„Żonaty kumpel ubzdurał sobie, że na niego lecę. Byłam wierna, ale mąż miał na ten temat inne zdanie”

niechciany prezent od adoratora fot. iStock by Getty Images, nicoletaionescu
„Facet, którego uważałam za dobrego kumpla, prawie przyjaciela, chwycił mnie zdecydowanie i docisnął do ściany. Zatkał mi buzię ręką i wciągnął do pomieszczenia na tyłach. Byłam tak zszokowana, że nie rozumiałam, co się dzieje i nie zaprotestowałam. Zaczął mnie żarliwie całować”.
/ 03.09.2024 11:15
niechciany prezent od adoratora fot. iStock by Getty Images, nicoletaionescu

– Zostawiłem rodzinę. Od teraz możemy się spotykać – rzucił, jakby to oświadczenie uprawniało go do czegokolwiek i sięgnął ręką w moją stronę, próbując mnie przytulić.

– Słucham?! Coś ty nawywijał?

Zostawiłem żonę. Dla ciebie, kochanie.

Poczułam, jak narasta we mnie złość. Byłam bliska furii.

– Chyba ci się coś pomyliło, ty draniu! Ja wcale nie mam ochoty być z tobą!

Można by rzec, iż ponoszę wyłączną odpowiedzialność za to, że niczym marionetka pozbawiona własnej woli dałam się wplątać w tę koszmarną historię. Przez długi czas podzielałam ten pogląd... Spotykaliśmy się z Robertem praktycznie dzień w dzień, przeważnie w przyzakładowej kafeterii, gdzie byłam zatrudniona

Darzyłam go sympatią emanował pogodą ducha, często się uśmiechał i chętnie pomagał innym. Co prawda zdarzało mu się spoglądać na mnie wzrokiem przepełnionym męskim zainteresowaniem, jednak w najśmielszych snach nie przypuszczałam, że nasze relacje przerodzą się w coś więcej.

Miałam męża, a on miał żonę

Nasz związek małżeński akurat przechodził poważny kryzys „roku siódmego”. Wychowywaliśmy dziecko, borykaliśmy się z kłopotami natury finansowej, byliśmy sobą znudzeni i odsunęliśmy się od siebie zarówno uczuciowo, jak i fizycznie. Mimo wszystko staraliśmy się jednak jako tako sklecić nasze relacje.

Natomiast obecność Roberta pozwalała mi złapać oddech. Jawił się jako totalne przeciwieństwo mojego partnera życiowego. Nie użalał się nad sobą, nie rozmyślał nad sensem bytu, a pomimo tego, że był sporo starszy ode mnie, tryskał większym optymizmem i cieszył się życiem bardziej niż ja i mój mąż, nawet jeśli zsumować nasze pokłady pozytywnej energii.

Z każdym dniem coraz lepiej czułam się, gdy byłam blisko niego. Wszystko wokoło i nas samych potrafiliśmy obrócić w żart. Moje zachowanie w stosunku do Roberta w ogóle nie wydawało mi się naganne – w końcu nigdy nie zjawiał się sam, zazwyczaj do kafeterii zaglądał ze swoimi kumplami i wspólną znajomą.

Chociaż moje małżeństwo nie należało do najbardziej udanych i czasem czułam się niezadowolona, nigdy nie zdradziłabym mojego męża. Byłam mu wierna i oddana, mimo wszystko. Nie interesowało mnie szukanie romansu na boku. Owszem, ludzie postrzegali mnie jako osobę otwartą i radosną, ale zawsze przestrzegałam pewnych zasad. Nie pozwalałam sobie na flirtowanie czy sugestywne zachowania w stosunku do innych, niezależnie od tego, jak dobrze ich znałam.

Poza tym Robert był dla mnie po prostu kolegą, a nie facetem w „tym” sensie. Nazywałam go idealistycznym gawędziarzem, ponieważ ciągle snuł opowieści o tym, jaki świat mógłby być doskonały. Tego dnia gadaliśmy jak zwykle o jakichś nieistotnych sprawach, kiedy nagle Robert powiedział coś, co kompletnie mnie zaskoczyło.

