„Mój narzeczony stracił nogę w wypadku. Rozważam odwołanie ślubu, bo nie chcę niepełnosprawnego męża”

mężczyzna który stracił nogę w wypadku fot. Adobe Stock
„Nie wiedziałam, jak to dalej miałoby wyglądać. Jak on będzie zarabiał na rodzinę? Jak będzie mógł zajmować się dziećmi? Przecież z jedną nogą nie będzie w stanie nawet pograć z nimi w piłkę. Koleżanki radziły mi wprost: zostaw go, póki jeszcze możesz”.
/ 25.11.2021 13:36
mężczyzna który stracił nogę w wypadku fot. Adobe Stock

Pawła poznałam na spotkaniu dla singli i od razu wpadliśmy sobie w oko. Zaczęliśmy się spotykać. Odkrywaliśmy siebie nawzajem i z każdym dniem czułam, że zakochuję się w nim coraz bardziej.

Jego starania, troska i czułość świadczyły, że ja też nie jestem mu obojętna. Coraz więcej rzeczy robiliśmy wspólnie i było nam ze sobą wspaniale. Dlatego po kilku miesiącach zamieszkaliśmy razem.

Wtedy ta wspaniałość zaczęła się kruszyć. Przejście od etapu randek do wynoszenia śmieci i prania brudnych skarpetek nieco zachwiało naszym związkiem. Chyba żadne z nas nie było przygotowane na prozę życia. Pawła drażniło, że rano dopóki nie zrobię sobie kawy, jestem nie do życia. Mnie denerwowały jego porozrzucane rzeczy. Zaczęliśmy się kłócić o błahostki.

W pewnym momencie miałam dosyć. Do tego stopnia, że zaczęłam rozważać zerwanie. Kochałam Pawła, ale nie umiałam znieść jego czepiania się o byle co. On też miał dość mojego marudzenia i rannych humorów. Podjęliśmy decyzję, że rozstaniemy się na trochę, żeby odpocząć od siebie, przemyśleć kilka spraw.

I pewnie doszłoby do tego rozstania, gdyby nie mama Pawła. Powiedziała, że jeśli naprawdę się kochamy, to musimy ze sobą rozmawiać i tolerować nawzajem swoje drobne, nieszkodliwe nawyki. Bo na tym polega związek: na kompromisach, akceptacji i miłości – a nie na obrażaniu się, bo ktoś zaraz po otworzeniu oczu musi wypić kawę, czy narzekaniu, że skarpetka leży obok kosza na brudne rzeczy zamiast w koszu.

Oboje jesteśmy uparci, więc nie było łatwo. Mimo to spróbowaliśmy pogadać o tym, co się dzieje między nami, i znaleźć wyjście z sytuacji.
Udało się.
– Pierwsze koty za płoty – podsumował Paweł.
Przyznał, że tak naprawdę wcale nie chciał się rozstawać, bo za bardzo mnie kocha. Ja też go kochałam i nie chciałam odchodzić, ale nie wyobrażałam sobie dalszego życia z ciągłymi kłótniami o bzdety. Zabrzmi psychologicznie, ale zaczęliśmy pracować nad naszym związkiem. Uczyć się kompromisu, akceptacji dla wad partnera.

Chcieliśmy zawsze być razem

Wyszło nam na tyle dobrze, że niedługo potem Paweł poprosił mnie o rękę. Na moim palcu zalśnił prześliczny pierścionek zaręczynowy, a ja czułam, że dobrze zrobiłam, zgadzając się zostać żoną Pawła. Nawet jeśli czasami jeszcze mnie denerwowały te przeklęte skarpetki porzucone obok kosza na brudną bieliznę.

Ustaliliśmy datę ślubu i ruszyliśmy z przygotowaniami do wesela.

