Tamtego roku pięknie kwitły wiśnie. Wszystko budziło się do życia. I tylko ja zamiast cieszyć się wiosną, przeżywałam dramat. Do dziś kwitnące wiśnie przywołują we mnie bolesne wspomnienia sprzed lat
Leszek. Po raz pierwszy zobaczyłam go u znajomych na sylwestra. "Och, mieć takiego męża!" – pomyślałam w tamtej chwili. I udało się – moje marzenie się spełniło. Po kilkumiesięcznej znajomości Leszek mi się oświadczył. Oczywiście, zgodziłam się i nigdy nie żałowałam, bo okazał się wspaniałym facetem, godnym zaufania i miłości. Było nam naprawdę cudownie. Tak bardzo kochałam męża, że każda chwila bez niego była dla mnie udręką. Szalał z radości, kiedy urodził nam się synek. Nazwaliśmy go Tomek. Wydawało się, że nic nie jest w stanie zmącić naszego szczęścia...
Problemy zaczęły się nagle, gdy pojawiła się Jola, moja przyjaciółka sprzed lat, która kilkanaście lat temu wyjechała do Stanów. Wtedy sądziłam, że zawsze będziemy w kontakcie, ale ona po jakimś czasie przestała się odzywać. Chyba zapomniała o mnie albo nasza przyjaźń nie znaczyła dla niej tyle, co dla mnie. Kiedy zdecydowała się wrócić do Polski, uznała, że ja, jako dawna dobra koleżanka, powinnam jej pomóc. W stolicy nie miała ani rodziny, ani znajomych, u których mogłaby się zatrzymać. Przyjęłam ją, nie robiąc żadnych wyrzutów z powodu jej milczenia, udzieliłam gościny i pozwoliłam zostać kilka dni, dopóki nie znajdzie sobie jakiegoś mieszkania. Leszkowi to się nie podobało. Od początku widać było, że nie pała do niej sympatią. Szybko uznałam, że miał rację, bo Jola bardzo się zmieniła. Nie mogłam rozpoznać w niej tamtej dziewczyny sprzed lat, którą tak lubiłam. "Trudno, jakoś wytrzymamy" - myślałam.
Ale mijały dni, a Jola wcale nie spieszyła się ze znalezieniem jakiegoś mieszkania. Jej bałaganiarstwo raziło nas coraz bardziej – zostawiała włosy na grzebieniu, nie myła po sobie wanny, a z łazienki po kąpieli wychodziła owinięta tylko w ręcznik. "Ubierz się" – prosiłam, a ona wzruszała ramionami i... wkładała pierwszy szlafrok jaki był pod ręką – mój albo męża. Leszek coraz częściej zwracał uwagę, żebym "coś z tym zrobiła".
– A jeżeli już musi tu mieszkać, to niech przynajmniej zachowuje się przyzwoicie – mówił.
Ale moje uwagi Jola puszczała mimo uszu. Nie chciałam jej urazić i nie chciałam, żeby mąż się do niej uprzedził, więc specjalnie zaraz po niej sprzątałam łazienkę. Jednak i tak między mną, a Leszkiem zaczęło zgrzytać. Mąż zaczął później wracać z pracy, zjadał obiad i zamykał się w pokoju. Zauważyłam, że zamieszanie, które wywołała, bardzo odpowiadało Joli. Zaczęła nawet przed powrotem Leszka z pracy wychodzić, niby to na spacer, "przypadkiem" spotykała go i wracali razem.
Nie wiem kiedy obecność Joli przestała drażnić mojego męża, wręcz przeciwnie, chętnie z nią rozmawiał. Nie widziałam w tym nic groźnego, ale Jola, dzięki zbliżeniu się do Leszka, czuła się bardziej ośmielona i zaczęła traktować mnie z pogardą. Pozwalała sobie na bezczelne uwagi, wyśmiewała przy mężu.
Pewnego dnia stwierdziłam, że dosyć tych upokorzeń! Gdy któregoś dnia wyszła, spakowałam jej walizki i postawiłam je na progu. Kiedy wróciła, stanęła jak wryta. Nie przypuszczała chyba, że będę do tego zdolna.
– Pożałujesz tego! – powiedziała ze wściekłym grymasem na twarzy.
– Zmieniłaś się, Jolu – odparłam spokojnie. – Nie podoba mi się, jak się do mnie odnosisz, choć pomogłam ci w potrzebie. Widzę też, że boli cię nasze szczęście i koniecznie chcesz skłócić mnie z Leszkiem. Ale ja cię przejrzałam. Muszę zadbać o swoje małżeństwo.
– Już niedługo się nim nacieszysz – zagroziła mi.
