Z życia wzięte - prawdziwa historia o życiu po rozwodzie

Para wygłupiająca się na śniegu fot. Fotolia
Czterdziestka na karku i bagaż przykrych doświadczeń wcale nie muszą znaczyć, że nie czeka nas już w życiu nic dobrego.
/ 17.01.2017 06:00
Para wygłupiająca się na śniegu fot. Fotolia

Nareszcie! Po pięciu godzinach trudnej drogi pojawiła się tablica informacyjna z napisem "Zieleniec". Nie mogłam uwierzyć, że naprawdę dojechałam! A raczej, że w ogóle zdecydowałam się jechać.
Jazdy na nartach nauczyłam się jako dorosła, bo trzydziestoletnia kobieta. Mój były mąż postawił sobie za punkt honoru, że zrobi ze mnie narciarkę alpejską. Cóż... Łatwo nie było, ale jestem mu za to wdzięczna, choć zanim zaczęłam czerpać przyjemność z szusowania po śniegu, musiałam przetrwać parę trudnych zim. Na szczęście w końcu załapałam, o co chodzi, i każdej jesieni z niecierpliwością czekałam na otwarcie sezonu w Alpach. To były fajne czasy.

A potem rozwód, długie zbieranie się do nowego życia i problem, bo wokół nie było nikogo, kto by chciał i potrafił jeździć na deskach. Dwa sezony minęły bez zimowego szaleństwa – i wreszcie się udało. Chociaż nie znalazłam nikogo chętnego, wypisałam wniosek o urlop, a potem załadowałam samochód i ruszyłam do Zieleńca. Alpy to nie były, ale do Austrii czy do Włoch sama raczej bym się nie wybrała, więc pozostały mi polskie góry. Jak się nie ma, co się lubi...

Zajechawszy pod hotel, wygramoliłam się z samochodu. Sięgnęłam po torebkę, która leżała pod moim siedzeniem, zamknęłam auto i ruszyłam w kierunku recepcji.
Na chwilę stanęłam. Kiedyś byliśmy tu razem całą rodziną, w tych lepszych czasach. Naprawdę udany pobyt. Nasza córka pierwszy raz miała na nogach narty, ja też.
Teraz od rozwodu minęły dwa lata, a mnie nadal chwytało takie dziwne coś... Tylko czasami, ale mimo wszystko. Może to dlatego, że wciąż byłam sama. Matylda studiowała za granicą i dobrze się bawiła. Paweł chyba kogoś miał, a ja... samotna jak smrek na szczycie. Jakoś nie umiałam się zaangażować. Na brak zainteresowania nie mogłam narzekać. Kłopot w tym, że żaden z kandydatów na nowego ukochanego nie odpowiadał mi na tyle, abym zdecydowała się z czegoś dla niego zrezygnować. Prędzej czy później trzeba iść na ustępstwa, bo związek to sztuka kompromisów, a ja nie chciałam lub nie potrafiłam się dostosować. Może już wyczerpałam swój limit szczęścia na związki? Całkiem prawdopodobne...

Kojący strumień wody zmywał stres, pot i zmęczenie po podróży. I chyba parę łez.

Drzwi do recepcji zaskrzypiały. Nie cierpiałam odgłosu skrzypiących drzwi. Przyprawiały mnie o ciarki. Wewnątrz czekała na mnie uśmiechnięta kobieta w przytulnie oświetlonym, ciepłym pomieszczeniu. Od razu poczułam się jak w domu. A nawet lepiej, bo w domu nikt się do mnie nie uśmiechał.
– Dobry wieczór – przywitałam się.
– Witam serdecznie. Cieszę się, że wreszcie pani dotarła – powiedziała.
Spojrzałam na nią z lekkim zakłopotaniem. Czekała właśnie na mnie?
– Pewnie się pani dziwi – jakby czytała w moich myślach – ale wszyscy goście, którzy mieli zarezerwowane pokoje od dzisiaj, już przyjechali. Do kompletu brakowało nam tylko pani. I wreszcie pani jest!
– Aaa, rozumiem, czyli jestem ostatnia. Mam nadzieję, że zostało jeszcze coś do zjedzenia na kolację – zażartowałam.
– Bez obaw. Głodna pani spać nie pójdzie, zapewniam. Kolację wydajemy do dwudziestej pierwszej, więc zdąży pani zjeść.
– Dziękuję. Szczerze mówiąc, bardziej jestem zmęczona niż głodna. Marzę tylko o ciepłej kąpieli i wygodnym łóżku.