– Wiesz co, jak zostaniemy tylko we dwoje, to ci coś pokażę – rzucił nagle bez żadnego związku.

Reszta ekipy zareagowała chichotem na tę dwuznaczną uwagę. Ja z kolei spytałam:

– Coś ciekawego?

– Sama się przekonasz.

– No to pamiętaj, że obiecałeś.

Kompletnie nie spodziewałam się, że te dowcipy kryją w sobie coś więcej... Parę dni później, tuż przed zamknięciem kafejki, w wejściu pojawił się nie kto inny jak Robert. To odwiedziny wprawiły mnie w osłupienie, bo doskonale zdawałam sobie sprawę, że już skończył pracę na dzisiaj i powinien zmierzać w stronę swojego mieszkania. Zanim zdążyłam o cokolwiek spytać, stało się coś nieoczekiwanego.

Facet, którego uważałam za dobrego kumpla, prawie przyjaciela, chwycił mnie zdecydowanie i docisnął do ściany. Zatkał mi buzię ręką i wciągnął do pomieszczenia na tyłach. Byłam tak zszokowana, że nie rozumiałam, co się dzieje i nie zaprotestowałam. Zaczął mnie żarliwie całować. Nie odwzajemniałam tych pocałunków, ale chyba potraktował to tylko jako moje flirciarskie odgrywanie niedostępnej.

Gdy skończył, oznajmił niemalże uroczyście, że się we mnie zakochał i jest pewien, że ja też czuję to samo. Nawet jeśli będę zaprzeczać, przed nim i sama przed sobą. Nie mam pojęcia, jak on to zrobił, ale zrzucił na mnie odpowiedzialność za swoje postępowanie.

Jak mogłam tego nie zauważyć?

Przez długi czas wydawało mi się, że gdybym traktowała go z większym dystansem, do niczego by nie doszło. W tamtym momencie jednakowo mocno nie cierpiałam jego, jak samej siebie. Jak mogłam być aż tak naiwna! Powinnam była wcześniej zdać sobie sprawę z tego, że jego intencje nie mają nic wspólnego ze zwykłą koleżeńską relacją, ale nic nie zauważyłam. No i mam za swoje. Takie podejście może nie ułatwiało mi życia, ale z pewnością sprawiało, że łatwiej było mi udawać, że nic takiego się nie wydarzyło. Miałam dwie opcje: spróbować o wszystkim zapomnieć albo powiedzieć prawdę i zrujnować życie czterem osobom. Przecież oboje byliśmy w związkach z innymi partnerami.

Przynajmniej w tamtym momencie tak mi się wydawało. Po powrocie do pracy postanowiłam trzymać Roberta na dystans. Niestety, on nie miał zamiaru odpuścić. Przestał mnie dotykać, ale non stop mnie osaczał, ciągle interesując się moją osobą. Gdybym miała lepszą sytuację materialną, rzuciłabym tę robotę w diabły… Ale nie było mnie na to stać. Robert cały czas kręcił się w pobliżu.

Przepraszał, błagał o drugą szansę, nadskakiwał mi, aż w końcu oświadczył z dumą w głosie:

– Postanowiłem zostawić moje dotychczasowe życie. Od teraz nasza miłość może rozkwitnąć – rzucił, sądząc najwyraźniej, że te słowa dają mu pozwolenie na większą bliskość. Wyciągnął ramiona, by mnie przytulić.

Zrobiłam krok w tył, zwiększając dystans między nami.

– Że co?! Co ty wygadujesz? – zdziwiłam się.

– Zostawiłem żonę, żeby z tobą być. Spakowałem rzeczy i wyniosłem się od niej, bo pragnę wreszcie móc cię nazwać swoją partnerką.

Poczułam, jak ogarnia mnie złość, a w środku aż się gotowałam. Powstrzymałam wybuch tylko dlatego, że byli klienci.

– Nie zamierzam być z tobą, ty łajdaku – powiedziałam z furią, ledwo panując nad głosem. – Już wypadło ci to z głowy? Rzuciłeś się na mnie wtedy! – wykrzyczałam, starając się jednak nie podnosić za bardzo głosu.