Tego popołudnia czekałam na Pawła z obiadem. Wróciłam wcześniej i chciałam zrobić mu niespodziankę w postaci ulubionej zapiekanki makaronowej. Wstawiałam ją do piekarnika, gdy zadzwonił telefon.
– Mariola! – krzyknęła w słuchawkę moja przyszła teściowa. – Paweł miał wypadek! Właśnie go operują.
Zamarłam. Ustaliłam z mamą Pawła, że wpadną po mnie i razem pojedziemy do szpitala. Całą drogę się denerwowałam. Jego rodzice nic więcej nie wiedzieli, żadnych szczegółów. Kiedy dotarliśmy na miejsce, musieliśmy czekać na koniec operacji. Wtedy poznaliśmy prawdę.

Paweł przechodził na pasach, kiedy wjechał w niego pijany kierowca. Może skończyłoby się tylko na ogólnych obrażeniach, ale miał pecha i pchnięty przez rozpędzone auto, dostał się pod nadjeżdżający tramwaj. Przeżył cudem. Lekarze ocalili mu życie, ale nie udało się im uratować zmiażdżonej nogi.
Cieszyłam się i płakałam na zmianę. Dziękowałam Bogu, że przeżył Paweł, ale… nie wyobrażałam sobie go bez nogi. Może to bezduszne z mojej strony, ale tylko o tym potrafiłam myśleć. Nie umiałam pogodzić się z myślą, że Paweł będzie do końca życia kaleką. A najgorsze, że nie widziałam siebie u jego boku. Czułam się winna, że okazałam się taka słaba, ale… bałam się życia z kaleką.

Oliwy do ognia dolewały koleżanki i kilka osób z najbliższego otoczenia. Widząc moje wahania, rozterki, tłumaczyli mi, że powinnam zerwać zaręczyny. Przecież nie na to się pisałam – Paweł będzie wymagał pielęgniarki, nie żony, uwiąże mnie przy sobie. Nie zatańczymy już razem, nie pójdziemy wspólnie w góry, nie będzie mógł prowadzić auta. Wymieniali mnóstwo rzeczy, których już nigdy nie zrobi. Oczywiście, są profesjonalne protezy, na których można zdobyć biegun i startować w biegach na olimpiadzie, ale kogo na nie stać? Nie zwykłych, szarych ludzi.

Nawet moja przyszła teściowa, która zwykle nas wspierała, stwierdziła, że najrozsądniej będzie odwołać ślub. Teraz nie pora na wesele. Nie powiedziała wprost, że powinnam zerwać z Pawłem, ale mówiła, że będzie wymagał opieki, której ona się podejmie, bo jest jej synem.
– Dla ciebie to może się okazać ciężar ponad siły…

Koleżanki były mniej delikatne:
– Zmarnujesz sobie z nim życie. Zawsze chciałaś mieć dużą rodzinę. Kto ją utrzyma? Kto zarobi na dzieci? Kto pójdzie z nimi pograć w piłkę? Będziesz się tylko męczyła. Narzeczeństwo to nie małżeństwo, możesz się wycofać. Masz prawo do szczęścia z kimś zdrowym.

I bez ich „dobrych rad” biłam się z myślami. Odwiedzając Pawła w szpitalu, czułam się źle. Z jednej strony bardzo za nim tęskniłam i brakowało mi jego obecności, bliskości, ale z drugiej… przerażała mnie wizja spędzenia reszty życia z osobą niepełnosprawną. Nie wiedziałam, jak to będzie? Skoro do tej pory kłóciliśmy się o jakieś głupoty, to jak sobie poradzimy z tak poważnym problemem? Bałam się, że kalectwo Pawła przytłoczy, a potem całkiem zgniecie naszą miłość. I zostanie tylko obowiązek.

Miotałam się, nie potrafiąc znaleźć dobrego rozwiązania.
– Nie przychodź do mnie więcej – oznajmił pewnego dnia Paweł. – Z nami koniec.
Może zauważył, co się ze mną działo, może i jemu koledzy mówili to samo, co mnie. Kiedy ze mną zerwał, rozpłakałam się i wybiegłam z sali. Tego, że Paweł też płacze, już nie widziałam. Powiedziała mi o tym później pielęgniarka.

