych śladów.
– Kiedyś byłem – przyznał, patrząc mi w oczy. – Biłem ludzi dla pieniędzy. Teraz robię to samo, ale legalnie. Trenuję tajski boks. Za dwa tygodnie jadę do Tajlandii na mistrzostwa. Powoli przechodzę na zawodowstwo.
– Gratuluję. Na pewno daleko zajdziesz. Masz… hm… dobre warunki.
Uśmiechnął się na ten niezdarny komplement, co sprawiło, że jego twarz nabrała łagodniejszego wyrazu.
– Dzięki… Kasiu – wymówił moje imię w taki miękki, intymny sposób, że oblało mnie przyjemne gorąco. – I cieszę się, że moje warunki na coś ci się przydały. Tylko nie rozumiem, czemu nie zgłosiłaś sprawy na policję. Skoro sąd orzekł zakaz zbliżania się i wyrok w zawieszeniu, to za recydywę…
– …trafiłby prosto do więzienia, wiem – dokończyłam. – Ale jeśli wyląduje za kratkami, to straci ostatnią szansę na normalne życie, a ja wciąż liczę, że w końcu się opamięta.
– Litujesz się nad tym gnojkiem?
– Psychologowie twierdzą, że to normalne. Ofiary tłumaczą swoich dręczycieli, bo tym samym wyjaśniają własną bierną postawę – wzruszyłam ramionami. – Albo taka już po prostu jestem: głupia i naiwna.
– Dobra i łagodna – poprawił mnie, a ja znowu się zarumieniłam.
Dawno nikt nie mówił mi tak miłych rzeczy. Rozmawialiśmy, czas płynął.
Nawet nie wiem, kiedy niebo za oknem stało się błękitne. Krzysiek wstał od stołu. Musiał już iść. Miał swój trening, swoją pracę. Miał swoje życie.
– Może wymienimy się numerami telefonów? – zapytał przed wyjściem. – Na wszelki wypadek. Gdyby się coś stało, mogłabyś mnie wezwać. W końcu jestem twoim facetem – mrugnął do mnie, a moje serce zabiło mocniej.
Oczywiście dałam mu swój numer.
Do pracy pojechałam taksówką. Byłam wyczerpana, ale jednocześnie nerwowo spoglądałam na telefon. Nie wiem, na co liczyłam. To ja miałam zadzwonić w razie kłopotów, nie on.
W porze obiadowej grzebałam niemrawo w sałatce z kurczakiem. Rozpamiętywanie wieczornej rozmowy przerwał dźwięk esemesa. Krzysiek pytał, czy wszystko w porządku i czy mam jeszcze trochę kakao. Chciał mnie znowu odwiedzić. Hura! Do domu pędziłam jak na skrzydłach. Zapomniałam o Mateuszu i ostrożności.
Pierwszy raz ujrzałam tyle ciepła w oczach mężczyzny
Czekał na klatce schodowej. Ktoś go musiał wpuścić. Jego dłoń zdusiła mój krzyk. Wepchnął mnie na korytarz prowadzący na podziemny parking.
– Cześć, kiciu – wyszeptał.
Czułam, że za chwilę stanie się coś bardzo złego. Nie mogłam złapać tchu, jego dłoń zakrywała mi usta
i nos. Ucisk w płucach odbierał siły
i nadzieję. Mateusz brutalnie popchnął mnie na metalowe drzwi.
– Nauczę cię szacunku, a później będziesz już grzeczna. Prawda, kiciu?
Skinęłam potulnie głową. Cofnął rękę i przycisnął swoje usta do moich. Teraz dusiły mnie jego wargi i język, w parodii namiętnego pocałunku.
Niespodziewanie coś odciągnęło go do tyłu i rzuciło pod zaparkowany obok samochód. Znowu mogłam oddychać. Rozpoznałam Krzyśka, który chwycił leżącego na ziemi Mateusza i potrząsnął nim jak szmacianą lalką. Mój prześladowca nie miał żadnych szans. Próbował się bronić, ale nie potrafił osłonić się przed celnymi, szybko wyprowadzanymi ciosami.
– Jeśli jeszcze raz się do niej zbliżysz, to cię zatłukę – wysyczał Krzysiek, a potem pochylił się nad Mateuszem i wyszeptał coś, czego nie usłyszałam. Widziałam tylko powiększające się z przerażenia oczy mojego byłego. Gdy odchodziliśmy, leżał skulony
i chyba płakał. Czy trzeba było czegoś takiego, aby wreszcie dał mi spokój?
W windzie Krzysiek bez słowa mnie przytulił. Cała dygotałam.
– Miałaś szczęście, że pojechałem do pracy samochodem. Ja miałem szczęście. Bo gdybym się spóźnił, gdyby cię skrzywdził… – zamilkł.
Gdy dotarliśmy na nasze piętro, Krzysiek pomógł mi otworzyć drzwi, bo mnie wciąż trzęsły się ręce.
– A jeśli on wróci? – zapytałam.
Odwrócił mnie ku sobie. W jego oczach zobaczyłam ciepło, jakiego nigdy nie widziałam w spojrzeniu faceta.
– Nie wróci, bo ja będę przy tobie – szepnął, gładząc mój policzek, i powoli, jakby dając mi czas na protest, pochylił się i pocałował mnie w usta, zmazując z nich smak przerażenia.
Więcej prawdziwych historii:
„Wychowali mnie znerwicowana matka i ojciec alkoholik. Nie dziwię się, że nigdy nie będę normalna”
„Mój mąż zdradził mnie z koleżanką naszej córki. Ona zaszła w ciążę, a on chce wyrzucić mnie z domu”
„Anoreksja prawie zabrała mi córkę, a ja nic nawet nie zauważyłam...”
„Jestem alkoholiczką. Zdarza mi się zasnąć w melinie, chociaż w domu czekają na mnie wystraszone dzieci”