Wigilia z byłym mężem i jego rodziną?

Święta w dużej rodzinie fot. Fotolia
Na tegorocznej wigilii będziemy w składzie: ja, moje dzieci (dwoje z poprzedniego małżeństwa, jedno z obecnego), była żona mojego męża, ich wspólne córki ze swoimi partnerami, teściowie jednej z nich oraz mama Gosi. Będzie kolorowo, różnorodnie – jak to w patchworku. To możliwe, żeby taka konfiguracja się udała – przećwiczyliśmy to już w zeszłym roku. Było prawdziwie rodzinnie - paradoksalnie, właśnie teraz, kiedy ta rodzina jest taka posklejana, pozszywana.
Święta w dużej rodzinie fot. Fotolia

Kochana P.!

W weekend robiłam zakupy w galerii handlowej. Z głośników leciały świąteczne piosenki w różnych językach i rytmach, anioły sprzedawały opłatki, choinki błyskały lampkami, mikołajowie zapraszali do wspólnych zdjęć. W tej scenerii, przy koszu z ozdobami choinkowymi, rozmawiały dwie młode kobiety.

- A, daj spokój, ja to już jestem spocona na myśl o tych świętach. Najgorzej to z wigilią. On chce, żebyśmy jechali do jego rodziców, ja – do moich. Będzie jak w zeszłym roku, cały wieczór w aucie.
- Ja to w ogóle nie lubię do teściów. Dobrze, że mamy daleko. Choć się odgraża, że w przyszłym roku pojedziemy do nich na całe święta.
- W tym byście mogli. To tylko dwa dni.
- E tam. Co roku ten stres. Nie wiem, czy lubię święta.

Sklep z dewocjonaliami sprzedaje… pluszowego Jezusa. Cena? Do najniższych nie należy

Podobne opinie słyszałam także od kilku swoich znajomych. Zresztą dawniej i mnie się zdarzały takie myśli i słowa. Jak relacje się nie kleją na co dzień, to trudno, żeby na święta – jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki – nagle zrobiło się super. Zwłaszcza kiedy zupełnie brak motywacji.
Pamiętam, jak kilka lat temu w przedświątecznym okresie czytałam artykuł na temat świąt w rodzinach patchworkowych. Piękny miesięcznik, dobry papier, bajeczne zdjęcia i do tego te historie: „Święta spędzamy prawdziwie rodzinnie. Ja z mężem, jego pierwsza żona ze swoim partnerem, ich wspólne dzieci, nasze dzieci, syna partnera byłej żony. I jeszcze moja mama”.

Czy mówić dzieciom, że Święty Mikołaj nie istnieje?

Aha, no na pewno, pomyślałam. To niemożliwe. W tradycyjnym ujęciu rodzinnym bywa trudno, a co dopiero w rodzinach po przejściach. Ja wtedy byłam tradycyjna, a święta – cóż, takie sobie, oględnie mówiąc.
Moja tegoroczna wigilia zapowiadała się smutnawo, bo mój mąż ma dyżur – wyjdzie z domu 24 grudnia rano i wróci rano pierwszego dnia świąt. Trudno, pomyślałam, bywa. Tymczasem… Zadzwoniła Gosia, czyli była żona mojego męża. Żeby zaprosić nas na kolację wigilijną. Tłumaczę, jak jest. „Przykro, no ale taka praca”, odpowiada. „Ale ty z dziećmi przyjedziesz, prawda?”.
Prawda. Na tegorocznej wigilii będziemy w składzie: ja, moje dzieci (dwoje z poprzedniego małżeństwa, jedno z obecnego), była żona mojego męża, ich wspólne córki ze swoimi partnerami, teściowie jednej z nich oraz mama Gosi. Będzie kolorowo, różnorodnie – jak to w patchworku. Albo jak na tym zdjęciu z artykułu sprzed lat. Tyle tylko, że teraz już wiem, że to możliwe, żeby taka konfiguracja się udała – przećwiczyliśmy to już w zeszłym roku. Było prawdziwie rodzinnie  - paradoksalnie, właśnie teraz, kiedy ta rodzina jest taka posklejana, pozszywana. Z drugiej strony wszyscy w tym patchworku po prostu chcą być razem. Lubią się każdego zwykłego dnia i od święta. Chyba nie ma innej recepty na dobry wspólny czas.

Całuję,

Świątecznie i nie tylko szczęśliwa A.