Po wypełnieniu dokumentów i wniesieniu sprzętu do narciarni poszłam do pokoju. Na widok dużego łóżka nie mogłam się powstrzymać – ległam, jak stałam. Łoże wyglądało na wygodne i naprawdę takie było.
Kiedy po półgodzinie udało mi się z niego zwlec, zrzuciłam ciuchy i poczłapałam pod prysznic. Długo stałam pod strumieniem gorącej wody. Zmywała stres, pot i zmęczenie po podróży. I chyba parę łez. Chociaż wolałam sobie wmawiać, że to szampon podrażnił mi oczy. Co tam – ogarnę to i będzie dobrze. Dam radę, zawsze dawałam, nic mi nie zepsuje tej wyprawy na narty!

Nie wyobrażałam sobie życia bez Pawła. Teraz wiem, że to była toksyczna miłość.

Zasnęłam momentalnie. Kiedy ponownie otworzyłam oczy, z zadowoleniem stwierdziłam, że dzień zaczął się wspaniale. Ponad metr śniegu, mały mróz i słońce.
Szybko zbiegłam do restauracji na pożywne śniadanie. W pomieszczeniu siedziało sporo osób. Pary, rodziny, grupy znajomych. Oprócz mnie chyba nikt nie był sam, ale zupełnie mi to nie przeszkadzało. Przez ostatnie dwa lata wyjeżdżałam już kilka razy i wyszło na to, że czasem lepsze dobre towarzystwo własne niż nietrafione obce. Jeszcze kawa – i szybki powrót do pokoju.
Włożyłam termiczną bieliznę, skarpety, polar, spodnie, kurtkę, wzięłam kask, gogle... i byłam gotowa. A, jeszcze rękawice!

Zieleniec nigdy nie był jakoś specjalnie wymagający dla narciarzy, za to na jego północnych stokach śnieg utrzymywał się nawet do kwietnia. Odważnie udałam się na najdłuższy wyciąg i wjechałam na szczyt.
Pierwsze zetknięcie desek ze śniegiem po ponad dwóch latach przerwy było magiczne. Zupełnie niepotrzebnie się obawiałam, tego się po prostu nie zapomina, tak jak jazdy na rowerze. Nie wiedzieć kiedy znowu byłam na dole. Cóż, to jednak nie długie alpejskie stoki, do których przywykłam. Ale żadnego narzekania! Jest po prostu cudownie. Taką obrałam strategię i będę się jej trzymać. Kolejny wjazd i zjazd. I znowu. I jeszcze raz.

Facet intrygował mnie coraz bardziej

Ucieszyłam się, że na dole nie było ludzi. Niektórzy współpasażerowie na wyciągu lubią gadać, co bywa nużące. Ustawiłam się i czekałam, aż podjedzie kanapa. W pewnej chwili ktoś ostro wyhamował tuż obok mnie, sypiąc śniegiem na moje narty. Wyciąg właśnie podsunął szerokie siedzisko. Usiedliśmy i ruszyliśmy w górę. Spojrzałam na swojego towarzysza, który akurat zdejmował gogle.
– Cześć – rzucił z szerokim uśmiechem.
W jego jasnych oczach błysnęło słońce. "Pewnie będzie nawijał" – pomyślałam, ale o dziwo nie poczułam niechęci.
– Dzień dobry – odparłam.
– Dobrze jeździsz – pochwalił mnie, ignorując fakt, że się nie znamy.

Odwykłam od tego, że obcy ludzie mówią mi po imieniu. W pewnym wieku wkracza się w sferę "paniowania"i już się w niej zostaje. Ten facet chyba o tym nie wiedział.
– Dziękuję – mruknęłam.
– Widać, że to lubisz.
Jeszcze raz na niego spojrzałam. Mój były mąż wciąż mi wmawiał, że tak naprawdę jazda na nartach wcale nie sprawia mi przyjemności, co widać w moim stylu. A tu, proszę, obcy gość twierdzi coś przeciwnego.
– Jestem Piotr – znowu ten szczery uśmiech i błysk w oku. – Może pojeździmy razem? Zawsze przyjemniej we dwoje, a zauważyłem, że też jesteś sama.

