Czy historia z bajki może zdarzyć się w Brochowie, Kielcach czy Grajewie? Mój przykład dowodzi, że tak. Chociaż sama bym w to nie uwierzyła... Miałam 30 lat, słabe wykształcenie i byłam samotną matką, gdy zwolniono mnie z pracy. Pracowałam przy taśmie, było ciężko, ale posada wydawała się stabilna, na lata. A tu taki pech!
Córka była jedyną radością w moim życiu
Zarejestrowałam się jako bezrobotna, ale nie miałam wielkich nadziei. Przez jakiś czas sprzątałam u lokalnej bizneswoman, jednak ciągle wymyślała powody, dla których powinna zapłacić mi mniej – a to coś niedokładnie wypucowałam, a to niby zarysowałam blat stolika z mahoniu. W końcu zlękłam się, że gdy następnym razem coś sobie ubzdura, to jeszcze będę musiała płacić za wydumane szkody.
Podziękowałam jej więc i wróciłam do mojego mieszkanka w bloku. Była to malutka kawalerka, należąca właściwie do mojej mamy, ale odkąd mama przeniosła się do cioci Stasi, mieszkałam tu tylko z Olą, moją 12–letnią córką – jedynym promykiem słońca w moim szarym życiu. Jej ojciec nie utrzymywał z nami kontaktu, nigdy nie uznał Oli, a ja nie wszczynałam sprawy sądowej. Nie chciałam mieć z nim nic do czynienia, nawet za cenę braku alimentów.
Jestem pewna, że to musiało być przeznaczenie
Każdego dnia wertowałam lokalną gazetę w poszukiwaniu ofert pracy. Potem szłam do mamy i cioci, aby posprzątać i wziąć listę zakupów do zrobienia. Wspierały mnie i Olę ze swoich skromnych emerytur.
Któregoś dnia, obierając ziemniaki nad starą gazetą, którą przeoczyłam wcześniej, zobaczyłam ogłoszenie: „Niewidomy rencista zatrudni osobę do prac domowych i sekretarskich.” Najpierw machnęłam ręką. Pewnie już dawno nieaktualne, bo gazeta była sprzed dwóch miesięcy. Ale spróbować nie zaszkodzi. Może nadal kogoś szuka? Gotować i sprzątać potrafię, a co do prac sekretarskich… pewnie chodzi o pisanie na maszynie czy komputerze, a to akurat potrafiłam!
Zadzwoniłam.
– Halo? – myślałam, że odbierze jakiś staruszek, ale to był głos młodego mężczyzny.
– Dzień dobry. Ja z ogłoszenia.
– To już nieaktualne – odpowiedział sucho i rozłączył się.
No tak... To było do przewidzenia.
Dobrze, że poszłam wtedy zobaczyć jego dom...
Kilka dni później, stojąc w kolejce na poczcie, usłyszałam rozmowę dwóch dziewczyn.
– Mówiłam ci o Nowakowskim? Niezła jazda. Wziął sobie z ogłoszenia jakąś laskę do sprzątania i towarzystwa, a ona go przerobiła na cacy…
– Ale jak to? Nie mógł do agencji? Byłoby bezpieczniej...
– No coś ty, to nie chodziło o seks, chociaż ja tam nie wiem, facet w końcu nie jest stary. A że niewidomy, to co z tego? Ale cały problem w tym, że ta panienka obrobiła mu mieszkanie, ukradła komputer. Aha i jeszcze jej chłopak mu na wszelki wypadek dołożył. Kalece, czujesz? No, ale chyba był zazdrosny i nie do końca wierzył swojej pannie, że niby tamtemu tylko gazety czytała...
Nastawiłam uszu a one trajkotały dalej.
– No i nasz Piotruś się załamał... Był w szpitalu, po tym pobiciu. Teraz jest już z powrotem w domu, ale podobno nigdzie nie wychodzi.
– Ja to go nawet lubiłam, chociaż był niezła piła. Nie dało się go zbajerować. Zawsze wiedział, czy przeczytałaś lekturę czy tylko skrót. Miałam z nim lekcje krótko, bo potem miał wypadek.
