„Syn narobił mi wstydu przed klientami, ale to moja wina. Zapomniałem, że ojcostwo to nie tylko zarabianie kasy”

ojciec z synem fot. Adobe Stock, fizkes
„Zamilkłem, bo moje gardło ścisnęła jakaś niewidzialna siła. Próbowałem coś z siebie wydusić, jakoś wytłumaczyć, że haruję, aby mieli wszystko, czego dusza zapragnie. Ale co z tego, że na stole nie brakuje smakołyków, kiedy moja kobieta tęskni za swoim facetem, a mój mały za tatusiem?”
/ 05.08.2024 13:15
ojciec z synem fot. Adobe Stock, fizkes

Można powiedzieć, że mam pełne ręce roboty. Pracuję jako budowlaniec i zleceń mam tyle, że nie nadążam z ich realizacją. Szczególnie że jestem sumienny, punktualny, kreatywny i po prostu dobry w tym, co robię. Nie chwaląc się, taki właśnie jestem, dlatego od dekady mam zaklepane fuchy na najbliższe sześć miesięcy. I wiecie co? Cholernie mnie to cieszy!

Zdaje sobie sprawę, że dzięki temu, że tak ciężko pracuję, kwestie pieniężne nie zaprzątają nam głowy. Natomiast jeśli chodzi o mojego syna… Szczerze powiedziawszy, to w pewnym sensie przez niego tak się stało. Gdy przyszedł na świat, zdecydowałem, że pora zakasać rękawy i solidnie wziąć się do roboty, aby zarówno on, jak i Agnieszka mieli wszystko, czego potrzebują. Kiedy Tymek był jeszcze maluchem, nie miał z tym jakiegoś szczególnego problemu.

Moja żona się nie skarży

Odkąd rozpoczął naukę w szkole, zaczął narzekać, że poświęcam mu czas wyłącznie podczas wakacji, sugerując, że praca jest dla mnie istotniejsza niż on. Wspominał, że inni ojcowie grywają ze swoimi synami w piłkę nożną, jeżdżą na rowerowe przejażdżki czy chodzą na basen. Być może z jego perspektywy było w tym ziarno prawdy. Jednakże dla mnie praca nigdy nie stanowiła priorytetu ważniejszego od niego. Po prostu doszedłem do wniosku, że dobrze prosperująca firma zagwarantuje mu bezstresowe i dostatnie dzieciństwo, wolne od zmartwień i braków.

Nie wpadłem na to, że moje dziecko może oczekiwać ode mnie, a co za tym idzie, od życia, czegoś ponad zapewnienie środków finansowych, że bardziej niż kolejny komplet klocków wolałby, żebym wspólnie z nim ułożył poprzedni. Pewnego dnia wieczorem, po kolacji, odezwał się z zatroskaniem w głosie:

– Tatusiu, dostałem pracę domową. Będę potrzebował twojej pomocy.

– Ale przecież to mama zwykle pomaga ci w nauce – odparłem zaskoczony.

Spojrzał na mnie i delikatnie przechylił głowę na bok.

– Dzisiaj nie. Muszę przygotować krótki tekst opisujący, czym zajmuje się mój tata w pracy. Jasne, że możesz mi o tym opowiedzieć, ale chciałbym to zobaczyć na własne oczy.

– Naprawdę? – wymamrotałem, kiwając głową z niedowierzaniem. – Niestety plac budowy to nie miejsce dla dzieciaków – powiedziałem już głośniej.

I momentalnie poczułem kopnięcie żony pod stołem.

– Ała! O co…?

Agnieszka rzuciła mi tak wymowne spojrzenie, że od razu się opamiętałem.

– No dobra, niech no pomyślę. A do kiedy masz oddać tę pracę domową?

– Do poniedziałku.

– I dopiero teraz, w piątkowy wieczór, mi o tym wspominasz? – poczułem narastającą irytację. – No nieźle, nie ma co…

– A kiedy miałem ci powiedzieć?! – aż podskoczył na swoim krześle. – Przecież ty prawie w ogóle nie bywasz w domu! Spotykam cię pierwszy raz od wtorkowego popołudnia!

Totalnie mnie zatkało

Moja lepsza połowa ponownie obrzuciła mnie groźnym wzrokiem, który mógłby zabić, więc nieco przystopowałem.

– No dobra, niech ci będzie – burknąłem ugodowo. – Mamy weekend, a ja muszę odebrać całkiem sporą chałupę, tak że mogę cię ze sobą zabrać.

