„Na zimowej plaży spotkałam miłość. Zapomniałam w jednej chwili o 5 latach nieudanego małżeństwa”

zakochani nad morzem fot. Adobe Stock
„2 miesiące później byłam już w ciąży z Leszkiem, chociaż z byłym mężem staraliśmy się o dziecko przez wiele lat. Prawdziwa miłość czyni cuda”.
/ 26.11.2021 14:42
zakochani nad morzem fot. Adobe Stock

Bałtycka plaża zimą jest taka nostalgiczna. Chłodna szarość nieba łagodnie zlewa się z siną tonią morza i razem tworzą srebrzysty woal ciągnący się po horyzont. Czuję się wtedy tak, jakbym sama była utkana z mgły; stopiona z przyrodą rozpływam się w nicość, a razem ze mną wszelkie smutki.

Nagle nie ma nieudanego małżeństwa, przykrej sprawy rozwodowej, na której poznałam drugie, pełne wrogości, pazerne oblicze człowieka, z którym spędziłam pięć lat życia. Nie ma lęku, że nie zdążę urodzić dziecka, że nigdy się nie zakocham…Podczas tych porannych spacerów ładuję akumulatory, rozprawiam się ze swoimi lękami, cieszę się szumem fal i samotnością. To znaczy kiedyś się nią cieszyłam, bo od jakiegoś czasu „moją” plażą zawładnął ktoś jeszcze. Mężczyzna, samotny biegacz.

Pojawia się zawsze od strony Gdańska, biegnie aż do molo, a potem wraca. Kiedy mnie mija, uśmiecha się i kiwa mi głową. O, właśnie znowu dostrzegłam go na horyzoncie. Jego czerwona kurtka rosła w oczach, za chwilę zobaczyłam czarną czapkę wyglądającą jak kropka nad „i”. I pojawił się niepokój…

Dlaczego te poranne spotkania tak mnie rozstrajały?

Trwały przecież tylko ułamek sekundy. Cóż, trudno było nie zauważyć, że biegacz jest wyjątkowo przystojny. Miał przenikliwe spojrzenie, spod czapki wymykały mu się kosmyki długich włosów, a obcisły dres uwypuklał jego zgrabne uda i pięknie ukształtowane mięśnie.

Spuściłam głowę, trochę zawstydzona swoimi grzesznymi myślami. Mokry piasek skrywał połamane muszelki i wygładzone kamienie. Lubiłam je zbierać i trzymać w ręku. Idealnie obłe, nagrzewały się od ciepła moich rąk. Ale dzisiaj zobaczyłam coś innego, równie interesującego. Pięknie powyginany korzeń…

Podniosłam go i otrzepałam z piasku, przyglądając mu się z zadowoleniem. Przypominał ludzką postać. Z maleńką główką, długimi, poskręcanymi rękoma, nogami i tułowiem.

„Oryginalny – pomyślałam, chowając korzeń do kieszeni. – W domu go wymyję, pomaluję bezbarwnym lakierem i zawieszę jako ozdobę” – postanowiłam.

Szłam dalej. Po ostatnim przypływie morze weszło głęboko w ląd, pozostawiając tylko niewielką płyciznę o szerokości może półtora metra. Z drugiej strony nadbiegał właśnie tajemniczy sportowiec i wyglądało na to, że jeśli żadne z nas nie będzie chciało zamoczyć butów, to na siebie wpadniemy.

W końcu wkroczyłam na wąski pas odsłoniętego piasku

 On także. Nie wiem, czy tylko ja czułam to narastające napięcie… Wyraźnie jednak coś się zaczęło dziać, bo nagle, krok przede mną, biegacz potknął się paskudnie. Jak nic wylądowałby
w lodowatej wodzie, gdybym go szybko nie podtrzymała.

Aż ugięłam się pod jego ciężarem, na szczęście szybko udało mi się złapać równowagę. On też spróbował stanąć prosto, ale tylko syknął z bólu.

– Coś się stało? – zapytałam.

– Wygląda na to, że skręciłem kostkę – skrzywił się. – Tak się na panią zapatrzyłem, że straciłem rytm i krzywo stąpnąłem – rzucił z uśmiechem.

– Jest pan w stanie iść sam? – spytałam, udając, że nie łapię aluzji.
– Chyba nie… Gdyby mi pani pomogła dojść do pasażu, wezwałbym taksówkę – poprosił.
– Powinien pan pojechać do szpitala na prześwietlenie – odparłam zdecydowanie. – Nie wiadomo, czy coś nie jest złamane.
– Może ma pani rację – stęknął, zabawnie podskakując.
– Tak się składa, że pięć minut stąd mam samochód i jadę właśnie do szpitala, mogę pana podwieźć – zaproponowałam.
Spojrzał na mnie zdziwiony.
– Jestem lekarzem, za pół godziny rozpoczynam dyżur – wyjaśniłam.
– Wiedziałem, w czyje ramiona wpaść! – roześmiał się. – Ale nie sprawię pani kłopotu?
– Skąd! Poza tym czuję się za pana odpowiedzialna, w końcu to przeze mnie pan się potknął – zażartowałam, sama dziwiąc się własnej śmiałości.
– Mam na imię Leszek – przedstawił się mężczyzna z szerokim uśmiechem.
– Majka – odparłam, podając mu ramię, aby mógł się oprzeć.
Kiedy dokuśtykaliśmy pod mój blok, porzuciłam nowego znajomego na chwilę na dole, sama zaś pobiegłam po kluczyki do auta i torebkę. Przy okazji zostawiłam ów piękny korzeń.