– A wiesz, że on teraz mieszka tu niedaleko? Obok zajezdni, w tym domu na końcu ulicy.
„A więc to tak?”, pomyślałam. Wyobraziłam sobie przystojnego, szczupłego bruneta i machinalnie zaczęłam snuć romantyczną historię zawiedzionej miłości. „Biedak, to dlatego nie chciał rozmawiać o ogłoszeniu. Został oszukany i nie chce już ryzykować.” – wyszedłszy z poczty, odruchowo skręciłam w stronę zajezdni. Co mi też do głowy strzeliło? Szwendać się koło cudzych domów? Zawahałam się. „A, co tam” – pomyślałam. „Przejdę tylko obok. W końcu ulica jest dla wszystkich.”
Była połowa marca i w powietrzu czuło się już wiosnę. Domek stał w głębi ogrodu. Widać było tylko kawałek ściany i jedno okno, resztę zasłaniały drzewa. Ogród był zaniedbany. Kto miałby się krzątać i pielić grządki, których nie widzi? Zrobiło mi się smutno i już miałam odejść, kiedy wzrok mój padł na furtkę. Czasem los daje nam znak. I źle, jeśli to przegapimy. Furtka była uchylona...
Nie widziałam żadnej tabliczki „Uwaga zły pies”, więc miałam nadzieję, że moja ciekawość nie zostanie ukarana. Kiedy dotarłam do drzwi wejściowych, poczułam dziwny zapach. Gaz!
Cofnęłam dłoń, która już miała nacisnąć dzwonek. Szarpnęłam za klamkę, ale drzwi były zamknięte na klucz.
– Halo? Jest tam kto? – krzyknęłam. Serce biło mi jak oszalałe. Zdjęłam szalik i okręciwszy nim rękę, wybiłam szybę. Za ogrodzeniem rozszczekał się pies, a chwilę potem z sąsiedniego domu wyjrzał jakiś mężczyzna.
– Prędko, niech pan przyjdzie. Tu ulatnia się gaz!
Sąsiad przybiegł, taszcząc ze sobą krótką drabinkę. Wdrapaliśmy się do środka. Udało nam się szybko zakręcić gaz i pootwierać wszystkie okna, jednocześnie dzwoniąc na pogotowie, bo w kuchni na podłodze leżał nieprzytomny mężczyzna.
Wytaszczyliśmy go na podwórko i staraliśmy ocucić. Potem przyjechał ambulans i zjawiła się policja.
Zadzwonił, aby podziękować mi za uratowanie życia
Następnego dnia poszłam do szpitala, dowiedzieć się o jego stan. Był stabilny, ale mężczyzna musiał zostać jeszcze kilka dni na obserwacji. Siostra oddziałowa powiedziała mi, że później być może konieczna będzie pomoc psychologa. Poprosiła mnie o telefon.
– Może będzie chciał się z panią skontaktować? Uratowała mu pani życie, a chociaż niedoszli samobójcy rzadko dziękują swoim wybawicielom, to może dojdzie do wniosku, że źle postąpił.
Trzy tygodnie później zadzwonił telefon.
– Dobry wieczór, nazywam się Piotr Nowakowski. Czy mogę rozmawiać z panią Anną?
– Przy telefonie.
Cisza.
– Halo? Jest pan tam? – spytałam.
I nagle wyrzucona jednym tchem odpowiedź:
– Tak, jestem. Jeszcze tu jestem, bo uratowała mi pani życie.
Z początku nasza rozmowa w ogóle się nie kleiła
Ta nasza pierwsza rozmowa nie była długa. Podziękował mi i przeprosił, że musiałam być świadkiem tego dramatu. Na koniec zapytał, czy nie zechciałabym go odwiedzić. Był już w domu.
– Chętnie zaprosiłbym panią gdzieś do kawiarni, ale jestem niewidomy i w zasadzie nigdzie nie wychodzę. Czy nie sprawiłoby pani kłopotu odwiedzenie mnie w domu?
– Chętnie. Oczywiście – powiedziałam po chwili.