PS Żeby sobie teraz tak wesoło podskakiwać, musiałam się wcześniej z mozołem poczołgać, podjąć różne decyzje, posmucić, przerobić w głowie różne sprawy, zmądrzeć, zaakceptować. Hop-siup nie było. Ale teraz… Było warto, jak cholera.

Gwiazdka 2017! Szukasz prezentów, pomysłów na wystrój wnętrz, stylizacji świątecznych i przepisów na wigilijne (i nie tylko) potrawy? Mamy to!

Droga A.!

Scenka sprzed chwili: kilkakrotnie objeżdżam parking pod Ikeą. Zero wolnych miejsc. W końcu wypatruję, że ktoś właśnie sposobi się do odjeżdżania. Czekam dłuższą chwilę – to duże auto i wyjeżdża z mozołem, skutecznie ograniczając mi pole widzenia.
W końcu wyjechało. Wtedy okazuje się, że z jego drugiej strony też ktoś czyha na to jedyne miejsce.
Facet opuszcza szybę.
– Przykro mi, ale czekałem dłużej – oznajmia.
Wtedy robię coś, czego nigdy dotąd nie robiłam – w imię jakiejś głupiej godności i postawy „nieproszenia się”.
– A… nie przepuściłby mnie pan? – pytam prosząco. – Mam tu ze sobą maleńkie dziecko… - Wskazuję fotelik.
– Przykro mi – powtarza facet, uśmiecha się nie wiadomo po co i zajmuje miejsce.

Nie znoszę sformułowania „magia świąt”. Jest tak bezmyślnie głupie, wadliwe u swej podstawy: jaka „magia świąt?...! Boże Narodzenie to właśnie antymagia! To wspomnienie przyjścia na świat Dzieciątka, wcielonego Słowa Bożej obietnicy! Jaka, do cholery,  >>magia<< ?!?...



No więc żadnej magii świąt nie ma. Nie ma zaklęcia, które by z nas wszystkich nagle wydobyło czyste dobro, nikt nie ulega w trymiga magicznej przemianie. Kto jest jaki na co dzień, taki jest i od święta. Gosia, pierwsza żona Twojego męża, nie ma nagłych bożonarodzeniowych wybuchów dobroci – w dni powszednie też jest świetną, pogodną, gotową do pomocy i niechowającą urazy babką. A taka na przykład ja jestem zamkniętym w sobie mrukiem. Który ma to szczęście, że jest otoczony bliskimi, którzy taką mnie akceptują i kochają.
Moja rodzina patchworkowa nie jest aż tak spektakularnie gładko pozszywana jak Twoja. W naszej szwy przebiegają wyraźnie i wiem, że sama jestem za to w dużej mierze odpowiedzialna. Jednak i my mamy swoje małe sukcesy: po kilku różnych latach zaczęliśmy się mianowicie całkiem szczerze tolerować. Bezboleśnie siadamy razem do stołu. Zachowujemy wobec siebie wszelkie formy grzecznościowe. Puściliśmy w niepamięć różne brzydkie występki. Ucichły małe podjazdowe wojenki. Słowem dajemy sobie nawzajem tyle, ile jesteśmy w stanie z siebie wykrzesać. A co najważniejsze – jesteśmy w tym szczerzy. Dzięki tej szczerości jest nam też chyba lżej. Udawanie czegokolwiek na dłuższą metę okropnie męczy – dlatego siadając do wigilijnego stołu, albo się kochajmy naprawdę, albo tylko lubmy – i nie grajmy, że jest inaczej.

Twoja szczera P.

Polecamy!Porno i gwałty w komórce: nie chcecie wiedzieć, co oglądają wasze dzieciByła wyśmiewana, więc stworzyła szokującą sesję zdjęciową, by walczyć z hejtem. Daje do myślenia?

Polecamy cykl felietonów... w formie listów. Paulina Płatkowska i Agnieszka Jeż, autorki powieści dla kobiet „Nie oddam szczęścia walkowerem" i „Szczęściary" piszą dla Was felietony w formie maili do przyjaciółki. O życiu, rodzinie, miłości, o wszystkim, co dla polskich kobiet, matek, żon, singielek, szczęśliwych i tych szczęścia szukających jest ważne.

Najnowsza książka Pauliny Płatkowskiej i Agnieszki Jeż „Marzena M.” już do kupienia w Empiku. Zapraszamy też na blog pisarek - www.platkowskaijez.pl oraz na ich funpage na Facebooku.

Redakcja poleca

REKLAMA