Zdaję sobie sprawę, co będzie waszą pierwszą myślą, kiedy skończycie czytać moje wspomnienia. Zapewne pomyślicie to samo, co moja bliska przyjaciółka, Patrycja. Wczoraj odwiedziłam ją i wyznałam, jakie trudności mnie spotkały.
Przyznałam, że decyzja o małżeństwie z Jackiem była błędem i że nie jestem w stanie tak dalej żyć. A ona co na to?
– Nie dramatyzuj! Wzięliście ślub dopiero trzy lata temu, musisz dać sobie czas na dotarcie się. Poczekaj, zobaczysz, że wszystko z czasem wróci do normy – oznajmiła.
Wybiegłam od niej zła jak osa. Oczekiwałam zupełnie innej rady. Co to za pomysł: poczekaj. Kto może mi zagwarantować, że za miesiąc lub nawet za pół roku znów poczuję się szczęśliwa? Że znowu ujrzę w moim mężu tego samego mężczyznę, którego poznałam kilka lat temu.
Skradł moje serce
Kiedy nasze drogi się przecięły, żadna inna para nie była tak zakochana jak my. W porównaniu do mężczyzn, których znałam wcześniej, Jacek był wyjątkowy. Wydawał się poważny, opiekuńczy i pełen oddania. Wciąż był przy mnie. Chodziliśmy razem na różnego rodzaju imprezy, odwiedzaliśmy wspólnych znajomych i często bywaliśmy w kinie. Wszyscy przywykli do tego, że tam gdzie ja, tam jest i on.
Gdy po naszych randkach odprowadzał mnie do domu, odczuwałam ogromną tęsknotę. Liczyłam godziny do kolejnego spotkania. Znaliśmy się krócej niż rok, kiedy mi się oświadczył. Nie wahałam się ani chwili – byłam pewna, że jesteśmy sobie przeznaczeni.
Radości rodziców nie było końca. Byli zadowoleni, że moim przyszłym mężem będzie ktoś tak poważny i spokojny. W początkowym okresie naszego małżeństwa wszystko szło jak z płatka. Rodzice wsparli nas zarówno finansowo, jak i emocjonalnie, udało nam się kupić i umeblować mieszkanie, obydwoje dorobiliśmy się też solidnej posady w firmach. A do tego, w końcu na dobre mogliśmy być ze sobą!
Zaczęło mi brakować ludzi
Każdą wolną chwilę przeznaczaliśmy na bycie razem. Z nikim się nie spotykaliśmy, nigdzie nie chodziliśmy. Nie było mi z tym źle. Po skończonym dniu w pracy pędziłam do domu jak na skrzydłach. Pragnęłam jak najszybciej zobaczyć męża. Tak mijały miesiące. Z czasem ta rutyna coraz bardziej mnie męczyła. Zaczęłam tęsknić za starymi znajomymi, za naszymi dawnymi, wspólnymi spotkaniami towarzyskimi. Przyszła pewna sobota, kiedy pomyślałam, że jeśli spędzę kolejny wieczór w naszych czterech ścianach, to chyba oszaleję. Wyszłam więc do Jacka z propozycją:
– Co powiesz na wypad do klubu? Są tacy, co plotkują, że zaszyliśmy się w mieszkaniu jak zakonnicy w opactwie.
– O nie, poważnie? Musimy to robić? Naprawdę nie mam nastroju na wyjście – zaprotestował Jacek, marszcząc twarz.
– Nie, nie musimy. Ale chcemy, zgadza się? – Mój pocałunek miał przekonać go do tej propozycji.
Wówczas dał się namówić i naprawdę świetnie się bawiłam! Spędziłam czas na rozmowach z przyjaciółmi, tańcu, śmiechu, popijaniu drinków. A mój nowo poślubiony mąż? Przesiadywał przy stoliku z wyrazem twarzy przypominającym burzę gradową. Nie pił wiele, ani razu nie pojawił się na parkiecie, prawie z nikim nie rozmawiał. I bezustannie z wyraźnym zniecierpliwieniem spoglądał na zegarek. Na koniec ogłosił, że jest już późno i musimy iść. Byliśmy pierwszymi, którzy opuścili imprezę.
Kolejne nasze wyjścia wyglądały właśnie tak. Nie były one częste, ponieważ Jacek wolał spędzać czas w domu. Kiedy udawało mi się namówić go na spotkanie w gronie znajomych, zawsze prezentował ten sam schemat zachowania. Z jednej strony irytowało mnie to, z drugiej jednak – było dla mnie pochlebstwem. Sądziłam, że jest zazdrosny, że ciągle tak mocno mnie kocha i chce mieć mnie tylko dla siebie. O tym, jak bardzo się myliłam, przekonałam się pół roku temu...
