„Nie wiedziałem, że była w ciąży, gdy wyjeżdżałem. Wróciłem po kilku miesiącach, ale ona już nie żyła. Życie straciło sens”

Samotny mężczyzna fot. Adobe Stock
„Następne były już z Kaliną, z jej ciałem, oddechem, zapachem, szeptem, śmiechem… Minęło tyle lat, a ja żadnej sekundy z tych wspólnych nocy nie zapomniałem. Żadna następna miłość nie wyrwała ze mnie tego zachwytu, wzruszenia, szczęścia, jakie wtedy przeżyłem. Żadnej kobiety tak nie kochałem, jak jej”.
/ 20.01.2022 19:00
Samotny mężczyzna fot. Adobe Stock

W roku 1968 miałem 22 lata. W wyjątkowo gorącym kwietniu, kiedy temperatura niespodziewanie przekroczyła 30 stopni, wywalili mnie z uczelni. Stałem się ofiarą czystki na SGGW, gdzie z listy studentów skreślono 250 osób, w odwecie za marcowe, studenckie strajki.

Moja mama mocno podupadła przez to na zdrowiu; pół roku później zmarła na serce. Zostałem sam, bez rodziny, przyjaciół, perspektyw. Ojca nigdy nie było w moim życiu, pojawiłem się bowiem na świecie jako dziecko „panieńskie”… Dziadkowie ze strony matki nie żyli, innych krewnych nie znałem. Nie wiedziałem, co ze sobą zrobić? Waletowałem w akademiku, ale na dłuższą metę to było niemożliwe. Na wynajęcie pokoju nie miałem kasy, po mamie zostało mi tylko parę pamiątek; graty, garnki i talerze zostawiłem razem z kluczami od komunalnego mieszkania.

Dziewczyna, z którą się wtedy spotykałem, zostawiła mnie bez słowa, najlepszy kumpel wyjechał na saksy do Szwecji i tam został… Z dobrze odżywionego byczka zmieniłem się w chudego pająka, byłem ciągle głodny i niewyspany. Doszedłem do ściany i waliłem łbem w mur. Nic nie miało sensu! Łapałem się dorywczych robót; rozładowywałem wagony na stacji kolejowej, nosiłem cegły na budowach, jeździłem, jako pomocnik konwojenta. Właśnie podczas jednej z takich tras po raz pierwszy zobaczyłem Bieszczady…

Zakochałem się w nich, na całe życie

Według mnie nie ma piękniejszego miejsca na świecie niż południowo-wschodnie kresy, biorące swój początek za Rzeszowem, a mające swoje serce w górnym biegu Sanu. Największym cudem Bieszczad są wysokie góry porośnięte lasami i rozległe połoniny pełne niezwykłych roślin, pachnące i różnokolorowe. Przełom potoku Wetlina, między szczytami Połoma i Pereszliba zapiera dech w piersiach! W Bieszczadach druga wojna światowa trwała aż do tysiąc dziewięćset czterdziestego siódmego roku! Zakończyła ją dopiero tragiczna akcja Wisła.

Dzikie, prawie bezludne, opustoszałe tereny czekały na swoich odkrywców. Pierwsi przyszli leśnicy, potem wojsko budujące drogi, potem ruszyła kolejka wąskotorowa i zaczęli się pojawiać turyści. Kogo nie odstraszył surowy klimat i wyjątkowo ciężkie warunki życia, zostawał na dłużej albo na stałe. Pod koniec lat sześćdziesiątych dla większości Polaków Bieszczady były równie egzotyczne, jak dzisiaj Papua-Nowa Gwinea!