Zabrałem syna na budowę

Poprzedniej nocy leżałem godzinami, zanim udało mi się zapaść w sen. Myśli krążyły mi po głowie bez ustanku. Miałem przeczucie, że to zadanie z wypracowaniem to coś więcej niż zwyczajna szkolna praca, dlatego zdecydowałem, że podejdę do niego z pełnym zaangażowaniem. O poranku zjedliśmy porządne śniadanie, a kiedy jechaliśmy w umówione miejsce, przekazywałem synowi wszelkie potrzebne wiadomości, zupełnie jakbym rozmawiał z partnerem biznesowym.

– Słuchaj, jedziemy teraz do domu faceta, który jest projektantem wnętrz, całkiem rozpoznawalnym w swojej branży, a do tego skończył architekturę. Wszystko, co zobaczysz w środku, to jego pomysł i projekt.

Chłopczyk skinął głową w geście zrozumienia.

– Pewnie trudno współpracować z osobą, która… no wiesz, ma duże doświadczenie, tak?

Byłem pod wrażeniem, jak trafnie ujął sedno sprawy. Lekko się uśmiechnąłem.

– No tak, współpraca z takim kimś to niezłe wyzwanie. Ale z drugiej strony jest też łatwiej, bo dokładnie wie, do czego dąży i bierze na siebie lwią część odpowiedzialności, skoro większość pomysłów wychodzi od niego.

Kiedy jechałem na spotkanie z klientem, wpadłem na pomysł, żeby zabrać ze sobą Tymka. Miałem nadzieję, że będzie to dla niego miła niespodzianka. Okazało się jednak, że on przelicytował mnie, przyprowadzając swoje dwie córki. Bliźniaczki były młodsze od mojego syna o rok. Ledwo zdążyliśmy przywitać się ze sobą, a ta trójka już pobiegła w głąb mieszkania.

Budynek miał dwa piętra i był niezwykle designerski, jak to się teraz mówi wśród młodych. Ostatnia kondygnacja została zaaranżowana jako strefa relaksu – pełno tam było skośnych ścian, dywanów, puf, wygodnych sof i niesamowicie dużo otwartej przestrzeni. Piętro niżej znajdowały się trzy pokoje sypialne. Największy z nich pełnił funkcję sypialni dla bliźniaczek, w drugim spali gospodarze, a ostatni miał służyć jako pokój dla gości.

Małżonka mojego zleceniodawcy parała się nauką, bodajże biologią albo genetyką. Przemiła babka, aczkolwiek diabelnie trudna w kontaktach, całkowicie pochłonięta swoimi badaniami, zupełnie nie interesowała się wystrojem mieszkania. Ale od czego ma faceta architekta wnętrz – on odwalał robotę za nią, więc sama nie musiała nawet kiwnąć palcem.

Zleceniodawca miał głowę pełną pomysłów odnośnie do swojej chaty – każdy najmniejszy szczegół był dokładnie zaplanowany, zaczynając od fundamentów, a na strychu kończąc. Co prawda nieraz jego unikatowe wizje doprowadzały mnie do szewskiej pasji, bo często utrudniały mi pracę, ale cóż... Taki już urok tego fachu.

Muszę przyznać, że byłem dumny z pracy

Rezultat okazał się naprawdę świetny – spójny pod względem wyglądu, estetyczny, niepowtarzalny, a co zaskakujące, również praktyczny. Kto by pomyślał, że uda nam się tak skutecznie przełożyć założenia na rzeczywistość? Dom był w pełni przygotowany, by klient mógł w nim zamieszkać. Usiedliśmy wygodnie w pokoju dziennym, popijając aromatyczną kawę, i zagłębiliśmy się w papiery. Krok po kroku, dokładnie analizowaliśmy każdą pozycję i wszystko grało jak należy.

Gdzieś w oddali słychać było przytłumiony chichot maluchów, które hasały w najlepsze. W przeciwieństwie do większości domostw, tutaj nie dało się usłyszeć charakterystycznego trzasku zamykanych drzwi – były one wyposażone w specjalny mechanizm, który chronił je przed nagłym zatrzaśnięciem.

Tak bardzo pochłonęła nas rozmowa, że dopiero po kilku minutach zauważyliśmy dzieciaki stojące w niewielkiej odległości od nas. Dziewczynki wysunęły się nieco do przodu, sprawiając wrażenie trochę onieśmielonych, natomiast Tymek stał tuż za siostrami, z zarumienioną twarzą – być może od biegania, a być może od tego, co chciał powiedzieć. Cała trójka miała niezwykle poważne miny.

– I co tam, kochane wiewiórki? – zagadnął gospodarz. – No, powiedzcie, jak wam się widzi nasz nowy domek?

Można by to ulepszyć – odparły jednocześnie bliźniaczki.

Facet podniósł brwi do góry.

– Ale o co chodzi?

Również byłem zaskoczony. Budynek został ukończony i nie miał żadnych wad. Wszystko grało.

– Kuchnia – odezwała się pierwsza.

– No, dokładnie – przytaknęła jej siostra.