Do momentu, kiedy pierwszy raz oskarżyłam go prosto w oczy, nie zdawałam sobie sprawy, że coś takiego jest w ogóle możliwe. Nie chciałam wracać myślami do tego, co mi zrobił, a co dopiero o tym gadać. To był dla mnie temat tabu. On jednak nic nie mówił, tylko spoglądał na mnie z przykrością, jakbym to ja go skrzywdziła. Widziałam w jego oczach przesłanie: no tak, zrobiłem źle, ale przecież kierowała mną miłość. I co z tego? Myślał, że w takim razie wszystko jest w porządku?!

Poszedł sobie, ale już następnego dnia znowu się pojawił. Z tą swoją wciąż silną miłością, z tymi ciągłymi przeprosinami, z błaganiem, prawie na kolanach, żebym spróbowała to zrozumieć i mu wybaczyć.

Powiedziałam mężowi całą prawdę

Naprawdę ciężko mi wyrazić, co wtedy odczuwałam, jakie myśli kłębiły się w mojej głowie i dlaczego uległam jego manipulacjom oraz złudzeniom, ale w pewien sposób powoli zaczynał mnie do siebie przekonywać. Nawet teraz nie umiem wyjaśnić, co się wówczas ze mną działo – czy poddałam się sprytnemu emocjonalnemu szantażyście, czy może skapitulowałam, bo miałam poczucie, że nie istnieje żadne inne wyjście z tej sytuacji.

Nie darzyłam go miłością. Ani przez moment nie sądziłam też, że on mnie kocha. Przynajmniej nie tą dobrą, autentyczną miłością. Zwyciężył mnie swym pożądaniem, tą swoją tęsknotą, tak jakbym była dla niego całym życiem, bez którego by umarł. 

Do tej pory nigdy nie doświadczyłam takiego poczucia kobiecości, atrakcyjności i adoracji, przynajmniej jeśli chodzi o wygląd. Robert wplątał mnie w relację bez perspektyw na przyszłość, pozbawioną uczuć, za to przepełnioną nieustannym poczuciem winy. Kiedy jego małżeństwo ostatecznie się rozpadło, zaczął mnie jeszcze bardziej nękać. Przyjeżdżał pod mój blok, zadręczał telefonami, aż w końcu zagroził, że wyjawi mojemu mężowi prawdę o naszym romansie. Błagałam Boga, żeby znów zamieszkał z żoną.

Brakowało mi odwagi, aby ostatecznie zerwać tę toksyczną relację. W końcu zmęczona ciągłym lękiem przed zdemaskowaniem sama wyznałam wszystko mojemu mężowi. Po paru dniach się wyprowadził.

Rozpaczałam, bo naprawdę go kochałam. Dręczyły mnie wyrzuty sumienia i przerażały gierki Roberta. Zburzył moje małżeństwo, pozbawił moje dziecko taty. Ktoś powie, że przecież to ja zdecydowałam się wdać w ten fatalny romans. Ale... czy to na pewno była moja decyzja?

Strach mnie paraliżuje. Ten facet nie cofnie się przed niczym. Skoro potrafił tak manipulować, żeby zrujnować mój związek małżeński, to do jakich jeszcze czynów może się posunąć? Mam ochotę zakomunikować mu, że to już koniec, bo nie ma na mnie kompletnie nic, ale zastanawiam się, czy dam radę się od niego uwolnić na dobre.

Agnieszka, 37 lat

Czytaj także:
„Myślałem, że poznałem dziewczynę anioła. Kiedy zamieszkała ze mną, zobaczyłem, że niewinna buźka to tylko maska”
„Syn narobił mi wstydu przed klientami, ale to moja wina. Zapomniałem, że ojcostwo to nie tylko zarabianie kasy”
„Tata z wyjazdu zamiast prezentu, przywiózł mi nową mamę. Gdy myślałam, że gorzej nie będzie, ta baba wlazła za gary”

Redakcja poleca

REKLAMA