Miałem plan na najbliższe lata, kiedy wyskoczyłem z szoferki rozklekotanej ciężarówki parę kilometrów za Leskiem…Dowiedziałem się, że będzie tu budowana Fabryka Zabawek i Galanterii Drzewnej. Postanowiłem zostać i postarać się o pracę. Drelichowe portki, trampki, kurtkę z popeliny i mocny plecak, to był majątek, z jakim rozpocząłem nowe życie! Niestety, z moich planów nic nie wyszło. Nie miałem się gdzie zatrzymać, żeby poczekać na robotę, nie miałem ani grosza na jedzenie, byłem dziki, nieśmiały, poraniony, nieufny…

Wszystko jej zawdzięczam…

Bieszczady wówczas cierpiały na brak kobiet; wystarczy powiedzieć, że na przykład w Cisnej, na stu mężczyzn przypadało ich trzydzieści! Pasterze sezonowi, więźniowie zatrudniani przy drogach i w kamieniołomach, nafciarze, budowniczowie zapory w Solinie – wszyscy potrzebowali żon, kochanek, gospodyń, kucharek i praczek, a więc każda, ładna czy brzydka, była na wagę złota! A Kalina zachwycała urodą!

Miała długi, czarny warkocz, smoliste oczy z rzęsami niemal do połowy policzków i śniadą, cygańska cerę. Poruszała się szybko, zwinnie i z gracją; nawet w gumofilcach i watowanych gaciach wyglądała zjawiskowo. Teraz, po latach myślę, że może tylko taka mi się wydawała, bo ja też tęskniłem za kobiecym ciałem, głosem i ciepłem. Kiedy do niej trafiłem obolały, z brzuchem przylepionym do krzyża z wielodniowego głodu, z poobcieranymi do krwi nogami, ze skorupą na twarzy i dłoniach od owadzich ukąszeń, wydała mi się królewną z bajki! Patrzyła, jak nadchodzę stromą ścieżką prowadząca do jej domu, zachodzące słońce oświetlało jej plecy i kark, a ona stała w takiej aureoli, podobna do czarnego anioła!

Pilnowały jej dwa olbrzymie owczarki. Siedziały posłusznie, ale uszy miały na sztorc i sierść zjeżoną na grzbietach w ostrą szczotkę. Wystarczyłby jeden jej ruch, a rozszarpałyby mnie na kawałki! Miała na sobie granatową bluzkę i niebieskie, wypłowiałe spodnie ściągnięte skórzanym pasem. Na nogi wciągnęła zniszczone oficerki, najwyraźniej za duże o dwa numery. Gdyby nie biust, długie włosy i kolczyki z niebieskimi kamieniami można by ją z daleka wziąć za chłopaka, ale z bliska było widać, że to bardzo ładna, trzydziestokilkuletnia kobieta.

Kazała mi się zatrzymać w bezpiecznej odległości i zapytała, skąd i po co idę? Byłem tak skonany, że nie chciało mi się gadać… Zapytałem tylko, czy mogę się napić wody ze studni i odpocząć przy kopie siana, zanim pójdę dalej? Zgodziła się, więc wlałem w siebie z ćwierć wiadra i ległem na pachnącej, suchej, miękkiej trawie. Nie wiem, kiedy zasnąłem…

Obudziłem się w środku nocy. Nigdy nie miałem tak nisko nad sobą nieba pełnego gwiazd. Jakiś nocny ptak przeleciał tak, że prawie mnie dotknął swoim skrzydłem. Musiało być przed świtem, bo na ziemię zaczęła opadać rosa, po chwili wszystko dookoła stało się wilgotne i srebrnobiałe. Obok mnie stała bańka z mlekiem i kawał chleba, z suchą, twardą, spieczoną skórką tak smaczną, że nie chciało mi się jej połykać, żeby tylko dłużej czuć w ustach ten smak. Było mi dobrze, przestałem czuć to straszne głodowe ssanie, jakie dokuczało mi przez ostatnie godziny. Znowu zasnąłem…

To była moja pierwsza noc u Kaliny

Następne były już z Kaliną, z jej ciałem, oddechem, zapachem, szeptem, śmiechem… Minęło tyle lat, a ja żadnej sekundy z tych wspólnych nocy nie zapomniałem. Żadna następna miłość nie wyrwała ze mnie tego zachwytu, wzruszenia, szczęścia, jakie wtedy przeżyłem. Żadnej kobiety tak nie kochałem, jak jej! Cały następny dzień nie zwracała na mnie uwagi.

