„Domek na wsi miał być moją zieloną oazą i ukoić nerwy. Zamiast tego miałam smród, stres i komornika na głowie”

Kobieta przed domem fot. Getty Images, Santiaga
„Chwilę później byliśmy w drodze do biura, gnając samochodem. Powtarzałam sobie w myślach, że tylko spokój nas ocali. Trenowałam przyjazny wyraz twarzy i chłodną mowę. Niestety, słowa faceta z elektrowni momentalnie zrujnowały moje zamiary”.
/ 02.06.2024 19:30
Kobieta przed domem fot. Getty Images, Santiaga

Kto by pomyślał, że kiedyś wyjadę z mojego ukochanego miasta – Katowic – i zamieszkam gdzieś na prowincji, w jakiejś małej mieścinie? A już na pewno nie spodziewałam się, że kiedy ledwo przekroczę czterdziestkę, moje życie legnie w gruzach, a ja będę zmuszona oswoić się z określeniem „rencistka”.

Wciąż mam to w głowie 

Zapewne nie musiałabym, gdyby nie to, że w ów pechowy dzień pędzący samochód totalnie mnie zmasakrował. Cudowna aura, ptasie trele, zielone światło na sygnalizatorze, a tu naraz grzmot, przenikliwy ból i mrok.

– To prawdziwe szczęście, że skończyło się tylko na tym. Przy uderzeniu z takim impetem różnie mogło być – słowa doktora wtargnęły do mojego obolałego łba. – Znajduje się pani teraz na OIOM-ie. Pamięta pani, w jaki sposób trafiła pani do szpitala?

– Byłam w drodze z pracy do domu... – wydusiłam z siebie zachrypniętym głosem.

– Proszę się nie martwić, to normalne po intubacji. Chrypka niedługo minie. Niech pani przełknie ślinę – lekarz nachylił się w moją stronę, trzymając w ręku latarkę.

– Reakcja źrenic wygląda dobrze. A jak tam ta sytuacja, kiedy wracała pani z pracy?

Byłam w kiepskim stanie

Przymknęłam powieki, usiłując wywołać z pamięci jakieś wspomnienia. Jednak w mojej głowie panowała tylko ciemność.

– Uderzenie w głowę może tymczasowo zaburzyć pani zdolność przywoływania wspomnień, ale to przejściowe. Jeśli pani pozwoli, spróbuję nieco odświeżyć pamięć. Przechodziła pani po przejściu dla pieszych, gdy uderzyło w panią auto. Za kierownicą siedział kompletnie pijany mężczyzna. Zbiegł z miejsca zdarzenia, ale szybko go namierzyli, bo dwa promile niezbyt dobrze wpływają na prowadzenie.

– Wiśniowy... Ten samochód miał wiśniową barwę – z wysiłkiem wychrypiałam i zaczęłam się krztusić.

– Wspominałem, że zarówno mowa, jak i wspomnienia powrócą. Sytuacja była bardzo poważna. Najistotniejsze jednak, że pani przeżyła. Choć niewiele brakowało, by było inaczej. Przeszła pani zabieg neurochirurgiczny, a także operowaliśmy nogi. Z prawą jest całkiem nieźle.

– A co z lewą? – instynktownie chciałam nią poruszyć, ale w ogóle nie miałam w niej czucia.

– Widzę, że cierpliwość to nie jest pani mocna strona – westchnął. – Mogę panią zapewnić, że lewa noga również jest na swoim miejscu. Po prostu jej stan jest trochę gorszy.

Załamałam się

Medycy uchronili mnie przed utratą nogi, ale już na zawsze miałam być uzależniona od kul. Pary, bo także prawej nodze brakowało pełnej sprawności. Na domiar złego dopadła mnie epilepsja i problemy z utrzymaniem równowagi.

Zdarzały się takie chwile, kiedy nawet poruszanie się o kulach sprawiało mi trudność. Wtedy jedynym rozwiązaniem było skorzystanie z wózka inwalidzkiego. Z energicznej i pełnej życia kobiety przemieniłam się w osobę „niezdolną do podjęcia pracy i samodzielnego funkcjonowania”, jak to ładnie ujął ZUS.

Byłam kompletnie załamana. Gdyby nie wsparcie mojego męża, Marka, pewnie nie znalazłabym w sobie siły, żeby każdego ranka zwlec się z łóżka. On zawsze mi powtarzał, że wszystko, co nas spotyka w życiu, ma jakiś cel. Ten potworny wypadek, a właściwie fakt, że jakimś cudem udało mi się go przeżyć, to dla nas szansa na nowy start.

Mąż miał pewien pomysł

– Jak już przyszły zmiany, to bierzemy je porządnie, całościowo.

– Chcesz zakończyć nasze małżeństwo? – głos mi zadrżał, a w gardle poczułam gulę.

– Zwariowałaś?! – Marek obrzucił mnie pełnym pretensji spojrzeniem. – Skądże. Mam inny plan – wyrywamy się z tego okropnego, zadymionego miasta i jedziemy tam, gdzie zielono i świeżo.