Choć dreszcz mnie przeszedł w tym momencie, nie zmartwiłam się, bo znałam Leszka – przynajmniej tak mi się zdawało. Wiedziałam, że Jola nie ma mężczyźnie do zaoferowania nic, oprócz seksu, a dla mojego męża to za mało. Zresztą, łączyło nas to małe ogniwo, jakim był Tomuś. Byłam przekonana, że on nigdy by dziecka nie zostawił. Nie doceniałam jednak Joli. Gdy Leszek dowiedział się, że ją wyrzuciłam, urządził mi piekielną awanturę. Wykrzykiwał, że jestem bez serca, niegościnna, że nigdy by się po mnie tego nie spodziewał!
– Leszku, o czym ty mówisz? Myślałam, że obecność Joli też ci przeszkadzała.
– Tak! Ale nigdy nie potraktowałbym w ten sposób swojego przyjaciela.
Po tygodniu codziennych awantur Leszek się spakował, pożegnał z Tomusiem i zostawił nas. Szybko zrozumiałam, że to sprawka Joli. Zapowiedziała, że się zemści i zrobiła to. Któregoś dnia zobaczyłam ich razem – objęci i roześmiani wychodzili z kwiaciarni. Mimo wszystko, nie winiłam za to Leszka. To ja przyjęłam pod nasz dach Jolkę, to ja nie umiałam, mimo próśb Leszka, przypomnieć jej, że czas najwyższy poszukać mieszkania. To przez Jolę oddalaliśmy się od siebie. Od czasu, gdy się pojawiła, ustało całkowicie nasze pożycie. Nawet nie mogliśmy swobodnie się pocałować, bo Jola zjawiała się w najmniej oczekiwanym momencie. Robiła to celowo. Uznałam, że to co się stało, to właściwie moja wina i że teraz muszę ponieść karę za swoją naiwność. Jednak w głębi duszy miałam nadzieję, że Leszek się ocknie, zatęskni za nami i na pewno wróci. Cierpiałam, ale postanowiłam poczekać, aż Jola wyczerpie swoje pomysły na seks i przestanie imponować Leszkowi.
Moje przewidywania spełniły się wcześniej, niż mogłabym sobie wymarzyć, ale też i nie w sposób, jakiego oczekiwałam. Któregoś dnia dowiedziałam się, że wracając z weekendu mieli wypadek. To Jola prowadziła i wyszła z tego zaledwie z kilkoma zadrapaniami, ale Leszek... Miał złamane obie nogi. Od jego siostry dowiedziałam się, że ledwie go uratowali, ale i tak grozi mu kalectwo.
Znając Jolę mogłam przypuszczać, że zostawi go w potrzebie. Nie musiałam na to długo czekać. Leszek leżał jeszcze w klinice, gdy pewnego wieczoru zadzwoniła, że nie może dłużej opiekować się kaleką, bo postanowiła wyjechać do Stanów.
– A przecież on wciąż jest twoim mężem – rzuciła bezczelnie – i to ty powinnaś przejąć nad nim opiekę.
Gdybym miała ją wtedy obok siebie, chyba zrobiłabym jej jakąś krzywdę. Nie dlatego, że oddaje mi męża kalekę, ale dlatego, że potraktowała go jak wrak, który wyrzuca się na złom. Pojechałam szybko do szpitala i zaoferowałam pomoc. Popłakał się.
Dzisiaj mogę już spokojnie o tym mówić, ale wtedy każdego dnia serce mi pękało, że Leszek tak cierpi. A on wciąż powtarzał, że to kara za to, co nam zrobił. Wyszedł z tego, ale musi chodzić o kulach. Przyzwyczaiłam się do myśli, że już tak będzie całe życie i kocham go takiego, jaki jest. A jest jeszcze lepszy niż dawniej – czuły, wyrozumiały, pełen podziwu i wdzięczności, że go przyjęłam z powrotem.
A ja przecież nie mogłam go nie przyjąć. To był i jest mój mąż, którego kocham, i ojciec naszego synka, który od powrotu taty był bardzo szczęśliwy. Dzisiaj Tomek jest po studiach... Wybrał medycynę, ze względu na kalectwo ojca. Jestem szczęśliwa, tylko co roku, gdy kwitną wiśnie, wracam do tych przykrych wspomnień.
Więcej prawdziwych historii:
„Chciałam ratować związek bez przyszłości i na siłę trzymałam przy sobie ukochanego. Gdy się wyrwał, otworzył mi oczy”
„W domu nie było ani kropli alkoholu, ale to nie przeszkodziło mojemu ojcu w maltretowaniu mnie i mojego rodzeństwa”
„Gdy ja walczyłam z rakiem, który pozbawił mnie kobiecości, mąż zabawiał się z kochanką. Odszedł, bo zaszła w ciążę…”