Do szpitala dotarliśmy w kwadrans i Leszek chciał się ustawić w kolejce na izbie przyjęć.
– Proszę tutaj zaczekać – poprosiłam go jednak. – Przebiorę się i zaraz się panem zajmę.
Kiedy go zbadałam, okazało się, że noga jest tylko zwichnięta.

– Proszę robić okłady, aby zeszła opuchlizna. Dam panu zwolnienie na dwa tygodnie, bo nogi nie wolno forsować.
– To znaczy, że nie będę mógł biegać? – zapytał z żalem.
– Pan żartuje?  – wykrzyknęłam. – Panu nawet nie wolno chodzić! Powinien pan siedzieć z nogą do góry, aby była jak najbardziej odciążona.
– To fatalnie… – posmutniał.
– Niestety, chwilowo musi pan odłożyć wszystkie swoje plany zawodowe.
– Akurat nie myślałem o pracy, tylko o tym, że jeśli nie będę mógł biegać, to długo pani nie zobaczę – stwierdził, a ja poczułam zdradziecki rumieniec wypełzający na moje policzki.
– Zaraz, zaraz! – zreflektował się po chwili mój pacjent. – Czy nie powinienem przypadkiem wpadać na lekarskie konsultacje? – spojrzał mi w oczy i nie mogłam mieć już najmniejszych wątpliwości co do jego intencji.
– Byłoby to nawet wskazane – podjęłam grę, jakby zahipnotyzowana stalowym spojrzeniem.
– To świetnie. Czy raz dziennie? – uśmiechnął się.
– Co najmniej!
– Myślę, że pierwsza będzie konieczna już dzisiaj wieczorem. Co pani doktor o tym sądzi?
– Cóż, wygląda na to, że tak.
Czy w ramach rekonwalescencji zaleca pani chińską kuchnię? – drążył temat Leszek.
– Owszem, jest bardzo zdrowa – przytaknęłam.
– W takim razie spotkajmy się o ósmej wieczorem w Tao-Tao…
– Świetnie, może o 20… Ale jak zmierza pan tam dotrzeć z tą nogą? – zaniepokoiłam się.
– Mam w domu kule, zostały mi jeszcze po złamaniu nogi na nartach kilka lat temu. Do taksówki na pewno dokuśtykam.

Miałam tremę, idąc na spotkanie

 Od tak dawna nie chodziłam już na randki! Ale kiedy tylko weszłam do restauracji i zobaczyłam czekającego na mnie Leszka, uspokoiłam się. Rozmowa z nim była dokładnie taka jak poranny spacer po plaży – odprężająca. Dowiedziałam się, że też jest rozwiedziony i bezdzietny.

– Lepiej było zakończyć tamten nieudany związek i mieć nadzieję na coś nowego, pięknego – stwierdził szczerze.

Oczywiście konsultacje lekarskie były potrzebne codziennie, więc zaczęliśmy spotykać się wieczorami. A pewnego dnia Leszek stwierdził, że ma już dosyć restauracji i chciałby dla mnie sam ugotować coś pysznego.

Kiedy przyszłam do jego mieszkania, pachniało w nim orientalnymi przyprawami.
– To kurczak po tajsku – oznajmił, biorąc mnie w ramiona.
Niestety, trochę się przyrumienił, bo kiedy już zaczęliśmy się całować, to nie mogliśmy skończyć… Ale i tak go zjedliśmy ze smakiem, zmęczeni namiętnością, która nas ogarnęła.
– Na deser mus czekoladowy – ogłosił potem pan domu.
– A na śniadanie…
– Skąd założenie, że zostanę na śniadaniu? – wymruczałam, a on zrobił zbolałą minę.
– A nie zostaniesz? Opuścisz w potrzebie swojego pacjenta? 
Roześmiałam się tylko, przytulając się do niego mocno.
– Maja, ty promieniejesz! – stwierdziła dzień później moja przyjaciółka, która wpadła do mnie na kawę. – Zakochałaś się?
– Chyba… tak – odparłam rozmarzonym tonem.
– A bałaś się, że już nigdy cię to nie spotka! – wykrzyknęła ze śmiechem. – Opowiadaj.
– To się stało na plaży…
Ewa milczała zasłuchana. W pewnej chwili przerwała mi.
– Skąd to masz?
– Korzeń? – wzruszyłam ramionami. – Znalazłam go w dniu, w którym poznałam Leszka.
Ewa z przejęciem obejrzała moje znalezisko.

– No, kochana, nic dziwnego, że się tak zakochałaś, skoro masz w domu coś takiego! Przecież ten korzeń do złudzenia przypomina mandragorę! – wykrzyknęła.

– Co? – zdziwiłam się.
– Mandragorę – powtórzyła.
– Śródziemnomorską roślinę, której korzeń ma kształt człowieka. Od wieków uznawana jest za silny afrodyzjak! To znak!
– Nie znak, tylko zabobony! – roześmiałam się. – Nie wierzę w amulety, afrodyzjaki i czary!
– Nic nie szkodzi – uśmiechnęła się Ewa. – Na szczęście one działają bez względu na to, czy się w nie wierzy, czy nie.
Nie wiem, czy to czary, czy po prostu miłość, ale dwa miesiące później zaszłam w ciążę, chociaż z byłym mężem walczyłam o to wiele lat. I jestem szczęśliwa!

Czytaj więcej prawdziwych historii:
Po aborcji miałam wyrzuty sumienia. Wymyśliłam, że pójdę do klasztoru
Sylwestrowa noc kojarzyła mi się tylko ze zdradą męża
Siostra mojego męża to straszna jędza
Całe życie wstydziłam się niepełnosprawnej matki
Przyłapałam najlepszą przyjaciółkę na zdradzie

Redakcja poleca

REKLAMA