Moi rodzice starali się nie wtrącać. Niczego nie doradzali, co rzekomo miało być dla mnie i dla Pawła najlepsze. Mama mówiła, że muszę słuchać swego serca. Tymczasem moje serce było pełne sprzecznych uczuć.

Przez kilka kolejnych dni nie chodziłam do szpitala i to było kilka najgorszych dni w moim życiu. Nieprzespane, przepłakane noce. Setki wątpliwości. Wyłączyłam telefon, nie chcąc już z nikim rozmawiać. Dopiero w tej ciszy, w tym żalu dotarło do mnie, że brakuje mi Pawła jak powietrza. Brakuje mi jego głosu, uśmiechu, dotyku. Brakuje mi nawet jego rzuconych niedbale skarpetek. Moje serce wybrało. Ta tęsknota okazała się silniejsza niż wszystkie wcześniejsze rozterki. Wiele bym dała, żeby był przy mnie, nawet… bez nogi. Żebym mogła z nim rozmawiać, gotować mu nasze ulubione danie, śmiać się razem, przekomarzać, kochać, ufać sobie, wspierać się, wybaczać sobie zwątpienia i błędy.

Dotarło do mnie, że przez cały nasz związek wspólnie rozwiązywaliśmy problemy. Byliśmy gotowi do kompromisów, czuliśmy wzajemną akceptację. To była prawdziwa miłość. Czemu o tym zapomniałam? Czemu się przestraszyłam?

Wiem, że on też by mnie w takiej sytuacji nie zostawił

Do sali szpitalnej weszłam na drżących nogach. Paweł spał. Usiadłam obok jego łóżka i pogłaskałam go po ręce. Patrzyłam na wymizerowaną twarz i czułam, że kocham tego mężczyznę bardziej niż kiedykolwiek. Chciałam się nim zaopiekować, być dla niego podporą. Taką, jaką on byłby dla mnie; nie miałam co do tego wątpliwości. Podobnie jak nie wątpiłam, że podjęłam właściwą decyzję. Pawła nie mogło zabraknąć w moim życiu. Obojętnie – z nogą czy bez. Po prostu musiał być.
– Nie płacz – usłyszałam cichy głos.
– Nie płaczę – odparłam, ocierając łzy, które popłynęły nie wiem kiedy.
– Przecież widzę – Paweł wpatrywał się we mnie intensywnie. – Miałaś tu już nie przychodzić…

Uścisnęłam lekko jego palce. Ku mojej radości odwzajemnił uścisk.
– Nie pozbędziesz się mnie tak łatwo. Kocham cię i nie pozwolę ci się wykręcić od ślubu utratą nogi. Uzbieramy na protezę. Najważniejsze, że żyjesz. Poradzimy sobie. Ty byś mnie nie zostawił, prawda?
W odpowiedzi ścisnął moją dłoń.
– Kocham cię. Najbardziej na świecie – pocałowałam go ostrożnie.
– Ja ciebie też – odparł. – I wiesz co? – dostrzegłam wesołe iskierki w jego oczach. – Chyba odpadnie problem ze skarpetkami…
– Z jedną, kochanie, z jedną – podchwyciłam jego czarny humor. – Nie myśl, że nadal możesz rzucać swoje brudy gdzie popadnie.

Więcej prawdziwych historii:
„Wychowali mnie znerwicowana matka i ojciec alkoholik. Nie dziwię się, że nigdy nie będę normalna”
„Mój mąż zdradził mnie z koleżanką naszej córki. Ona zaszła w ciążę, a on chce wyrzucić mnie z domu”
„Anoreksja prawie zabrała mi córkę, a ja nic nawet nie zauważyłam...”
„Jestem alkoholiczką. Zdarza mi się zasnąć w melinie, chociaż w domu czekają na mnie wystraszone dzieci”

Redakcja poleca

REKLAMA