Dopiero Andrzej uświadomił mi, że nie chcę żyć samotnie!

Tym razem zmierzyłam go uważnym, długim spojrzeniem. Facet intrygował mnie coraz bardziej. Do tego stopnia, że milczałam jak zaklęta, podczas gdy on wyraźnie czekał na jakąś odpowiedź. Jakąkolwiek.
– Masz jakieś imię? – spytał w końcu.
– Marta. I tak, jestem sama...
Po cholerę mu to mówię? A właściwie czemu nie? Nie mam się czego wstydzić. Nikogo nie zabiłam, nie okradłam, nie oszukałam. Po prostu mąż przestał mnie kochać.
– To co, kto pierwszy na dole? – Piotr zaproponował wyścig, radośnie jak dzieciak.
Kanapa właśnie dojechała na szczyt.
– Czemu nie... – odparłam, po czym od razu, bez uprzedzenia ruszyłam w dół.

Tak, jestem sama i nie mam się czego wstydzić. Nikogo nie zabiłam, nie okradłam, nie oszukałam. Po prostu mąż przestał mnie kochać.

Czas tak szybko mijał, że nawet nie zauważyłam, kiedy na dworze zrobiło się szaro. Piotr okazał się świetnym towarzyszem.
– Super było! – podsumował naszą przygodę na stoku. – Dzięki, że mnie przygarnęłaś. Dawno się tak nie bawiłem.
– Ja też. Ale teraz jestem strasznie głodna, uciekam na obiad – zapowiedziałam.
Piotr powoli wypinał narty. Pochylił głowę, więc nie widziałam jego twarzy, malujących się na niej emocji. Czy poczuł choć cień rozczarowania? Bo ja zrozumiałam, że nie chcę, żeby to było nasze ostatnie spotkanie.

W końcu uniósł głowę.
– Może wspólny drink wieczorem?
– Czemu nie – uśmiechnęłam się.
– W takim razie jesteśmy umówieni. Dwudziesta? Gdzie mam przyjść?
– Dwudziesta pasuje, hotel Szarotka. Mają tam bardzo przyjemny drink bar.
– Super! Do zobaczenia!

Niewiele brakowało, a przeoczyłabym miłość swojego życia!

Piotr zarzucił narty na ramię i uginając mocno kolana, począł się oddalać wolnym, charakterystycznym krokiem osoby idącej w ciężkich, sztywnych butach narciarskich. Przez chwilę stałam, patrząc w ślad za nim.
Rany... Co tu się wydarzyło? Bałam się, co będę robić w długie, samotne wieczory, a już pierwszego dnia poznałam na stoku interesującego faceta! W porządku, niewiele o nim wiedziałam, ale przecież wszystko przede mną. Pogadamy i się zobaczy. Wspólny drink lub dwa w barze pełnym ludzi raczej nie stanowił dla mnie zagrożenia. Poza tym byłam już dużą dziewczynką...

Roześmiałam się na głos, aż przechodząca obok para obejrzała się za mną. Byli młodzi i wyglądali na zakochanych. Zupełnie jak ja kiedyś. Teraz miałam niemal czterdzieści lat na karku i sporo złych doświadczeń, ale nagle, stojąc pod ośnieżonym stokiem w Zieleńcu, zdałam sobie sprawę, że jeszcze nic straconego. I mimo tylu trudnych chwil, mimo tylu rozczarowań – mogę jeszcze raz się zakochać. Wreszcie przestałam się bać.

Kucnęłam i nabrałam w dłonie sporo miękkiego śniegu. Potem, prostując się, wyrzuciłam biały puch w górę. Delikatne płatki powoli opadały na moją twarz.
Na policzkach poczułam ciepłe łzy. Po raz pierwszy od dawna nie były to jednak łzy żalu, tylko nadziei. Nadziei i wiary, że najlepsze wciąż jeszcze przede mną.

Bo miłość zaczyna się... po rozwodzie!

Redakcja poleca

REKLAMA