– To może jutro, o piątej? Będzie pani już po pracy? – zaproponował.
– Piąta może być. Chwilowo nie pracuję… – rzuciłam.
Nazajutrz wybrałam się w odwiedziny do pana Piotra. Byłam mocno stremowana, ale jednocześnie podekscytowana. Od czasu mojej nieszczęsnej przygody z ojcem Oli, nie umawiałam się z żadnym mężczyzną.
Drzwi otworzyła mi starsza pani. Okazało się, że to sąsiadka.
– Dzień dobry. Pani Anna? Pan Piotr już czeka. Czego się pani napije? Kawy? Herbaty? – spytała jeszcze w przedpokoju. – Pan Piotr poprosił mnie, żeby mu pomóc przy podwieczorku, no to ciasto drożdżowe upiekłam – uśmiechnęła się do mnie serdecznie i zaprowadziła do obszernego pokoju.
– Panie Piotrusiu, ta pani przyszła – powiedziała i wycofała się do kuchni.
Weszłam. Jeszcze nigdy nie widziałam, aby pokój tak tonął w książkach. Wypełniały one wysokie do sufitu regały, piętrzyły się na parapecie. Pośrodku pokoju stał ciemny, okrągły stół, a nad nim zwieszała się lampa z pięknym abażurem. Stół nakryty był do podwieczorku lnianym, kremowym obrusem, na którym ustawiono już filiżanki, talerzyki i łyżeczki. Zobaczyłam też wazon, pełen tulipanów.
Przy stole siedział mężczyzna. Właściwie tamtego strasznego dnia nie przyjrzałam mu się za dobrze. Tyle było emocji. Był szczupłym brunetem. Miał na sobie błękitną koszulę, która podkreślała ciemną karnację twarzy. Mógł mieć trzydzieści kilka lat.
Usłyszawszy, że wchodzę, podniósł się i wyciągnął niepewnie rękę.
– Dzień dobry, jestem Piotr.
– Anna.
Z początku rozmowa nam się nie kleiła. Był chyba jeszcze bardziej speszony niż ja. Potem ja palnęłam głupstwo: zauważyłam, że musi bardzo lubić książki skoro ich tyle ma, co on skwitował:
– Teraz to bez znaczenia.
Zapadła niezręczna cisza, żadne z nas nie wiedziało, co powiedzieć. Później on jeszcze raz mi podziękował. Ostrożnie wyciągnął dłoń i dotknął wazonu z tulipanami.
– Są dla pani. Przepraszam, że nie wręczyłem ich od razu – szepnął.
Wzruszyłam się, gdy poznałam jego historię
Podziękowałam. A potem jakoś tak, nie wiadomo kiedy, potoczyła się rozmowa. Opowiedział mi o swojej pracy w szkole (był polonistą), o wypadku samochodowym, wskutek którego stracił wzrok, o próbach powrotu do normalnego życia.
– Osobom niewidomym od urodzenia jest łatwiej niż tym, którzy stracili wzrok – mówił. – Bo są wspomnienia, które bardzo bolą i wszystkie te stare przyzwyczajenia z poprzedniego życia. Ja na przykład kocham poezję, literaturę. Byłem nawet w trakcie pisania pracy doktorskiej. Nie wyobrażałem sobie życia bez książek. Sądziłem, że znajdę osobę, która mogłaby pomóc mi w dokończeniu doktoratu, czasem coś poczytać. Mam oczywiście znajomych i kiedy się spotykaliśmy, czytali mi na głos, ale wie pani jak to jest, każdy ma swoje życie, nie zawsze mogli mnie odwiedzić, kiedy miałem na to ochotę. Dałem więc to ogłoszenie. Ta dziewczyna która się zgłosiła, pomagała mi w domu i przepisywała na komputerze moją pracę doktorską. Wydawało mi się, że się stara. A ona… – nie dokończył.
Lubiłam być przy nim, opowiadać mu o sobie
– I co teraz? – spytałam szybko.
– Nic. Koniec tych bzdur. Muszę się tego wszystkiego pozbyć. Oddam miejscowej bibliotece albo szkole. A może część sprzedam i zarobię parę złotych – zaśmiał się nerwowo.