Mojego męża nigdy nie ciągnęło do metropolii. Przez wszystkie nasze wspólne lata zawsze wspominał o przeprowadzce na prowincję. Pracował przez internet, więc nie miało dla niego większego znaczenia, z jakiego miejsca będzie się łączył z pracodawcą. Ja z kolei zaczynałam zauważać, że wielkomiejski harmider i liczne przeszkody na drodze, które dopiero niedawno stały się dla mnie uciążliwe, były zbędne w moim życiu.

– Jak mi zagwarantujesz, że miejsce będzie bez barier architektonicznych, to jestem na tak – uniosłam dłonie do góry, dając za wygraną.

– O rany, a już się nastawiałem na długie namawianie ciebie – Marek mocno mnie przytulił. – Przestań się martwić, spodoba ci się tam na pewno.

To był nowy początek

Tak właśnie było. Razem z moim mężem żyliśmy sobie spokojnie, otoczeni przyrodą. Powoli zaczynałam odnajdywać w tym radość, choć przyznam szczerze, że niektóre aspekty tego życia wymagały ode mnie stopniowego oswajania się.

– Ty słyszałeś, że w tej mieścinie inkasent nawet nie fatyguje się osobiście? Każdy lokator sam spisuje licznik i potem przekazuje odczyt – nie kryłam zaskoczenia tutejszymi praktykami.

– Jeżeli im to pasuje – Marek zareagował obojętnie. – Ale to chyba żaden kłopot, zgadza się? W razie czego mogę tego dopilnować – zaoferował.

– Nie, nie. Sama się tym zajmę. Chciałabym poczuć, że na cokolwiek się przydaję – mój nastrój się pogorszył.

Nasz domek prezentował się pięknie, ale jego lata świetności dawno minęły. Zanim się wprowadziliśmy, wykonaliśmy konieczne remonty. Jednak wciąż pozostawało sporo spraw „na później”. Jedną z nich była skrzynka na licznik, która wisiała na płocie. Mocno sfatygowana, choć zamykana na klucz, nie grzeszyła solidnością.

Ktoś się włamał

Jak zawsze, w pierwszy dzień nowego miesiąca, powlokłam się niechętnie, by odczytać wskazania. Już z oddali rzucił mi się w oczy niepokojący widok – drzwiczki naszej skrzynki stały otworem, a na powierzchni klapy odciśnięty był wyraźny ślad pozostawiony przez but.

– Nieważne, czy wioska, czy wielka metropolia, mentalność ludzka wszędzie taka sama. W każdej społeczności trafi się jakiś bezmyślny kretyn, który nie przepuści okazji, by coś zepsuć – mruknęłam pod nosem. – Ech, biedna skrzyneczko, komu aż tak zalazłaś za skórę, że postanowił cię skopać?

Ciśnienie mi podskoczyło

Zanotowałam stan licznika energii elektrycznej i usiłowałam zatrzasnąć drzwiczki. Niestety, nie dało się, bo ktoś tak mocno je kopnął, że do niczego się już nie nadawały.

– Miejscowy wandal zdemolował naszą skrzynkę na licznik. Wynik pojedynku: jeden do zera na korzyść agresora – burknęłam pod nosem, przekraczając próg mieszkania.

– Żartujesz sobie? Jakiś palant zniszczył nam skrzynkę? – Marek nie mógł w to uwierzyć.

– Funkcjonuje tak dobrze, jak moje ciało – rzuciłam kąśliwą uwagę.

– Dorota… Mówiłem ci tyle razy, żebyś przestała się tak poniżać – skarcił mnie gestem ręki.

– W porządku, w porządku. Najlepiej będzie, jak zajmiemy się tym pechowym licznikiem.

Musieliśmy to zgłosić

Gdy już pobieżnie oceniliśmy zniszczenia, uznaliśmy, że warto zadzwonić do zakładu energetycznego. Ani ja, ani mój mąż nie wiedzieliśmy, czy skutkiem wandalizmu jest wyłącznie uszkodzenie obudowy, czy może także licznika.

Nie zamierzaliśmy podejmować ryzyka związanego z ewentualnym nieprawidłowym naliczaniem zużycia prądu. Unikaliśmy wszelkich kłopotów jak ognia, a regulacje prawne traktowaliśmy niczym świętość. Jeszcze tego samego dnia pod naszą bramą zjawili się serwisanci z elektrowni.

– Kiedy to się wydarzyło? – wysoki mężczyzna o ciemnych włosach sięgnął po papiery.

– Trudno określić konkretnie. Moja żona zauważyła te usterki dzisiaj i od razu skontaktowaliśmy się z waszą firmą.

– Czyli nie macie pojęcia, od jakiego czasu wasz licznik nie ma odpowiedniego zabezpieczenia? – inspektor zmierzył nas podejrzliwym wzrokiem.

– Ostatnimi czasy odpuściłam sobie pełnienie straży przy ogrodzeniu, więc wybaczy pan, ale nie mam bladego pojęcia – odparłam z przekąsem, bo sposób, w jaki facet się odzywał, zaczynał działać mi na nerwy.

