„W ciąży z przerażeniem patrzyłam na każdy dodatkowy kilogram. Prawie poroniłam, bo wymiotowałam po każdym posiłku”

prawie zagłodziłam własne dziecko fot. Adobe Stock
Ciąża wiązała się z tyciem. Nic więc dziwnego, że nie potrafiłam się szczerze cieszyć z wiadomości, że zostanę mamą. Jadłam tylko owoce i sałatki - nie mogłam przecież pozwolić sobie na utratę figury!
/ 18.01.2021 13:25
prawie zagłodziłam własne dziecko fot. Adobe Stock

To była rutynowa wizyta u ginekologa, potrzebowałam kolejnej recepty na pigułki antykoncepcyjne.
– Ojej, ale pani jest w ciąży, zapomniała pani wziąć tabletkę? – spytał lekarz lekko zażenowany.
– O czym pan mówi? – wyjąkałam. – To niemożliwe, nie pominęłam żadnej.

W gabinecie zapadła krępująca cisza

– A może brała pani ostatnio antybiotyki? – spytał lekarz.
– No tak, brałam – odparłam załamana.
– No to wszystko jasne, antybiotyk osłabił działanie pigułki – wyjaśnił.

Nie planowałam dziecka. Byłam co prawda mężatką, mieliśmy dobre warunki mieszkaniowe i finansowe, ale ciążę odkładałam na później, choć Grzegorz już marzył o maleństwie. Ja jednak obsesyjnie bałam się o swoją figurę, oczami wyobraźni widziałam siebie otyłą z obwisłym brzuchem, rozstępami i zwałami tłuszczu. Dla kogoś to się może wydawać śmieszne, ale ja już kiedyś byłam gruba i wiem, ile trudu i wyrzeczeń trzeba ponieść, aby schudnąć.

– Będziesz tatusiem – oznajmiłam mężowi bez specjalnego entuzjazmu.
– Kochanie, tak się cieszę – uścisnął mnie serdecznie.

Udawałam radość, ale tak naprawdę byłam przerażona. Zastanawiałam się, jak przejść ciążę, żeby nie przytyć. Wiedziałam jednak, że tak się nie da. W nocy nie mogłam spać, taka byłam przejęta. Chciałam być mamusią, ale przerażał mnie ten wielki brzuch i kilogramy, których po porodzie zapewne nie będę mogła zgubić. Tyle mojej ciężkiej pracy nad ciałem, tyle wyrzeczeń, wszystko na darmo. Przypomniał mi się tamten koszmar sprzed lat.

Moi rodzice stracili syna jeszcze przed moimi narodzinami

Byłam najmłodszym dzieckiem w rodzinie. Trzy lata przed moim urodzeniem zmarł mój braciszek, miał pół roku. Nic dziwnego, że rodzice dwoili się i troili, abym była silna i zdrowa. Uważali, że dziecko zdrowe i odporne to dziecko pulchne, więc przekarmiali mnie już od pierwszych miesięcy życia. Wkrótce podjadanie smakołyków stało się moim ulubionym zajęciem. Nie zdawałam sobie sprawy ze swojego wyglądu aż do czasu, gdy poszłam do szkoły. Wcześniej wierzyłam rodzicom, którzy powtarzali, że jestem najpiękniejszym pączuszkiem na świecie, i podsuwali różne łakocie.

Pierwszego dnia w zerówce przeżyłam szok.
– Kaśka grubaska, parówka, słoniątko – tak wołały za mną dzieci.
To był koniec mojego radosnego dzieciństwa i początek koszmaru, do którego powoli się przyzwyczaiłam.
W miarę dorastania, moja tusza zaczęła mi jednak coraz bardziej przeszkadzać. Niestety, na żadnej diecie nie mogłam długo wytrwać, zresztą rodzice wmawiali mi, że pasują mi te krągłości.

– Nie waż się odchudzać, bo się rozchorujesz – powtarzała mama. – A chłopaki nie psy, na kości nie polecą.

Gdy byłam w liceum, mama z ciocią założyły firmę obsługującą przyjęcia weselne i komunijne. Przygotowywały całe menu, piekły ciasta, torty.
– Pomogę wam – mówiłam. – Mogłabym być kelnerką.
– Wiesz, Kasiu, już wybrałyśmy dziewczyny na kelnerki – usłyszałam.
I rzeczywiście, zatrudniły trzy zgrabne, wiotkie dziewczyny.

– A więc to tak, nie pozwalacie mi schudnąć, mówicie, że jestem ładna, ale naprawdę to wstyd wypuścić między stoły kogoś tak utuczonego – krzyczałam.

To był przełom.

Postanowiłam, że za wszelką cenę muszę schudnąć

Tamtego wieczoru stanęłam na wagę. Wynik był przerażający: 91 kilogramów przy wzroście 166 cm. Zaczęłam dietę. Jadłam tylko owoce i warzywa, kromkę chleba na śniadanie, a na obiad ryż.
Z kolacji zrezygnowałam, tak jak z podjadania słodyczy. Zapisałam się do fitness-klubu i na basen. Waga zaczęła spadać.