Coś mu odbiło
Para naszych przyjaciół świętowała drugą rocznicę zawarcia małżeństwa. Zorganizowali huczną imprezę. Jacek, jak zawsze, nie chciał tańczyć, więc zdecydowałam się ruszyć na parkiet z jednym z gości. Kiedy wróciłam do naszego stolika, on już stał w kurtce, gotowy na powrót do domu.
– Pakuj manatki, bo wracamy do domu! – wycedził.
– No co ty, przecież impreza dopiero na dobre się zaczyna! – sprzeciwiłam się.
– Totalnie mnie to nie rusza! Spadamy stąd, koniec i kropka – oznajmił stanowczym tonem.
– No naprawdę, nie bądź taki zazdrosny... Wiesz przecież, że moje serce bije tylko dla ciebie. Ten gość to dla mnie pikuś. Chwilę potańczyliśmy, nic więcej – zaczęłam się tłumaczyć.
Zaczął mnie poniżać
Patrzył na mnie, jakby mi odbiło.
– Ja i zazdrość? Chyba ci się pomyliło! – parsknął.
– To o co ci właściwie chodzi?! – podniosłam ton.
– O to, że te twoje ulubione imprezy są dla mnie nudne jak flaki z olejem. Myślę, że to tylko marnowanie czasu i kasy. Spójrz na tych ludzi. Piją, krzyczą, tańczą na stołach. Co w tym jest fajnego? – skrzywił się.
– Co ty mówisz? Przecież zawsze byłeś typem imprezowicza. Przed naszym ślubem przynajmniej dwa razy na tydzień lądowaliśmy w klubie. I wyglądało na to, że świetnie się tam bawisz – odpowiedziałam zaskoczona.
– Ja? Wcale nie. Robiłem to wyłącznie, żeby cię uszczęśliwić. Ale teraz koniec! Nie zamierzam więcej się do tego zmuszać, udawać, że mi się to podoba. To było nasze ostatnie wyjście na miasto! – wyrzucił z siebie przez zaciśnięte zęby.
Kazał mi wydorośleć
Rzuciłam mu prosto w twarz, że każde zdrowe małżeństwo ma przyjaciół, bawi się, czerpie radość z życia. Jacek tylko szyderczo się śmiał i mówił, że zachowuję się jak nastolatka pod wpływem emocji. I że strasznie się mną rozczarował.
– Czas już wydorośleć, kochanie – oznajmił na zakończenie.
Kiedy to do mnie dotarło, omal nie wpadłam w szał. Czy miałam żyć jak staruszka, której jedyną rozrywką jest oglądanie telewizji od rana do nocy? Przecież mam zaledwie 30 lat! Od tamtej chwili praktycznie nigdzie nie wychodzimy. Nie odwiedzamy klubów, restauracji czy znajomych. Całe nasze życie to praca, dom, praca, dom... i znów praca, dom. Czasami nie daję rady i zwyczajnie wychodzę sama. Jacek tego nie komentuje, ale widzę, że jest zły. Czy to po głupkowatych minach, czy po przewracaniu oczami... Niestety, te wyjścia we własnym towarzystwie nie dają mi satysfakcji.
Plotkują o nas
Zamiast radości, w moim sercu panuje smutek, jak na uroczystości pogrzebowej. Wszyscy mają swoje drugie połówki – mężów, partnerów. Tylko ja jestem osamotniona! Głupio się czuję, kiedy muszę wymyślać, że Jacek znów jest w pracy, że wyjechał w podróż służbową. Przyjaciele słuchają, przytakują, ale za moimi plecami plotkują. Krążą pogłoski, że w naszym związku coś musi być nie tak, że Jacek prawdopodobnie ma kogoś innego. Bo przecież gdyby nadal mnie kochał, siedziałby teraz ze mną i bawiłby się jak kiedyś.
Zastanawiam się, co powinnam zrobić. Starałam się jeszcze kilkakrotnie omówić z Jackiem kwestię naszych wspólnych wyjść, ale to niczego nie zmieniło. Doszło tylko do wielkiego konfliktu. Dlatego coraz bardziej zastanawiam się nad rozwodem. Wydaje mi się, że nie ma sensu trwać w tym związku. Czuję się wyczerpana, on także... Czy to możliwe, że Patrycja ma rację, mówiąc, że wszystko w końcu się ułoży?
Czytaj także: „Byłam w szoku, gdy ojciec nie zgodził się na mój ślub. Rozbił mi związek i naszą rodzinę dla własnego widzimisię”
„Żałuję, że załatwiłam sąsiadce pracę. Za przysługę odpłaciła mi się chodząc do szefa na skargi” „Byłam wściekła, gdy mama ponownie wyszła za mąż. Nie podobało mi się, że na siłę chce mi znaleźć nowego tatusia”