Ciemnopomarańczowe słońce chyliło się ku zachodowi. Tonęło majestatycznie za ośnieżonym lasem. Barwne widowisko rozgrywało się ponad białą sceną jeziora skutego lodem. Byłoby nawet pięknie, gdyby nie ten potworny ziąb! Tyłek przymarzł mi do składanego krzesełka, ręce – do trzymanej kurczowo wędki, a stopy jak nic przywarłyby do tafli lodu, gdybym nie przebierała nimi pracowicie.
– Siku ci się chce? Co tak przebierasz nogami?
On zupełnie mnie nie rozumiał
Marcin rzucił mi rozbawione spojrzenie.
– Zimno mi, to przebieram. Jeszcze trochę tu posiedzimy, to cała zamienię się w sopel. Tkwię z kijem w garści nad dziurą w lodzie. Co za idiotyczne zajęcie! Długo jeszcze?
– Nie marudź – usadził mnie dobrotliwie. – Nie musiałaś ze mną iść…
– A co miałam robić?! – wybuchłam. – Wyplatać sieci? Zaciągnąłeś mnie podstępem do tej głuszy. Skazałeś na tydzień pobytu z tobą i naturą, więc mnie teraz zabawiaj! Nudzi mi się i zimno mi!
– Napij się herbaty – podał mi termos.
Miałam ochotę zdzielić go nim po głowie! Ale napiłam się i wiedziałam, że jutro też będę się rozgrzewać herbatą, siedząc z wędką nad przeręblą. Co innego mogłam tu robić? Polować na grubego zwierza? Już wolałam łowić ryby i działać na nerwy Marcinowi. Zawsze to jakaś rozrywka. Jak długo ja już tu siedzę? Rok…? Dwa dni. Dopiero!
Zostało jeszcze pięć. Pięć dni w kompletnej izolacji, bez radia, telewizji i ukochanej pracy, za to z wychodkiem na dworze. Pięć wieczorów w jednoizbowej chatce, ze starym tapczanem, wysłużonym stołem i niewygodną ławą. Była jeszcze butla gazowa, kominek (dzięki chociaż za to!), dwie miski oraz mikroskopijna lodówka.
– Pewnie, po co nam większa – ironizowałam – skoro za drzwiami mamy jedną olbrzymią lodówkę! I dlaczego tu jest tylko jeden tapczan? Nie myśl sobie, że będziemy spać w tym samym łóżku!
– Nic sobie nie myślę… – wymruczał cicho Marcin.
A potem na przekór własnym słowom obrzucił mnie zamyślonym spojrzeniem. Poczułam się głupio. Marudziłam przez całą drogę nad jezioro, leżące gdzieś w najdalszym zakątku Suwalszczyzny. A kiedy dojechaliśmy, nie zamierzałam przestać.
– Istna dzicz. Warunki skandaliczne. Nie wiem, z czego umrzemy najpierw: z zimna, głodu czy z nudów. Do tego umrzemy brudni!
Nie umiałam się powstrzymać, choć czułam, że zachowuję się jak rozkapryszone dziecko. Byłam zbyt wściekła i rozżalona, by przestać. Jak dałam się tu zaciągnąć? Jak mogłam się zgodzić na tę absurdalną wyprawę? Sęk w tym, że nie mogłam odmówić. Chciałam czegoś od Marcina; czegoś bardzo dla mnie ważnego, co tylko on mógł mi dać.
Chciałam wolności
– Przemyślałam wszystko i chcę rozwodu – oznajmiłam mężowi tuż po świętach.
Nie jestem podła. Decyzję podjęłam jeszcze przed Gwiazdką, ale trzeba być prosięciem, żeby dać komuś pod choinkę pozew rozwodowy. Nawet jeżeli tym kimś jest Marcin, którego trzęsienie ziemi nie byłoby w stanie poruszyć. Stary, dobry Marcin, poczciwy jak wydeptane kapcie i równie jak one romantyczny.
– Nie myśl, że jest mi lekko – kontynuowałam – przekreślić osiem wspólnych lat… Nie przerywaj! – uniosłam w górę dłoń, by uciszyć ewentualne protesty.
Mogłam sobie darować. Marcin nie zamierzał nic mówić. Sięgnął tylko po pilota i wyłączył głos w telewizorze. Cała reakcja, taka zimna i obojętna. Nie to, co Karol, bratnia dusza…
Ale nie z powodu Karola chciałam się rozwieść. Już wcześniej rutyna mojego małżeństwa mnie dobijała. Wciąż to samo, dzień po dniu. Żadnych fajerwerków, żadnej odmiany. Wychodząc za mąż, nie miałam głowy nabitej naiwnymi marzeniami o romantycznej miłości. Ale z drugiej strony, czy pułapka zwyczajności to cena, jaką trzeba zapłacić za poczucie bezpieczeństwa?