– Ale pan to kocha, prawda? Więc…
– To już przeszłość – przerwał mi gwałtownie. – Przepraszam – powiedział. – Nie po to panią zaprosiłem, żeby użalać się nad sobą.
– A może ja mogłabym panu czytać? Dzwoniłam nawet raz do pana, bo szukałam pracy i znalazłam to ogłoszenie, ale wtedy było już nieaktualne.
– I nadal szuka pani pracy? – zapytał z nadzieją w głosie.
– Tak – odpowiedziałam.
Opowiedziałam mu, że mam córeczkę, którą sama wychowuję, że właściwie nie mam żadnych przyjaciół. Mówiłam i mówiłam, a on słuchał w skupieniu. Nagle usłyszałam, jak zegar wybija siódmą.
– Ojej, zasiedziałam się, przepraszam – powiedziałam speszona.
– Ależ nie, bardzo miło mi się z panią rozmawia. Jak człowiek się tak zamknie w sobie i skoncentruje tylko na swoich bolączkach, zapomina, że inni też mają problemy. To dobra lekcja dla mnie – uśmiechnął się. – Czy pani naprawdę chciałaby mi pomagać w domu? Oczywiście odpłatnie.
Byłam zainteresowana. Ustaliliśmy szczegóły. Miał trochę oszczędności no i rentę. Nie mógł mi zaproponować tyle, ile dostawałam od bizneswoman, ale mieszkał blisko i nie musiałabym nigdzie dojeżdżać.
Przychodziłam do niego trzy razy w tygodniu, na jedenastą, co bardzo mi odpowiadało. Mogłam spokojnie zjeść śniadanie, wyprawić Olę do szkoły i zrobić zakupy. Odkurzałam, myłam podłogę, wycierałam kurze i gotowałam obiad na dwa dni. Potem zwykle zaparzałam nam herbatę i czytałam mu trochę na głos. Na początku miałam tremę, bo właściwie na głos czytałam dotąd tylko Oli, ale Piotr (przeszliśmy na ty) wydawał się zadowolony.
Niewiele z początku rozmawialiśmy. Podczas, gdy ja zajęta byłam w kuchni, on słuchał muzyki lub wiadomości radiowych. Później zaczął przychodzić do kuchni. Obierałam ziemniaki albo kroiłam warzywa i opowiadałam mu, co robiłam poprzedniego dnia, co Ola miała zadane do domu i jak jej idzie w szkole. Relacjonowałam też moje sprzeczki z mamą i ciotką – bo one ciągle mnie z kimś chciały swatać.
Od czasu do czasu przyniosłam też ploteczki z miasta, czytałam prasę lub sama komentowałam wydarzenia lokalne. Zawsze starałam się opowiedzieć mu też coś zabawnego, żeby go rozweselić. Nawet czasem coś podkolorowywałam, nie to, żebym kłamała, ale chciałam, żeby było ciekawiej.
Najpierw rozkochał mnie w literaturze, później w sobie
Zauważyłam, że i mnie sprawia to przyjemność... Dopiero teraz dotarło do mnie, jaka byłam dotąd samotna!
Nigdy mi nie przerywał, chyba że chciał dopytać o jakiś szczegół, albo kiedy radziłam się go w sprawie prac domowych Oli.
– Opowiedz mi coś jeszcze – prosił, kiedy zbierałam się już do wyjścia. Często nie chciał się ze mną rozstać. Ustępował w końcu, gdy mówiłam, że muszę się zbierać, bo Ola wróci głodna ze szkoły.
– Masz prawdziwy dar opowiadania – powiedział kiedyś.
– Nie żartuj sobie ze mnie – odparłam speszona.
– Poważnie, znam się na tym. Kiedy opowiadasz, znów wszystko widzę. Ulicę przed moim domem, ludzi, samochody, drzewa, nawet twoją córeczkę, chociaż jej nigdy nie spotkałem. Widzę wyraźnie wszystko to, co kiedyś widywałem codziennie i czego może nawet nie dostrzegałem, bo było takie oczywiste…
– Takie tam opowieści – czułam, że zaczynam się rumienić, ale było mi bardzo miło.