Grabiła siano, przybijała jakieś deski do ścian starego, na pół zrujnowanego domu, chodziła koło uli, które stały na łące za ogrodzeniem, doiła kozę i tarła ziemniaki na placki. Ich zapach przywabił mnie bliżej letniej kuchni... Znowu byłem głodny jak wilk, więc kręciłem się w pobliżu, mając nadzieję, że da mi jeść.
– Chodź tutaj – zawołała wreszcie i postawiła na stole z nieheblowanych desek blaszany talerz z cudownie przypieczonymi, cienkimi złoto-brązowymi krążkami.
– Cukru nie ma – powiedziała. – Pewnie lubisz z cukrem?
– Nie szkodzi. Takie też są dobre. Dziękuję. Odrobię, jeśli powiesz, co trzeba?
– Jedz. Zobaczymy, co będzie dalej. Skąd się tu wziąłeś?

Opowiedziałem o mamie, przerwanych studiach i o tym, że nikogo nie mam.
– Domu też nie. Jeśli pozwolisz, mogę tu zostać na dłużej... – zakończyłem.
– Zobaczymy – powtórzyła – Nie ma co robić planów. Żyje się z dnia na dzień. Tak jest dobrze.
Na kolację był chleb i mleko, ale dostałem też trochę miodu – tak nie pachniał żaden, jaki jadłem do tej pory.
– Możesz spać ze mną – powiedziała. Zabrzmiało to tak zwyczajnie, tak naturalnie, jakbyśmy się znali od lat i byli sobie bliscy. Nie wiedziałem, o co jej chodzi? Czy „ze mną” znaczy w jednej izbie, czy w jednym łóżku?

Księżyc tej nocy świecił tak, że było jasno jak w dzień… Siedzieliśmy trochę na progu od sionki, aż ona zapytała:
– Kładziesz się, bo jak nie, to zostań na dworze, tu nie ma światła, a ja oszczędzam świeczki, więc, jak chcesz spać w domu, to się zbieraj, bo zamykam.

Przy tym księżycowym blasku zobaczyłem, że w izbie jest jedno łóżko, jakaś szafka, taboret i stół na toczonych nogach. Stałem nie wiedząc, co robić, gdzie się mam kłaść i jak zachować?
– W sionce jest wiadro – usłyszałem.
– W nocy nie wychodź za potrzebą, bo psy cię jeszcze nie znają. No, czego tak sterczysz? Chcesz spać na stojaka?

Rozbierała się bez cienia wstydu.

Została w jakiejś halce, ale ją też zrzuciła, kiedy tylko znalazłem się obok niej.
– Jesteś zdrowy? – zapytała. – Nie przywleczesz mi żadnego choróbska? Tu nie ma doktorów, więc bądź człowiekiem… Dosyć mam kłopotów bez tego!

Była szalona. Nienasycona. Namiętna i najwyraźniej spragniona miłości i mężczyzny. Nie mogliśmy przestać. Ja w ogóle nie miałem pojęcia, że są takie kobiety i że seks może być jak burza, gwałtowny, nagły... Zasnęliśmy nad ranem. Obudził mnie deszcz zacinający w okna i wiatr tłukący niedomkniętą okiennicą. Jej przy mnie nie było…

Cały dzień zajmowała się swoimi sprawami. Prawie ze mną nie gadała. Dopiero w nocy wracała w moje ramiona – spragniona pieszczot i nienasycona. Byłem zielonym szczawiem w tych sprawach, dopiero przy niej stałem się prawdziwym facetem.

