„Zostawiłam narzeczonego przed ślubem, bo zmienił się w gbura i marudnego lenia. Uciekając, poznałam miłość życia”

Kobieta w podróży fot. Getty Images, Biserka Stojanovic
„Wiedziałam, że muszę wiać, gdzie pieprz rośnie. Mój facet, z którym byłam zaręczona, stał się po prostu nie do wytrzymania. Przekonałam się o tym dopiero wtedy, gdy zaczęliśmy dzielić wspólne mieszkanie i byliśmy ze sobą przez cały czas”.
/ 07.06.2024 13:15
Kobieta w podróży fot. Getty Images, Biserka Stojanovic

Ledwo zdążyłam dobiec, bo bus prawie ruszał z przystanku. W środku panował tłok, nigdzie ani jednego wolnego siedzenia. Tylko fotel obok kierowcy stał pusty. Zdyszana zapytałam o możliwość kupna biletu.

– Następnym razem proszę nie przybiegać na ostatnią chwilę, to niezdrowe – rzucił kierujący pojazdem mężczyzna, posyłając mi przyjazny uśmiech.

Bez entuzjazmu zareagowałam na jego miły gest, bo mój humor był wyjątkowo kiepski. Za mną była trudna rozmowa z mamą, podczas której wyznałam, że nie mam zamiaru poślubić faceta, z którym mieszkałam od blisko roku. A to oznaczało, że chciałam z powrotem wprowadzić się do domu rodzinnego. Mama, mimo niezadowolenia z podjętej przeze mnie decyzji, pogodziła się z nią. W tym momencie zmierzałam zaś na ostateczną rozmową z eks-narzeczonym.

Nieźle namieszałam sobie w życiu

Rozstanie z Waldkiem oznaczało dla mnie utratę lokum w centrum miasta i świetnej posady. Już od pewnego czasu zdawałam sobie sprawę, że muszę od niego odejść. Mój ukochany okazał się być partnerem nie do zniesienia, o czym przekonałam się dopiero, gdy zamieszkaliśmy razem. Ciągle miał do mnie pretensje, non stop chodził naburmuszony, potrafił tylko chlać browary i zrzędzić. Przestał udawać miłego i pomocnego mężczyznę, którego pokochałam. Nie byłam w stanie tego dłużej tolerować, a wizja spędzenia z takim facetem reszty życia wpędzała mnie w coraz większą depresję.

– Tu nie ma mowy o żadnej miłości, mamo – starałam się jej wyjaśnić, dlaczego muszę podjąć tę niełatwą decyzję o zerwaniu.

W końcu udało mi się, żeby zrozumiała moje racje, a teraz, jadąc busem, próbowałam się jakoś przygotować do konfrontacji z Waldkiem.

– Przepraszam, o której godzinie odjeżdża ostatni bus powrotny? – zapytałam kierowcy, gdy dotarło do mnie, że tego samego dnia czeka mnie podróż do domu rodzinnego.

– Mój kolejny kurs jest o 19.45, a później to już koniec, nic więcej nie pojedzie – odpowiedział kierowca.

W takim razie nie mogę się spóźnić – stwierdziłam, mając na uwadze zaplanowaną rozmowę z eks-narzeczonym.

Miałam mętlik w głowie

Kiedy tak jechałam, w mojej głowie zaczęły pojawiać się pomysły, jak poprowadzić naszą rozmowę. Pomyślałam sobie, że super by było, gdybym właśnie wracała, a nie dopiero jechała na spotkanie. Marzyłam, żeby mieć to już za sobą. Ale na razie dopiero zbliżaliśmy się do celu naszej podróży.

– To do zobaczenia! – rzucił do mnie kierowca, kiedy wychodziłam z pojazdu.

– To będzie w jakiejś innej epoce – odparłam zamyślona i zauważyłam, że bacznie mi się przygląda.

– Powodzenia! – dorzucił na odchodne, zupełnie tak, jakby coś przeczuwał.

Z nieukrywaną wdzięcznością spojrzałam w jego stronę, a on obdarzył mnie kolejnym uśmiechem. Pomyślałam sobie, że dobrze by było, gdyby Waldek od czasu do czasu też się tak do mnie uśmiechnął...

To był mój nowy rozdział

Nawet największe tarapaty w końcu dobiegają końca, więc równo o 19:40 czekałam już na przystanku, dźwigając dwie wielgachne walizy. Nareszcie poczułam się wolna. Kierowca od razu mnie rozpoznał, a jego znaczące spojrzenie spoczęło na moim bagażu.

– Wrzucę pani walizki do luku – zaoferował. – Jeżeli ma pani ochotę, to może pani usiąść koło mnie z przodu – dodał po chwili.

Z chęcią się zgodziłam. Mój umysł po dużym stresie stał się zupełnie pusty. Na dworze zrobiło się ciemno, a przejeżdżające auta raziły nas światłami, podczas gdy ja, wpatrzona przed siebie, relaksowałam się. Rozpoczynał się nowy rozdział. Ponownie ruszyłam w podróż, nie mając pojęcia, dokąd mnie ona zaprowadzi. Z radia leciała właśnie jakaś przyjemna nuta, która dodała mi pozytywnej energii. Kątem oka dostrzegłam, że kierowcy też się podoba, bo rytmicznie stukał palcami o kierownicę. Po chwili coś zaszumiało i usłyszeliśmy głos innego kierowcy, przekazującego informacje o sytuacji na trasie.

– Przy rondzie doszło do drobnej kolizji, ale oprócz tego jest w porządku i pusto na drogach – mówił. – Spokojnej trasy – rzucił jeszcze na do widzenia.