– Bzdura! – Karol wyśmiał moje wątpliwości. – Gdybyś była moją żoną… – zawiesił znacząco głos. – Zrozum, on się zatrzymał, a ty wciąż się rozwijasz. Powinien cię wreszcie uwolnić, a nie wciskać na siłę między gary i pieluchy.
Kiedy tak to przedstawił, zaczęłam się zastanawiać. Teoretycznie nic nie mogłam Marcinowi zarzucić: porządny facet, wierny, uczciwy, odpowiedzialny, ale… przewidywalny jak rozkład jazdy autobusów! Pracował w redakcji czasopisma wędkarskiego.
W pracy ryby, po pracy ryby. Pewnie nawet śnił o rybach! Na dokładkę nigdy mu się nie spieszyło. Czasami aż miałam ochotę go pogonić, żeby szybciej mówił, jadł, oddychał. Ja żyłam na innych obrotach, zdecydowanie wyższych, zresztą jako makler nie mogłam stać w miejscu. Świat biegł do przodu, musiałam za nim nadążyć. A mój mąż był niczym patyk wetknięty w tryby postępu. Karol miał rację, powinniśmy się rozstać, zanim komuś stanie się krzywda.
Powiedziałam, że chcę rozwodu, wyjaśniłam swoje powody, starając się nie wspominać za często Karola. Mąż wysłuchał mnie w milczeniu. Gdy skończyłam, stwierdził, że musi sprawę przemyśleć; po czym wziął kubełek ze śmieciami i wyszedł. Nie mogłam uwierzyć! Co za praktyczne podejście! Rozwód rozwodem, ale nie zaszkodzi po drodze wyrzucić śmieci, co? Sama poczułam się jak śmieć, gdy po powrocie powiedział krótko:
– Dobrze.
– Ot tak, dobrze i… już?
Zrobiło mi się nieprzyjemnie. Chciałam rozwodu, ale nie spodziewałam się ze strony Marcina takiej obojętności. Doczekałam się, po tylu latach, w ogóle mu na mnie nie zależy…
– Nie, ot tak – jego spokojny głos przerwał moje smętne myśli. – Zgodzę się, ale pod warunkiem, że dasz sobie tydzień na zastanowienie; z dala od miasta, pracy, a zwłaszcza… – podkreślił – usłużnych kolegów z pracy, którzy nieproszeni wtrącają się w cudze życie. Kumpel ma domek nad jeziorem. Pojedziemy tam. Porozmawiamy… albo pomilczymy, jak wolisz. Od dawna nie rozmawiamy; o innych aspektach życia rodzinnego nie wspominając…
Nie podobały mi się takie aluzje. Sto razy tłumaczyłam mu, że nie nadaję się na matkę. Spojrzałam na niego ostro. Wytrzymał spojrzenie.
To ja poczułam się zmieszana: że coraz mniej przebywam w domu, że jak wracam, jestem zbyt zmęczona, żeby rozmawiać, kochać się, więc niby skąd to dziecko… Ale przecież właśnie dlatego chciałam się rozwieść! Jemu też będzie lepiej. Ułoży sobie życie po swojemu. Marcin widział sprawę inaczej.
– Chcę, żebyśmy pobyli sami, żebyś się upewniła, czego chcesz – powiedział.
– Jeżeli przez tydzień nie zmienisz zdania, dam ci rozwód. Bez orzekania o winie i innych komplikacji. Ale najpierw ty dasz mi ten tydzień. Kiedy możesz wziąć wolne w pracy?
Dostałam kilka dni w lutym i utknęłam w miejscu, gdzie diabeł mówi dobranoc. I gdzie nic nie miałam do roboty. Toteż snułam się za Marcinem jak cień. Tylko do sławojki puszczałam go w pojedynkę. Nieważne, czy łowił ryby, spacerował po lesie, czy zbierał chrust do kominka – ja szłam razem z nim i narzekałam.
A jak nie marudziłam, to smarkałam i kasłałam, próbując wzbudzić w nim poczucie winy. Za karę! Za to, że mnie tu zaciągnął. Ale najbardziej za to, że się bałam. Śmiertelnie bałam się zostać sama! Dopiero tutaj zrozumiałam, jak bardzo jestem istotą stadną. Wolałam spotkanie z wilkiem niż uczucie samotności, które ogarniało mnie, ledwie Marcin zniknął za drzwiami. W mieście nigdy nie byłam samotna, ale tu… Gdy wychodził, lękałam się, że już nie wróci. I co wtedy? Jak sobie poradzę sama? Nie miał prawa mi tego robić.