Mijały dni, zmieniała się tylko pogoda i fazy księżyca. Kalina mieszkała na odludziu, jej dom był schowany w wysokich drzewach, z jednej strony zasłonięty pagórkiem porośniętym tarniną i dziką różą tak kolczastą i zwartą, że jeśli ktoś nie znał przejścia, musiał się cofnąć i zawrócić. Lato powoli przechodziło w jesień, dni stawały się coraz krótsze i chłodniejsze. Całymi godzinami rąbałem drewno na opał i układałem je w szopie, żeby było na zimę.

Pewnego razu Kalina powiedziała:
– Za trochę drogi się tak rozmyją, że tutaj nikt nie dojdzie, ani nie dojedzie. Zimą będzie jeszcze gorzej. Musisz chyba wracać…
– Wyrzucasz mnie? Dlaczego? Znudziłem ci się? Masz mnie dosyć?
– Nie o to chodzi. Pojedź do miasta, kup, co trzeba, trochę świec, może nafty, jakieś lekarstwa by się też przydały. Nic tu nie mamy… Jak w zeszłą zimę chorowałam, nawet aspiryny nie było. Teraz jesteśmy we dwójkę. Więcej nam potrzeba.
– Ja nie mam pieniędzy. Za co mam to wszystko kupić?
– Weźmiesz trochę miodu do plecaka, może sprzedasz w mieście? Są grzyby suszone, jest żurawina, borówki… Żebyś tylko doniósł. Dam ci poza tym parę groszy… Chyba wrócisz?

Obiecałem, że będę za 10 dni. Nie dotrzymałem słowa…

Znowu patrzyła na mnie stojąc na końcu ścieżki, ale tym razem odchodziłem, a ona mnie żegnała. Odwracałem się parę razy, a ona ciągle była w tym samym miejscu, jakby nie mogła się stamtąd ruszyć. Czarny warkocz miała przerzucony przez pierś, z daleka znowu wydawała się bardzo młoda, szczupła, delikatna, jak leśna rusałka, która zabłądziła na połoninach. Do głowy mi nie przyszło, że widzę ją po raz ostatni… Na krzyżówce czekałem na okazję.

Wsiadłem do starego, poobijanego blaszaka, który rozwalił się na stromym zakręcie i wyrzucił mnie parę metrów dalej. Mój wyładowany plecak zniknął, zanim przyjechał jakiś samochód i zabrał mnie i kierowcę do szpitala w Lesku. Może popłynął z wodą potoku, a może po prostu ktoś go ukradł.

Miałem paskudnie złamaną nogę. Zanim mi zdjęli gips i zacząłem kuśtykać o kuli, minęło parę miesięcy. Mowy nie było o tym, żebym dostał się do Kaliny, drogi były zawiane śniegiem, ja poruszałem się z trudem… Musiałem poczekać do wiosny. Nie było nocy, żebym nie myślał o Kalinie. Wspominałem jej cudowne ciało, skórę jak aksamit i jedwab, zapach nieporównany do niczego innego.

Napisałem list, ale nie wiedziałem, jak zaadresować, bo przez ten cały czas, kiedy byliśmy razem, nie dopytałem się, jak brzmi jej nazwisko? Zresztą, nigdy nie widziałem tam listonosza. Dziwna rzecz; wszystko pamiętałem z wyjątkiem jej twarzy. To znaczy wiedziałem, że ma oczy jak węgiel i szczupłe, trochę zapadnięte policzki, umiałbym nawet narysować jej zgrabny, mały nos, ale to nie tworzyło całości! Osobno wszystko widziałem w moich wspomnieniach, ale jej portret mi nie wychodził.

Wyruszyłem w drogę w połowie marca. Cały ten czas myślałem, jak się wytłumaczę i jak ją przeproszę, że czekała i pewnie wyobrażała sobie, że ją zdradziłem i że zapomniałem. Od połowy ścieżki prawie biegłem, żeby jak najszybciej zobaczyć dom i całą znajomą okolicę.