Facet popatrzył na mnie nieufnie. Zrobiłem bezradny gest.

– Wątpię, aby… – próbowałem coś powiedzieć, ale on już się podniósł, chwycił dziewczynki za dłonie i poszli w stronę kuchni.

Tymek dreptał za nimi ze spuszczoną głową. Bałem się, że bawiąc się tam mógł coś zepsuć w świeżo wykończonej kuchni, więc pełen czarnych myśli podążyłem ich śladem. Kuchnia miała bardzo nowoczesny wystrój, w centralnej części sporą wyspę z blatem do pracy, zlewozmywakiem i kuchenką.

Nad tym wszystkim wisiała lampa, która wyglądała jak oświetlenie na bloku operacyjnym. Wnętrze utrzymane było w delikatnych, pastelowych barwach, a szlachetne gatunki drewna, chrom i nierdzewna stal stanowiły główne materiały wykończeniowe. Całość prezentowała się imponująco. Trochę jak sala zabiegowa, choć, wiadomo o upodobaniach się nie rozmawia.

– Zatem w czym rzecz? – odetchnąłem z pewną ulgą, bo nigdzie nie zauważyłem oznak destrukcyjnych poczynań najmłodszych.

Nigdy nie zapomnę tej niezręcznej sytuacji

Tymek postąpił krok do przodu.

– Pozwólcie, że wam zademonstruję.

Stanął na środku i położył dłoń na frontowej części jednej z szafek, która bezdźwięcznie rozsunęła się na prowadnicach z łożyskami.

– Otwiera się automatycznie – zakomunikował to, co było widoczne gołym okiem. – Ekstra, prawda?

Zapytałem dziewczyn, Kasi i Basi, o zasadę działania tego mechanizmu.

To żadna tajemnica. W każdy front wbudowano czujniki dotykowe. Szuflady i szafki wyposażono w osobne mikrosilniczki, umożliwiające ich automatyczne otwieranie i zamykanie. Projektant, a zarazem właściciel, był wyjątkowo dumny z tego supernowoczesnego rozwiązania.

– Więc o co chodzi? – dopytywał teraz, nie widząc potrzeby jakichkolwiek poprawek.

– Ale przecież zamieszka pan poza miastem – zauważył mój syn.

– No, nie przesadzajmy – obruszył się facet. – Powiedzmy, że na obrzeżach.

– Nasza nauczycielka wspominała, że częste i gwałtowne wichury świadczą o zmianach klimatu – stwierdził Tymek, pozornie nie na temat. – I będzie tylko gorzej.

– Syneczku, ten dom jest wystarczająco mocny, by przetrzymać nawet najsilniejsze huragany – uspokoiłem go.

Tymek popatrzył na mnie współczująco.

– Tato, czy przypominasz sobie, jak dwa lata temu na święta Bożego Narodzenia sprawiłeś mi w prezencie drona?

– Tak, przypominam sobie, ale...

– Wybaczcie, że się wtrącam – odezwał się gospodarz – lecz jaki związek mają moje szafki z huraganami i zdalnie sterowanym śmigłowcem pod drzewkiem?

– Ojciec sprawił mi upominek w postaci drona – kontynuował Tymek mimo zaczerwienionej twarzy. Ja nie odzywałem się słowem, ponieważ ta prezentowa wpadka utkwiła mi w pamięci na zawsze. – Bardzo fajny sprzęt. Unosił się w powietrzu, miał kontroler, kręcił filmy… Ale pech chciał, że w pudełku zabrakło baterii, a on wymagał jakichś mega specjalistycznych akumulatorów. No i przez trzy dni tylko się na niego gapiłem, bo przecież w czasie świąt wszystkie sklepy pozamykane.

Mój rozmówca sprawiał wrażenie odpowiednio poruszonego tą historią. Wciąż nie odzywałem się słowem.

– Jest u mnie w klasie chłopak, który również jest z jakiejś wioski – Tymon ciągnął swój wywód z werwą.

– W poprzednim roku szkolnym zdarzyło mu się paręnaście razy zapomnieć o pracy domowej, ale pani mu to puściła płazem, bo z powodu tych huraganów często wyłączali im prąd i tylko przy świecach siedzieli. Zakładam, że tutaj też musiało nieźle dmuchać.

Właściciel posesji popatrzył na mnie z zaciekawieniem.

– Faktycznie – musiałem z oporem to przyznać – gdy w ubiegłym sezonie szalały te największe huragany, kilkukrotnie mieliśmy na placu budowy problemy z dostawami energii elektrycznej. Ale niedługo – podkreśliłem. – Najdłuższa awaria nie trwała dłużej niż jedną dobę.

