Tamtą Wigilię pamiętam doskonale. To były już siódme święta, które spędzaliśmy wspólnie, a jednak czekałam na nie jak na żadne poprzednie. Byłam taka podekscytowana!
Od ślubu staraliśmy się o dziecko. Bezskutecznie
Najpierw podchodziliśmy do tego bez stresu i na luzie. Po dwóch latach zaczęliśmy się martwić. Wizyty u lekarzy i kolejne badania nie przynosiły niczego nowego. Wciąż nie usłyszeliśmy pozytywnej diagnozy. Podobno oboje byliśmy zdrowi jak ryby, ale w ciążę nie zachodziłam.
– Przestańcie się stresować, wyjedźcie na wakacje, wyluzujcie... Może macie blokadę psychiczną – słyszeliśmy od znajomych i krew nas zalewała, bo to standardowe gadanie ludzi, którzy nie mają pojęcia o niepłodności.
W końcu podjęliśmy próbę inseminacji. Jedną, drugą, trzecią... Po ostatniej lekarz powiedział, że to nie ma sensu, bo tracimy tylko czas i pieniądze. Zaproponował nam in vitro. Wiązaliśmy z tą metodą ogromne nadzieje, ale niestety – nie powiodła się.
Podobno są ludzie, którzy próbują wiele razy, jednak my już nie chcieliśmy. Cała ta sytuacja tak nas wymęczyła psychicznie, że potrzebowaliśmy odpoczynku. Na dwa długie lata odłożyliśmy na bok nasze marzenia...
Wiedzieliśmy, że kiedyś do nich wrócimy, i tak faktycznie się stało. Pewnego dnia usiedliśmy wygodnie na kanapie i zaczęliśmy rozmawiać.
Postanowiliśmy starać się o adopcję
Do dziś pamiętam naszą pierwszą wizytę w ośrodku. Sztywna rozmowa z niezbyt miłymi paniami, tysiące pytań, którymi nas zasypywały... Nie byliśmy na to wszystko przygotowani.
Ale najgorsze przyszło później. Szkolenia, testy, niekończące się wizyty u psychologa. I to wszystko przed tym, zanim przedstawiono nam konkretne dziecko. Doprawdy nie sądziłam, że to wszystko może tak długo trwać! Trzeba jednak przyznać, że podczas tych spotkań wiele dowiedzieliśmy się o sobie, o swoich motywacjach...
W połowie roku otrzymaliśmy wreszcie pozytywną decyzję. Poczułam ulgę. Teraz pozostawało już tylko czekać na telefon z ośrodka. Zadzwonił pod koniec września. Jakaś kobieta oschłym głosem poinformowała nas, że jest dziecko. Dziewczynka. Półtoraroczna Laura. Zaprosiła nas na następny dzień, abyśmy zapoznali się z dokumentacją małej.
Kiedy ją zobaczyłam dwa tygodnie później, z miejsca zalała mnie fala miłości. Wiedziałam, że to moje dziecko.
Wreszcie czułam się spełniona. Byłam matką
A potem przeżyliśmy magiczne święta. Laurka była wszystkim zachwycona. Podobała jej się choinka, zabawki, zabawy z nami... Ja też się cieszyłam, choć zrobiło mi się przykro, gdy sobie uświadomiłam, że nigdy wcześniej nie zaznała takich świąt. Mała pochodziła z rodziny patologicznej, biologiczni rodzice nie potrafili się nią zająć.
– Kochanie, ona jest maleńka, poprzednich świąt i tak nie pamięta. Ważne, że od teraz dla niej wszystkie będą magiczne – przekonywał mnie mąż.
Przyznałam mu rację. I już bez wątpliwości cieszyłam się każdym jej uśmiechem – po prostu tym, że jest. Wreszcie czułam się spełniona. Byłam matką. Moja córeczka chłonęła wszystko jak gąbka. Tylko ode mnie i od Adama zależało, jak ukształtuje się jej charakter. Pragnęłam pokazać jej świat. Był przecież fascynujący.
Z każdym dniem kochałam Laurę coraz bardziej
Z niecierpliwością i podekscytowaniem odliczałam dni do sylwestra. Już widziałam minę naszej córeczki, kiedy zobaczy sztuczne ognie! Planowaliśmy zrobić małą imprezę w domu i zaprosić wszystkich dzieciatych znajomych. Wreszcie mieliśmy z nimi o czym rozmawiać...
Jednak tuż przed imprezą poczułam się gorzej. Pobolewał mnie brzuch. Byłam ciągle okropnie zmęczona.
– Za dużo na siebie bierzesz, kochanie – powiedział Adam. – Praca, dom, Laurka... Ja rozumiem, że chcesz dla niej jak najlepiej, też bym jej przychylił nieba, ale musisz trochę zwolnić. Jak jej przeczytasz jedną bajkę mniej albo zamiast dwóch godzin będziecie ganiać za piłką godzinę, nic jej się nie stanie. Zadbaj o siebie, bo za chwilę nie będziesz miała siły, żeby w sylwestra wytrzymać do północy.
Wiedziałam, że ma rację. Bardzo starałam się być dobrą matką, Dla naszej córeczki wymyślałam wciąż nowe zajęcia, poświęcałam jej cały mój czas. A teraz jeszcze ta impreza... Postanowiłam trochę przystopować. Moje samopoczucie się jednak nie poprawiało.
Następnego dnia zemdlałam w pracy
Karetka zabrała mnie do szpitala, gdzie wykonali mi rutynowe badania. A potem poznałam wyniki...
– Gratuluję, to już siódmy tydzień! – powiedziała doktor.
W pierwszej chwili nie dotarł do mnie sens tych słów. Dopiero potem zrozumiałam, że zdarzyło się coś, co miało się już nigdy nie zdarzyć. Stał się cud! Rozpłakałam się ze szczęścia.
W tym samym momencie do gabinetu wpadł wystraszony mąż.
– Przyjechałem, jak mi tylko dali znać. Co się dzieje, kochanie?
– Następną gwiazdkę będziemy świętować we czwórkę – szepnęłam.
Więcej prawdziwych historii:
„Twój narzeczony to ideał? Lepiej weź go w podróż przedślubną, bo możesz się rozczarować jak ja...”
„Mąż dla pieniędzy poświęciłby wszystko – nawet rodzinę. Prosiłam, żeby odpuścił, ale w końcu przestałam go poznawać”
„Narzeczona chciała, bym dla niej sprzedał firmę i wziął kredyt na 50 tys. złotych. Gdy odmówiłem, rzuciła mnie”
„Związałam się z bufonem, który na siłę chciał mnie zmienić, bo nie pasowałam do jego »luksusowego« towarzystwa”