Było zimno. Zaskoczył mnie brak dymu z komina i jakieś, na pierwszy rzut oka widoczne opuszczenie i zaniedbanie. Od razu było widać, że nie ma tutaj żywego ducha. Dach całkiem runął, chyba pod ciężarem śniegu i zimowej wichury. Na studni leżał złamany konar olbrzymiego dębu, po sieni hulał wiatr nawiewający tam zeszłoroczne liście, piasek i zeschniętą trawę.

Wszedłem do środka, ale szybko mnie stamtąd wygonił smród stęchlizny. Izba był pusta, nic nie zostało, zniknęły nawet taborety na trzech nogach. Cały następny dzień wałęsałem się po okolicy, próbując znaleźć jakieś ślady po Kalinie. Nie było nic! Więc wróciłem do pobliskiego miasteczka i zacząłem wypytywać ludzi, czy nie słyszeli, co się z nią stało? Gadali rozmaite rzeczy…

Podobno była w ciąży i próbowała pozbyć się dziecka. Dotarła do najbliższego domostwa z wielkim krwotokiem i nie dało się jej uratować. Umarła, ale nie wiadomo, gdzie jest pochowana. Zaklinali się, że to prawda, ale jeszcze inni opowiadali, że to dotyczyło zupełnie innej kobiety i z Kaliną nie miało nic wspólnego.

Inni twierdzili, że ktoś po nią przyjechał. Wyszedł z więzienia, czy przeszedł zieloną granicę? Różne wersje krążyły. W miejscowej knajpie zaklinali się, że wyszła za mąż za pogranicznika z WOP-u. Podobno się w niej zakochał do szaleństwa i zabrał ze sobą do miasta. Ale to wszystko były plotki; nikt nie miał żadnych pewnych wiadomości.

Próbowałem w pobliskich kościołach, ale kancelarie parafialne były spalone, zachowały się nieliczne dokumenty i jeżeli ktoś, tak jak ja, nie znał nazwisk, dat i faktów, niczego nie mógł być pewny. Długo szukałem Kaliny… Bez skutku. Przemierzyłem szlak od Baligrodu do Leska, a potem w kierunku Ustrzyk, ale nie trafiłem na żaden ślad.

Mijały lata.

Dopiero koło czterdziestki się ożeniłem, ale ani sam nie umiałem być szczęśliwy, ani żony nie potrafiłem uszczęśliwić. Rozwód, dla nas obojga był wybawieniem…

Na studia nie wróciłem. Nauczyłem się fachu i pracowałem w zawodzie zegarmistrza. Robota spokojna, można było przy niej milczeć i żyć w swoim świecie. O to mi chodziło… Wakacje spędzałem w Bieszczadach, dopóki nie zacząłem chorować na serce i nadciśnienie. Od paru lat tam nie byłem, ale tęsknię za tamtym powietrzem, za widokami ze szczytu Tarnicy albo Kopy Bukowskiej, za mgłą nad pasmami górskimi, za bukowymi lasami i za błotno-bagiennym zapachem torfu w dolinie Górnego Sanu.

Tęsknię za Kaliną…

Jeśli żyje, jest już mocno starszą panią, która być może zapomniała chudego chłopaka, który na kilka miesięcy władował się w jej życie. Pewnie źle o nim myśli… W końcu nie dotrzymałem słowa i nie wróciłem na czas. Chciałbym, żeby żyła i żeby przeczytała te słowa. Żeby zrozumiała i wybaczyła. Żeby wiedziała, jak bardzo ją kochałem i kocham do dzisiaj. Żeby też czasami o mnie pomyślała…

Czytaj także:
„Mój chłopak jest z dobrej rodziny, a ja 2 lata spędziłam w poprawczaku i to nie bez winy. Nigdy mu tego nie powiem”
„Przyjaciółka odbiła mi męża, ale gdy stracił władzę w nogach, porzuciła go. Ja za to pozwoliłam mu wrócić…”
„Chciałam ratować związek bez przyszłości i na siłę trzymałam przy sobie ukochanego. Gdy się wyrwał, otworzył mi oczy”

Redakcja poleca

REKLAMA