– No pięknie, dzięki wielkie… – sarkazm w głosie mojego potomka, który nie skończył jeszcze dwunastu wiosen, był aż nadto wyczuwalny. – Ja to bym nie chciał mieszkać w takiej chałupie, gdzie przez całą dobę nie można otworzyć żadnej szuflady w kuchni. Zero dostępu do sztućców, talerzy i tak dalej – wyliczał. – Ani do prowiantu, bo tutaj nawet chłodziarkę otwiera się na prąd, zupełnie jakby ktoś o tym zapomniał

Nie wykrztusiłem z siebie ani słowa, bo coś ścisnęło mi gardło.

– W porządku – westchnął pan projektant, miłośnik innowacyjnych technologii. – Załapałem. Dopowiem tylko, że woda w kuchennym kranie też pochodzi z pompy, ponieważ czerpiemy ją z własnego źródła, a sama pompa rzecz jasna potrzebuje prądu.

– Tatusiu… – ledwo słyszalnym głosikiem odezwała się jedna z bliźniaczek. – Jak zabraknie prądu, to czy zginiemy tu z głodu? W naszym cudownym, świeżo kupionym domku?

– Ależ skąd, moja mała wiewiórko, nic takiego się nie stanie. Panie Patryku – mężczyzna zwrócił się bezpośrednio do mnie. – Pański młody pomocnik zauważył dość poważną kwestię, o której, nie ukrywam, sam nie pomyślałem. Zatem naturalnie nie mam do pana żalu, jednak… – urwał wymownie.

– Ja też przeoczyłem ten szczegół. Będziemy musieli wprowadzić drobną korektę – zamontujemy w garażu benzynowy agregat prądotwórczy prądu przemiennego, podłączymy go do instalacji elektrycznej i wyposażymy w czujnik. W razie braku prądu w sieci urządzenie samo się uruchomi. Te generatory są bardzo wydajne, więc nie tylko kuchnia będzie sprawna, ale nawet da się pooglądać telewizję.

Dziewczynki zaczęły klaskać w dłonie, a usatysfakcjonowany klient uścisnął mi dłoń. Potem odwrócił się w stronę Tymka.

Kiedy to usłyszałem, byłem zszokowany

– W zamian za twoje porady należy ci się jakaś nagroda. Może duże lody włoskie z górą bitej śmietany i owocami? Dopóki lodówka jest sprawna! – powiedział żartobliwie.

Gdy wracaliśmy do domu, Tymek przez dłuższy czas nie odzywał się ani słowem. W końcu wziął głęboki oddech i przyznał się:

– Tato, okłamałem cię, nie mam żadnego zadania do odrobienia. Po prostu chciałem spędzić z tobą trochę czasu sam na sam. Tylko ty i ja.

– Rozumiem…

– Ciągle jesteś zajęty i nigdy nie możesz mi poświęcić czasu, dlatego wymyśliłem taką historyjkę.

– No proszę.

Ani jednego słowa więcej nie byłem w stanie wydusić, bo czułem, jak coś zaciska mi krtań. Próbowałem jakoś wydukać, że haruję jak wół, żeby mogli mieć wszystko, czego dusza zapragnie. Ale na co im luksusy, skoro moja kobieta nie ma męża u boku, a mój syn dorasta bez ojca?

Kiedy wreszcie udało mi się odchrząknąć, uniosłem dwa palce do góry, jakbym składał przysięgę.

– Tymku, nie dam ci słowa, że zawsze będę cię brał ze sobą do roboty, chociaż dziś jako mój pomocnik dałeś z siebie wszystko. Plac budowy to nie jest dobre miejsce dla dzieciaków. Ale wiesz co? Obiecuję ci, że będę bardziej angażował się w twoje życie i poświęcał ci więcej uwagi. Dogadajmy się tak – jeśli nie będę dotrzymywał danego słowa, to ty mnie zawsze możesz przywołać do porządku. Wystarczy, że powiesz tajemnicze hasło, a ja od razu się opamiętam.

– Tajemnicze hasło? O czym mówisz?

– Daj mi chwilę… – głowiłem się nad odpowiedzią.

– Czary mary? – zaproponował.

– Nie, to zbyt skomplikowane i aż nazbyt mistyczne. A gdybyś powiedział… hm… po prostu „dron", co ty na to?

– Może być, czemu nie – przystał na moją propozycję bez oporów.

Patryk, 38 lat

Czytaj także:
„5 lat temu przygarnęłam dziecko siostrzenicy, by mała nie trafiła do sierocińca. Za dobre chęci, dostałam od życia manto”
„Obiecywała mi wspólne noce, jeśli wyremontuje jej mieszkanie. Otwarłem swe serce, a ona zamknęła mi drzwi przed nosem”
„Byłam nianią u bogaczy. Gdy poznałam ich tajemnicę, myśleli, że za 50 tysięcy kupią moje milczenie”
 

Redakcja poleca

REKLAMA