„Myślałem, że poznałem dziewczynę anioła. Kiedy zamieszkała ze mną, zobaczyłem, że niewinna buźka to tylko maska”

smutek fot. iStock by Getty Images, Inside Creative House
„Moja dłoń trafiła na puste prześcieradło obok. Nigdzie nie było Moniki. Przyszło mi do głowy, że pewnie poszła do łazienki. Jednak czas mijał, a ona wciąż nie wracała. Po cichu zajrzałem na korytarz”.
/ 05.08.2024 08:30
smutek fot. iStock by Getty Images, Inside Creative House

Jakiś rok temu w jednej z miejscowych knajp poznałem Monikę. Wpadliśmy z kumplami w czwartek wieczorem totalnie bez planu, a już po jakiejś godzinie rozmowy z nią doszedłem do wniosku, że musiałem mieć farta. Stwierdzenie, że wyglądała nieźle, to zdecydowanie za mało; absolutnie zjawiskowa szatynka o ponętnej figurze i zachwycającym intelekcie, a na dokładkę dość nieźle obeznana w temacie komputerów i sieci, czyli akurat w mojej działce.

Byłem nią oczarowany

Pokręciliśmy się na parkiecie dosłownie kilka razy, bo wyszło na jaw, że pod tym względem również mamy ze sobą wiele wspólnego – ani ja, ani ona nie jesteśmy mistrzami w tańcu. Ale gadka i reszta spraw… Wszystko było po prostu bombowe.

Nasz after zakończył się bladym świtem, gdy nieśmiało musnęliśmy swoje usta pod klatką jej bloku. Radość rozpierała mnie tak bardzo, że po powrocie do domu poklepałem z wdzięczności busa, którym jechałem. Ledwie wybiła dziewiąta, a telefon już dzwonił. To była ona, mówiąc, że parzy kawę i pędzi do roboty, ale po południu możemy się znowu zobaczyć. Wiedziałem, że jestem zakochany po uszy.

Byłem tego coraz bardziej pewny wraz z upływem czasu. Monika to wspaniała dziewczyna o dobrym sercu, przyjazna wszystkim dookoła. Zawsze potrafiła wysłuchać i miała w sobie dużo wyczucia. Zacząłem postrzegać ją jako swoją przyszłą małżonkę. W związku z tym wpadłem na pomysł, abyśmy razem zamieszkali. Pewnego ranka, gdy jedliśmy śniadanie w moim mieszkaniu, ni stąd, ni zowąd rzuciłem:

– Słuchaj Monia, to bez sensu, żeby każde z nas prowadziło własne gospodarstwo domowe. Kompletnie się to nie kalkuluje…

– Podziwiam, jak prosto i otwarcie mówisz, a do tego masz taki rzeczowy pogląd na świat, chociaż gdzieś tam kryje się w tobie mały romantyk – stwierdziła.

Kokietowała mnie

– A ja kocham ten twój ironiczny humor, opakowany w sympatyczne słówka i podany z olśniewającym uśmiechem. Więc jak będzie?

– Ech… Sama nie jestem pewna – bąknęła.

– Słuchaj, nie chcę cię do niczego zmuszać, jeżeli masz poczucie, że to jakiś przymus czy coś w tym stylu, to dajmy temu spokój i nie wracajmy więcej do tego wątku – westchnąłem z rozczarowaniem.

– Ale ten wątek i tak sam do nas wróci – odrzekła i nagle posmutniała.

Zaniemówiłem na moment. Zastanawiałem się, dlaczego zamieszkanie razem miałoby sprawiać jej trudność. Skrycie rozmyślałem o ślubie, ale na ten moment nie sugerowałem niczego aż tak zobowiązującego.