Kierowca był bardzo miły

Jechaliśmy w ciemności. W tle leciała muzyka, co jakiś czas przerywana informacjami dotyczącymi trasy. Nieodłącznym elementem były też pozdrowienia i serdeczne życzenia. Gdy tylko na drodze pojawiał się inny bus, nieważne czy tej samej firmy czy nie, kierowcy zawsze witali się ze sobą – czy to machając ręką, czy puszczając do siebie porozumiewawczo „oczko” światłami.

– Wygląda to tak, jakbyście wszyscy bardzo się lubili – w końcu to zauważyłam.

– No a jak inaczej? Mielibyśmy się nie lubić? – padło w odpowiedzi. – Przecież o wiele przyjemniej wykonuje się swoje obowiązki, kiedy atmosfera między współpracownikami jest dobra, czyż nie?

– To fakt – przytaknęłam, wzdychając i uśmiechnęłam się.

– No, wreszcie – powiedział kierowca busa. – Do tej pory miała pani taką smutną minę.

– Wiem. Bardzo tęskniłam za tym uśmiechem – przyznałam się.

Nie bałam się zmian

– Od teraz zamierzam regularnie jeździć waszymi busami – oznajmiłam.

– Proszę bardzo – odpowiedział kierowca, wręczając mi karteczkę z rozkładem jazdy pojazdów jego firmy.

– W jakich godzinach pan zwykle jeździ? – zainteresowałam się.

– Kiedy pracujemy i ile godzin, to zależy od różnych rzeczy – wyjaśnił facet. – Wspólnie z szefem i resztą ekipy planujemy harmonogram, żeby każdemu odpowiadał.

Jakby na potwierdzenie jego słów, właśnie zadzwonił telefon. Jeden z kolegów poprosił naszego kierowcę, czy mógłby go zastąpić jutro.

– Jasne, nie ma problemu – zgodził się, gdy usłyszał, że dziecko tamtego złapało jakąś chorobę. – Mam sporo wolnego, więc mogę się zabrać za tyle tras, ile będzie trzeba.

– Wielkie dzięki, stary – powiedział tamten i po jego tonie dało się wyczuć ogromną wdzięczność.

Wyjątkowa atmosfera – przeszło mi przez myśl z nutą zazdrości.

– Jeździ pan też przed południem? – zapytałam, zbliżając się do celu podróży.

– W jakich godzinach? – odpowiedział pytaniem na pytanie.

Muszę być w pracy na dziewiątą.

– Mamy kurs o 8:10, ale akurat jutro nie wypadła mi ta zmiana.

– Szkoda – stwierdziłam, ponownie się uśmiechając.

Czułam motylki w brzuchu

Następnego poranka, gdy wskazówki zegara wskazywały godzinę 8:10, za kierownicą busa zasiadał jakiś inny mężczyzna. Pomimo tego, że zajęłam miejsce tuż obok niego, a on równie sympatycznie co poprzedni kierowca witał się z innymi pasażerami, pozdrawiając każdego przyjaznym gestem i słowem, to jednak czegoś mi brakowało.

Dlatego też ucieszyłam się, kiedy kolejnego dnia rano o 8:10 ponownie ujrzałam za kółkiem mojego znajomego kierowcę. On również rozpromienił się na mój widok. W trakcie podróży nie rozmawialiśmy za wiele, ale przez cały czas odczuwałam w sobie dziwne podniecenie. On zaś wesoło machał do przejeżdżających obok i nucił pod nosem przeboje lecące w radiu.

– Przepraszam, o której godzinie pani wraca? – zapytał na zakończenie rozmowy.

– Zgodnie z planem o 17:30 – odpowiedziałam, zerkając na tablicę odjazdów.

– Niedobrze, bo ja jadę dopiero 18:45 – westchnął.

– Ale kto wie, może coś mi wyskoczy i będę musiała zostać trochę dłużej – powiedziałam z nutką kokieterii w głosie.

– Byłoby fantastycznie – stwierdził z uśmiechem.

Byliśmy sobie pisani

I tak było. Przez godzinę kręciłam się po galerii handlowej, a następnie wracałam do domu razem z nim. I już tak zostało. On wsiadał do busa o poranku, o 8:10, a ja czekałam w centrum do 18:45, żebyśmy mogli razem podróżować. Przy okazji dyskretnie odganiał resztę podróżnych, żeby zająć dla mnie miejsce obok siebie.

Ciężko było nam umówić się w inny sposób. Jarek żył w mieście, a ja u rodziców na wiosce, dlatego nasz flirt w trasie trwał wieki. I bardzo mi to pasowało. Bo jazda z Jarkiem zawsze poprawiała mi nastrój. I w taki sposób narodziło się to, co nas połączyło.

Pewnego razu spakowałam swój dobytek do dwóch walizek i wgramoliłam się ponownie do busa Jarka. To był ten wyczekany moment – zamieszkałam z nim! Kiedy tak jechaliśmy, siedziałam na fotelu pasażera i entuzjastycznie pozdrawiałam kierowców mijających nas aut. Miałam wrażenie, że mogłabym przytulić całą kulę ziemską!

Joanna, 27 lat

Czytaj także:
„Domek na wsi miał być moją zieloną oazą i ukoić nerwy. Zamiast tego miałam smród, stres i komornika na głowie”
„Mąż wrócił po 9 latach pracy za granicą. Teraz po całym domu walają się jego brudne koszule i śmierdzące skarpety”
„Bałam się o mamę, gdy tata porzucił ją po 30 latach. Nie chciała mojego wsparcia, bo miała swoje sekrety”

Redakcja poleca

REKLAMA