– Co ty dziecko wyprawiasz, zagłodzisz się – mama biadoliła, ale ja już nie słuchałam.

Na studniówkę poszłam z radością. Ważyłam 68 kilo, tańczyłam, czułam się lekko i byłam z siebie dumna. Świadectwo maturalne odbierałam już całkiem odmieniona, miałam kolejne osiem kilogramów mniej. Odchudzanie zakończyłam, gdy ważyłam 53 kilo, nadal jednak pilnowałam, żeby nie przytyć. „Nigdy więcej tak się nie utuczę” – postanowiłam.

W czasie studiów dorabiałam jako hostessa, wreszcie nikt nie patrzył na mnie z politowaniem, wreszcie czułam się piękna. Wkrótce poznałam i pokochałam Grzesia, tylko powiększenie rodziny ciągle odkładałam na przyszłość, bo ciąża wiązała się z tyciem. Nic więc dziwnego, że nie potrafiłam się szczerze cieszyć z wiadomości, że zostanę mamusią.

Nie chciałam przytyć w ciąży

– Pamiętaj, abyś dobrze się odżywiała – upominał mnie Grzegorz, gdy wyjeżdżał na półroczny kontrakt do Brukseli.

Wszystkim, zarówno rodzicom, jak i mężowi opowiadałam, że dbam o siebie. W rzeczywistości byłam na diecie i uprawiałam gimnastykę tak intensywnie, jak przed ciążą. Na początku szóstego miesiąca mieściłam się w dopasowane dżinsy.

Słabo pani przybiera na wadze, to chyba anemia – martwił się lekarz.

Kupiłam więc sobie witaminy. Po miesiącu ku mojemu przerażeniu waga pokazała cztery kilogramy więcej. Popłakałam się. Od początku ciąży przybyło mi już sześć kilo, a zostały jeszcze trzy miesiące. Znów jadłam tylko owoce i sałatki. Z ulgą stwierdziłam, że ubył mi jeden kilogram.

– Kochanie, mizernie wyglądasz – powiedział mąż po powrocie z Brukseli.
Rodzice też załamywali ręce.

– Wcale nie widać, że jesteś w ciąży, jesteś wychudzona – biadoliła mama.

Jadłam, gdy patrzyli. Potem w łazience wkładałam palec do ust i wymiotowałam.
– Na kolejną wizytę do lekarza pójdę razem z tobą – uparł się Grzesiek.
Musiałam się zgodzić, zresztą było mi wszystko jedno. Czułam się słabo, ale myślałam, że to z powodu ciąży.
Waga dziecka jest zbyt niska w stosunku do wieku ciąży, zostawiam panią na oddziale – powiedział lekarz.
– Nie, ja nie chcę – krzyknęłam.
– Panie doktorze, czy to konieczne? Ja już jestem w domu i dopilnuję, aby żona właściwie się odżywiała – mąż wybronił mnie od szpitala. Jednak nie na długo.

Wkrótce dostałam przedwczesnych skurczy

W szpitalu zrobiono mi USG. Gdy zobaczyłam nasze maleństwo, rozpłakałam się. Zrozumiałam, że przez swoją głupotę krzywdziłam nasze dziecko i postanowiłam, że od tej chwili zrobię wszystko, aby urodziło się zdrowe.
– Jeśli trzeba, to będę leżała choćby do końca ciąży i jadła za dwoje – mówiłam.

Niestety, za późno zrozumiałam swój błąd. Lekarze nie mogli opanować skurczy. Zrobili mi cesarskie cięcie w 33. tygodniu ciąży. Mikołaj ważył 1750 gramów. Musiał leżeć w inkubatorze, bo nie umiał samodzielnie oddychać ani jeść. Bardzo bałam się o życie synka i modliłam się, by Bóg mi go nie zabierał. Moje modlitwy zostały wysłuchane.

Mikołaj jest zdrowy, ale rozwija się wolniej niż jego rówieśnicy. Na szczęście mąż nie robi mi wyrzutów za moje nieodpowiedzialne zachowanie, ale ja sama sobie nie umiem wybaczyć. O mały włos nie doprowadziłam do tragedii.

Czytaj więcej prawdziwych historii:
Przez głupi zakład straciłem miłość swojego życia. To miał być tylko seks
Janusz miał wypadek, gdy jechał z kochanką. Tak dowiedziałam się o romansie
Jak dobrze, że mnie zdradziłeś! To dzięki temu znalazłam miłość życia
Co roku lecę w wakacje do egipskiego kochanka. Prowadzę podwójne życie
Moja przyjaciółka uwiodła mi ojca. Jak on mógł polecieć na małolatę?!
Moja przyjaciółka nie mogła zajść w ciążę ze swoim mężem, więc uwiodła mojego

Redakcja poleca

REKLAMA