– A może tak… – przyszedł mi do głowy inny koncept. – Co powiesz na to, żeby wpaść do mnie na letni wypoczynek? Na jakieś kilkanaście dni? Codziennie rano serwowałbym ci jedzenie prosto do wyrka, a po zmroku robiłbym ci masaż stóp…

Przystała na propozycję i po dwóch tygodniach zawitała u mnie wraz ze swoim niewielkim bagażem – dwiema walizkami i notebookiem. Inauguracyjny posiłek wypadł znakomicie. Moje popisowe danie, krewetki z pietruszką i czosnkiem na ostro, skropione białym wytrawnym winem, stworzyły iście romantyczny nastrój.

Chciała prywatności

– Podejrzewam, że wiem, gdzie będę nocować – rzuciła. – Ale czy jest tu jakieś miejsce, gdzie mogłabym w ciszy poklikać na komputerze?

– W sumie racja, nie wziąłem tego pod uwagę… Może ustawię biurko w sypialni?

– To chyba niezbyt trafiony pomysł – od razu zaoponowała. – Szczerze mówiąc wolę mieć osobne pomieszczenie – dodała, uśmiechając się przepraszająco. – No wiesz, wzięłam urlop na najbliższe dwa tygodnie, ale… powinnam być dostępna online i w ogóle.

– Okej, rozumiem. Też jestem na urlopie, ale w odróżnieniu od ciebie nie muszę się przed nikim rozliczać – zabrzmiało to dość lekceważąco, więc natychmiast uzupełniłem: – Możesz korzystać z mojego gabinetu.

– Super, dzięki. Ale to od jutra, bo teraz… – i zaciągnęła mnie do sypialni.

Skoro świt otworzyłem oczy z osobliwym i przytłaczającym wrażeniem jakiejś wewnętrznej próżni. Machinalnie sięgnąłem ręką, lecz moja dłoń trafiła na puste prześcieradło obok mnie. Nigdzie nie było Moniki. Przyszło mi do głowy, że pewnie poszła do łazienki. Jednak czas mijał, a ona wciąż nie wracała. Dlatego po cichutku się podniosłem i zajrzałem na korytarz.

Zachowywała się dziwnie

Z gabinetu sączyło się światło i dochodziły stamtąd delikatne dźwięki uderzania w klawisze laptopa. Zdziwiło mnie to, ponieważ mieliśmy sobotę, a zegar wskazywał bardzo wczesną porę… Czy to możliwe, że Monika o tak wczesnej godzinie już siedzi przy biurku?

Postanowiłem zajrzeć przez uchylone drzwi, bo nigdy wcześniej nie miałem okazji przyglądać się, jak pracuje – chciałem się tym widokiem nacieszyć choć przez moment. Pech chciał, że zawiasy zaskrzypiały, a ona usłyszawszy ten dźwięk, podniosła głowę znad laptopa. W jej spojrzeniu dostrzegłem coś na kształt… gniewu, przerażenia, a może nawet odrazy?

Natychmiast jednak spuściła wzrok i gwałtownie zatrzasnęła wieko komputera. Chyba mi się tylko przywidziało, bo gdy znowu na mnie popatrzyła, w jej oczach malowała się już tylko ta typowa dla niej codzienna łagodność.

– Przerwałam ci sen? – zapytała.

– Nie, obudziłem się sam… Chciałem zobaczyć cię przy pracy – odpowiedziałem.

– Już wszystko zrobiłam. Chodźmy z powrotem do sypialni.

Poszliśmy z powrotem, ale sen już nam nie służył. Znaleźliśmy sobie bardziej interesujące czynności. Po upływie godziny przygotowywałem posiłek, podczas gdy moja ukochana wróciła do pracy. Gdy tylko grzanki zostały podpieczone, przeniosłem je na małe talerze i wkroczyłem do pomieszczenia, w którym pracowała.

Nagle się zmieniła

– Kochanie, jedze… – rozpocząłem wesoło, jednak coś sprawiło, że nie mogłem dokończyć zdania.

Wściekle waliła w klawiaturę. Była tak skupiona, że nawet nie zauważyła mojego przyjścia. Podszedłem do niej od tyłu, robiąc małe kółko wokół biurka, i położyłem ręce na jej barkach. Zareagowała jak po kopnięciu prądem, zrywając się na równe nogi i błyskawicznie zamykając komputer.