W istocie nie był mi przecież potrzebny. To wina tego miejsca, bezludnej okolicy – tłumaczyłam sobie. Jak wrócimy wreszcie do domu… Ale póki co zapadał kolejny zmierzch i świat kurczył się do rozmiaru jednoizbowej chatki z drewna. Nawet marudzić już mi się nie chciało. Siedziałam na tapczanie otulona kocem i obserwowałam Marcina. Właśnie skończył oprawiać ryby. Nadział je na ruszt i wsadził do kominka. Teraz będzie pilnował, żeby zarumieniły się z każdej strony; w międzyczasie rozwiąże krzyżówkę przy lampie naftowej.
– No, zapytaj mnie o coś? – zagadnęłam zaczepnie, ale chodziło mi o krzyżówkę.
– Co będzie z Wielkanocą? – zaskoczył mnie pytaniem.
Nie wiedziałam, co odpowiedzieć. Wydawało mi się, że decydując się na rozwód, wszystko przemyślałam. Ale widziałam tylko czubek góry lodowej. Pragmatyczny Marcin dostrzegł całość problemu. Nasz rozwód nie wpłynie tylko na nas; czy tego chcę czy nie, zmieni także życie naszych rodzin, przyjaciół, nawet leniwy żywot naszego kota! A święta…? Tradycją obu naszych rodzin było wspólne spędzanie świąt, w czasie których nie mogło zabraknąć dwóch braci Marcina z żonami i dziećmi. Uwielbiałam być ciocią! Kiedy się rozwiedziemy…
Musiałam mieć bardzo głupią minę, bo Marcin pokiwał współczująco głową. Nie da rady zabrać swoich zabawek, powiedzieć „już się nie bawię” i wyjść z piaskownicy jak gdyby nigdy nic.
– Myślałam… – przełknęłam nerwowo ślinę – że nadal zostaniemy przyjaciółmi. –
Wymknął mi się najbanalniejszy tekst pod słońcem, ale nie spodziewałam się aż tak gwałtownej reakcji Marcina. Wybuchnął śmiechem. Gdy się uspokoił, spojrzał na mnie… inaczej, bez zwykłej pobłażliwości. Ciaśniej otuliłam się kocem; nagle zrobiło mi się zimno.
– Naprawdę, jesteś bardziej dziecinna, niż myślałem. Przyjaciółmi? I może mamy nadal mieszkać razem, co? Ty będziesz się prowadzać z tym swoim Karolem, a ja będę czekał grzecznie w domciu z obiadkiem, daruj, ale…
– Między mną i Karolem nic nie ma! – oburzyłam się. – Nie dlatego chcę się rozwieść!
– A dlaczego?
Nagle na to pytanie też nie umiałam znaleźć odpowiedzi. Moje wcześniejsze wywody wydały mi się niespójne, i co gorsza, nie moje. Nie wiem, w jakim celu Karol mącił mi w głowie, ale że zamącił, to pewne. Dom bez Marcina…
Miałam mętlik w głowie, ale...
„Chryste, co to za dom?!” – przeszło mi przez głowę.
Samotny. A przecież bałam się być sama! Tutaj to zrozumiałam, w tym zapomnianym przez Boga zakątku. Łudziłam się, że w mieście nie będę samotna, bo praca, koledzy… Jak mogłam być taka ślepa?!
Jeśli Marcin odejdzie… Co wtedy? Jak sobie poradzę sama na świecie? To on ociera moje łzy i leczy skołatane nerwy, to on mnie wycisza i przytrzymuje, żebym nie rozpędziła się za bardzo. Nie może mnie zostawić! Bez niego wpadnę na pionową ścianę i… Ale czy właśnie na nią nie wpadłam? Chciałam zostawić jedyną osobę, dzięki której mogłam być taka, jaka jestem. Rozkapryszona, zwariowana, dziecinna.
Zaczęłam płakać. Schowałam się pod kołdrę, żeby Marcin nie widział, jak bardzo się wstydzę. Tylko czy można się schować przed kimś, kto cię kocha?
– I czego beczysz, głuptasie? – Odgarnął mi włosy z czoła i patrzył, tak ja zawsze, z pobłażliwą czułością. – Pora dorosnąć, kochanie. Mam dosyć roli starszego brata i związku, który stanął w miejscu. Chcę być mężem i… ojcem. Chyba pora, żebyśmy wreszcie założyli rodzinę. Czy tego się przestraszyłaś? Czy dlatego…?
Zarzuciłam mu ręce na szyję. Nie chciałam odpowiadać. Miałam mętlik w głowie, ale... już się nie bałam. Byle bylibyśmy razem, a będzie dobrze.
Czytaj także:
„Byłem wściekły, gdy żona zaszła w ciążę. Wiedziałem, że to nie moje dziecko, choć ona twierdziła inaczej”
„Siostrze stuknie zaraz 40-stka, a wciąż mieszka z rodzicami. Powinna się wstydzić, że tak na nich żeruje”
„Myślałam, że mój mąż to anioł. Po ślubie odbiła mu palma i okazało się, że to despota, który każe mi siedzieć w domu”