Marek ścisnął moją dłoń. Doskonale zdawał sobie sprawę, że w podobnych okolicznościach łatwo puszczają mi nerwy, a moje poczucie humoru staje się dość niepokojące. Panowie z pogotowia energetycznego zdemontowali nasz licznik, założyli nowe plomby i na pożegnanie rzucili, że wszystko wygląda w porządku. Uprzejmie podziękowaliśmy za odwiedziny, naiwnie sądząc, że to już koniec całej historii.

Nie mogłam w to uwierzyć

Ale gdy po miesiącu przyszedł do mnie list od zakładu energetycznego, to normalnie nogi mi się ugięły z szoku.

– Marek, rusz tu szybko swoje cztery litery, bo ja zaraz zemdleję! – wydarłam się na cały regulator.

Wpadł do pokoju w mgnieniu oka. Gdy wręczyłam mu dokument, jego twarz przybrała kolor ciemnej czerwieni.

– Jakaś kara pieniężna opiewająca na kwotę dwa tysiące sześćset złotych z tytułu bezprawnego użytkowania energii elektrycznej? O co tu chodzi?!

– Według nich ktoś specjalnie popsuł nasz licznik zużycia prądu. Żebyśmy mogli korzystać z niego za darmo.

Jakieś 30 minut potem byliśmy w drodze do biura, gnając samochodem. Przez cały czas powtarzałam sobie w myślach, że tylko spokój jest w stanie nas ocalić. Trenowałam przyjazny wyraz twarzy i chłodną głowę. Niestety, początkowe słowa faceta z elektrowni momentalnie zrujnowały moje zamiary.

Byłam wściekła

– Okazało się, że ktoś majstrował przy waszym liczniku, co pozwoliło na kradzież prądu. Dlatego dostaliście rachunek do zapłacenia – facet, który nie mógł mieć więcej niż trzydziestkę na karku, wyrzucił z siebie te słowa, jakby od rana do wieczora tylko to powtarzał.

– To, że ktoś się włamał do naszej skrzynki i ją uszkodził, to wszystko, co nam wiadomo. Ale podobno z licznikiem było w porządku, przynajmniej tak twierdzili faceci od serwisu...

– Może i na pierwszy rzut oka sprawiał takie wrażenie, ale dokładniejsze oględziny dowiodły, że ktoś przy nim majstrował – odparł chłopak.

– Insynuuje pan, że wraz z mężem coś przy nim kombinowaliśmy? Przecież ten licznik jest równie wiekowy, co ta chałupa. No nawet jeśli, to skąd możecie wiedzieć, kto i w jakim momencie przy nim dłubał? Był kompletnie pokryty kurzem! Facet, który go demontował, odnotował to nawet w protokole! W jaki sposób miałam więc przy nim manipulować? Siłą umysłu? – cała aż kipiałam ze złości.

Facet z elektrowni był moim totalnym przeciwieństwem, bo gadał w kółko to samo, ale bez żadnego zdenerwowania i jeszcze się przy tym uśmiechał.

– Gdy się okazuje, że ktoś grzebał przy liczniku, a u państwa tak było, to dostaje notę obciążeniową. Przykro mi, takie mamy przepisy.

Moja cierpliwość sięgnęła już kresu

– Zwariował pan czy co? Serio myśli pan, że jakbym podkradała ten prąd, to sama bym na siebie nakablowała? Mam problemy z poruszaniem się, a nie z głową – rzuciłam mu nienawistne spojrzenie.

Marek nie mógł się powstrzymać i parsknął śmiechem. Ale po chwili spoważniał. Kopnął moją kulę, pożegnał się z facetem i wyciągnął do mnie dłoń. Gdy opuściliśmy budynek, obydwoje mieliśmy wrażenie, jakbyśmy brali udział w jakimś programie telewizyjnym z ukrytą kamerą.

Mieliśmy nadzieję, że po naszych wyjaśnieniach elektrownia da sobie spokój. Niestety uparcie obstają przy swoim. Dopiero co otrzymaliśmy od nich pismo, w którym wzywają nas do uregulowania należności pod groźbą wizyty komornika.

Zapewne zakładają, że mało kto zdecyduje się stanąć do walki z takim gigantem jak oni. Tym razem jednak natknęli się na zawziętego rywala. Nie zamierzam się poddawać. Nadszedł czas, by mały Dawid rzucił wyzwanie potężnemu Goliatowi. I udowodnił mu, że jest w błędzie.

Dorota, 43 lata

Czytaj także:
„Na działkowej rabacie uprawiałam nie tylko piwonie i róże. Wśród grządek poziomek znalazłam miłość”
„Mój ojciec chciał mieć wnuka, by nasz ród przetrwał. Obraził się na mnie, gdy urodziła mi się córka”
„Musiałam wybrać między życiem z upragnionym facetem a pracą marzeń. Los postanowił sobie ze mnie zażartować”

Redakcja poleca

REKLAMA