– Zostaw mnie w spokoju! – fuknęła. – Nie próbuj mnie ograniczać! Nie masz prawa!

– Ależ skarbie, ja tylko…

– Wybacz mi, trochę mnie poniosło… – niespodziewanie zmieniła nastawienie. – Idziemy jeść?

– No tak, wszystko już czeka – wymamrotałem.

– A później może się przejdziemy? Weekendowy spacerek z moim mężczyzną? – posłała mi uśmiech.

W ekspresowym tempie skonsumowaliśmy posiłek, bo przecież tyle atrakcji było przed nami! Spędziliśmy fantastyczną sobotę. Przechadzka po parku, później odwiedziny w centrum handlowym, przymiarki okularów przeciwsłonecznych, obiad w restauracji, wypad do kina na najnowszy film o miłości, kolacja we włoskim lokalu, spacer do mieszkania z krótkim przystankiem w sklepiku z trunkami, dwie godzinki relaksu przy telewizorze, no i w końcu późna przekąska.

Podczas gdy ja zajmowałem się przygotowywaniem posiłku, moja ukochana czmychnęła do pokoju, w którym znajdował się jej laptop. Rzuciła tylko, że musi coś sprawdzić w internecie.
Kiedy sałatka z avocado i reszta smakołyków były już skończone, poszedłem poszukać Moniki. Pokój świecił pustkami

Na blacie leżał otwarty komputer. Zbliżyłem się z zamiarem wyłączenia go, zerknąłem na ekran i… zaniemówiłem. W przeglądarce mojej dziewczyny było chyba ze trzydzieści kart. Każda z nich prowadziła do jakiegoś forum, serwisu informacyjnego albo popularnego portalu społecznościowego.

Miała konta na wszystkich platformach, ale pod różnymi pseudonimami. Przejrzałem pobieżnie niektóre wpisy. Potem po prostu cichaczem opuściłem pokój, niczego nie ruszając i udając niewiedzę.

Moja dziewczyna była hejterką! Urocza, miła i atrakcyjna szatynka w internecie zmieniała się w potwora. Przeklinała, ubliżała, prowokowała innych, drwiła i kpiła. Nie mam pojęcia, czy w ten sposób odreagowywała napięcie związane z robotą w dziale marketingu sporej firmy, czy wykonywała jakieś zadania od swojego przełożonego, czy leczyła urojone kompleksy.

Szczerze mówiąc, trochę mnie to przeraża. A co, jeśli przypadkiem ją wkurzę i nagle będę miał internetowego wroga? No i jak nam nie wyjdzie, to co wtedy? Zacznie mnie niszczyć i oczerniać na każdym kroku? Uwielbiam tę słodką, dobrą Monikę, ale ta jej druga strona – zawzięta hejterka z milionem nicków – napawa mnie lękiem. Najgorsze, że kompletnie nie mam pojęcia, która z tych twarzy jest tą prawdziwą.

No i jak to teraz będzie? Grać komedię i udawać, że nic nie widziałem? Nie, to bez sensu, tak się nie da żyć! Ale z drugiej strony, czy dam radę to po prostu olać i przejść nad tym do porządku dziennego? Nie ma mowy, to jest nie do przełknięcia. Chyba nie mam wyjścia, muszę wziąć się w garść i przeprowadzić z nią poważną rozmowę…

Sebastian, 30 lat

Czytaj także:
„Wycieczka po Italii miała być powiewem świeżości, a dała mi całkiem nowe życie. Mojego Włocha musiałam wykraść innej”
„Małżeński kryzys rozwiązałem w łóżku szwagierki. Wygrałem nowe życie i szczęście, ale straciłem coś równie cennego”
„Piękna nieznajoma zawróciła mi w głowie. Zarzuciłem na nią romantyczny haczyk, na który tylko głupia nie poleci"

Redakcja poleca

REKLAMA