– Słuchaj, powinnaś rozwijać to w sobie. To piękny dar. Oczywiście w naszych czasach niedoceniany. Teraz ludzie prawie wcale ze sobą nie rozmawiają. Ale ja myślę, że wielu jest takich jak ja, którzy za tym tęsknią.
– To trochę jak opowiadanie bajek dzieciom na dobranoc.
– Nie tylko dzieciom. To stara tradycja – powiedział. I dodał: – Kiedyś, gdy nie było telewizji, ludzie przecież często opowiadali sobie historie. Pewna perska księżniczka, Szeherezada, uratowała tym sobie nawet życie. Była żoną sułtana, który nie ufał kobietom i każdą kolejną małżonkę zabijał natychmiast po nocy poślubnej, żeby nie miała szansy go zdradzić. Szeherezada poradziła sobie z nim jednak w ten sposób, że każdej nocy opowiadała mu jedną historię, a były tak ciekawe, że sułtan odwlekał rozkaz zgładzenia jej, póki nie dokończy. A potem ona zaczynała kolejną. I tak spędzili ze sobą tysiąc i jedną noc...
– Nie jestem perską księżniczką – roześmiałam się. – A co było potem? – spytałam.
– Sama przeczytaj!
Pożyczyłam więc od niego tę baśń dla dorosłych. Była piękna. Wkrótce potem pożyczył mi kolejne książki. Odkryłam nowy świat. Coś, co dotychczas miałam za nudę i obowiązek szkolny, nagle okazało się przyjemnością...
Rozmawialiśmy potem o książkach, które mi pożyczał. Kiedyś zapytał, dlaczego taka inteligentna osoba jak ja, nie chciała zdobyć chociaż średniego wykształcenia. Powiedziałam, że byłam w ogólniaku, ale w trzeciej klasie zaszłam w ciążę, a potem nie było już innej możliwości. Mama wtedy jeszcze pracowała, sama musiałam zająć się Olą.
Namawiał mnie, żebym podjęła naukę. Powiedział, że mi pomoże. Nadal sprzątałam i gotowałam, a on mi płacił. Potem jednak powiedziałam mu, że głupio się czuję, bo właściwie to on dawał mi więcej. Ale nalegał...
Zapisałam się do wieczorowej szkoły średniej. Dawał mi też wiele rad i wskazówek, co do lektur dla Oli, pomagał jej w lekcjach, gdy czasem ją przyprowadzałam. Polubili się. Widziałam zmianę w zachowaniu Piotra. Miał wiele pomysłów. Zapisał się na kurs komputerowy dla niewidomych i zaczął uczyć się czytać metodą Braille’a. Wychodził na spacery albo po zakupy. Często wychodziliśmy razem. Poznał moją mamę i bardzo sobie przypadli do serca.
Obiecuję, że nie skończy się na tysiącu i jednej nocy...
Któregoś popołudnia zostałam dłużej – były jego urodziny i chciałam razem z nim zjeść kolację. Nie planowaliśmy tego... Pocałował mnie. Długo, namiętnie. Rozpłynęłam się... Kochaliśmy się, jak szaleni. Było cudownie...
– Każesz mnie teraz zgładzić, czy wysłuchasz kolejnej opowieści, mój książę? – spytałam.
– Pod warunkiem, że nie skończy się na tysiącu i jednej nocy – odpowiedział i znów mnie pocałował.
Czytaj więcej prawdziwych historii:
Kocham geja. Biorę ślub z innym, ale dręczę się, czy Michał nie został homoseksualistą przeze mnie
Omal nie zagłodziłam swojego dziecka. Wszystko przez to, że kiedyś ważyłam 91 kg
Jako dziecko otrzymałem ogromny spadek, który w całości roztrwonili moi rodzice...
Mąż mojej siostry to drań i oszust, a ona go broni. Ewidentnie jest ofiarą socjopaty
Mój syn handluje narkotykami, by mieć na modne ciuchy. Musiałam iść na policję