„Tata z wyjazdu zamiast prezentu, przywiózł mi nową mamę. Gdy myślałam, że gorzej nie będzie, ta baba wlazła za gary”

smutna dziewczyna fot. Adobe Stock, Alex Vog
„Tkwiłam zwinięta w kufrze. Nie roniłam łez. Czułam bunt. Nie dołączę do nich, dumałam. Niech raczą się tymi frykasami z tą wstrętną kobietą”.
/ 05.08.2024 11:16
smutna dziewczyna fot. Adobe Stock, Alex Vog

Gdy usłyszałam nowinę o tym, że tatuś przywiezie mi nową mamusię z obcego kraju, ogarnęło mnie wielkie poruszenie. Początkowo nawet odczułam radość. Wyobrażałam sobie przepiękną księżniczkę rodem z bajki, która zjawi się w moim ponurym życiu i przemieni je w cudowną opowieść. Dopiero w szkole rówieśnicy uświadomili mi, że macochy w bajkach zazwyczaj są szpetne, okrutne i pragną jedynie zagłady małych sierot, a nie ich szczęścia. A co dopiero, gdy macocha ma pochodzić z Niemiec!

– Zmusi cię do jedzenia tłustych kiełbas i kapusty, będzie się nad tobą pastwić – ostrzegały mnie dziewczyny. 

Wizja faszerowania mnie tłustymi daniami budziła we mnie największy lęk, bo jako dziecko byłam potwornie wybredna. Gdy na przerwach rówieśnicy odgrywali scenki z „Czterech pancernych”, a marzeniem każdej małej dziewczynki było wcielenie się w Marusię albo przynajmniej Lidkę, mnie z automatu przypisywano rolę „Szkopa”. Nic więc dziwnego, że z każdym dniem moja niechęć wobec macochy się pogłębiała, podobnie jak narastał we mnie strach przed jej przybyciem do naszego domu.

Bałam się jej przez docinki z dzieciństwa

Osobliwa była to chata. Nie za bardzo kojarzyłam moją rodzoną mamę. Opuściła nas, gdy miałam ledwo skończone trzy latka. Odeszła na zawsze. Ale nie dowiedziałam się o tym od razu, prosto z mostu.

Pojawiały się jakieś zagadkowe wiadomości, że mamusia przeniosła się w lepsze miejsce, udała się do nieba, przebywa w raju. Mnie jednak to wszystko nic nie znaczyło. Po prostu tęskniłam za jej obecnością i doskwierał mi fakt, że nie mogę się do niej przytulić.

Żyłam razem z ojcem, a w codziennych obowiązkach wspierała nas jego siostra, ciocia Marta. Ciotka była niezwykle surową kobietą i rzadko okazywała mi czułość, mimo że świetnie zarządzała gospodarstwem domowym. Dzięki niej nigdy nie chodziłam głodna, miałam schludne ubrania i starannie ułożone włosy.

Kiedy ojciec zaczął pracować na kontraktach poza Polską, ciotka opiekowała się mną, zabierając do siebie. Wychowywała dwóch chłopców, bliźniaków, starszych ode mnie o dwa lata. Ciężko nam było znaleźć wspólny język. Kuzyni postrzegali mnie jako małolatę, niegodną przebywania w ich towarzystwie. Tylko od czasu do czasu, po reprymendzie od mamy, pozwalali mi dołączyć do swoich zabaw. Dodatkowo straszyli mnie wizją rychłego przyjazdu „złej macochy z Niemiec”.

– Pewnie się na ciebie wydrze i zleje po tyłku pasem – gadali, a ja przerażona, ze łzami w oczach gnałam do cioci.

– Przestańcie opowiadać te brednie! – irytowała się ciocia Marta. – A ty, mała, nie dawaj wiary w te ich dyrdymały, w końcu skończyłaś już prawie 8 wiosen.

Marta starała się mnie podnosić na duchu, zapewniając, że ojciec z pewnością nie zdecydowałby się poślubić kogoś nieodpowiedniego, jednak odniosłam wrażenie, że ona sama nie wie, czego się spodziewać po tej sytuacji. Aż w końcu przyszedł moment, gdy miałam poznać Emmę — moją przyszłą macochę. Ślub został zaplanowany na następny miesiąc i miał się odbyć w naszym kraju. Postanowili, że na początku zamieszkają razem z nami w Polsce.

Schowałam się przed nimi w szafie

Przed ich przybyciem, ciotka przez cały tydzień przeprowadzała gruntowne sprzątanie w naszym mieszkaniu. W zasadzie zamieszkała tam ze mną i swoimi chłopakami. Wędrowałam po pomieszczeniach, w których spędziłam początkowe lata mojego życia, z którymi wiązało się mnóstwo radosnych, ale również trudnych momentów, i rozmyślałam, co będzie dalej, gdy wprowadzi się tu ktoś nieznajomy. Nie sądziłam, że to lokum ponownie zdoła być moim prawdziwym domem, takim jak dawniej, z mamą i tatą.

Kiedy spostrzegłam wóz wjeżdżający na nasze podwórko, wykorzystałam okazję, gdy wszyscy byli zajęci i wślizgnęłam się do szafy w pokoju, który kiedyś należał do moich rodziców. Cała rodzina, czyli ciocia, kuzyni, wujek i babcia, udali się na dwór, aby przywitać tatę wraz z jego nową partnerką. Ta szafa miała już swoje lata, ale była także bardzo pojemna. Jej wnętrze zdawało się nie mieć końca, dzięki czemu stanowiła doskonałe miejsce do chowania się podczas naszych dziecięcych zabaw.

– Słoneczko, jesteśmy na miejscu! – tata zawołał stłumionym głosem.

– Monia, nie siedź tam schowana, zejdź do nas na dół! – ciocia też dała o sobie znać.

Momentalnie odkryła moją skrytkę, bo wkrótce potem wparowała do pokoju mamy i taty, mówiąc donośnie:

– Skarbie, doskonale zdaję sobie sprawę z twojej obecności w tym miejscu. Nie zamierzam cię zmuszać do wyjścia, ale uważam, że to niegrzeczne z twojej strony tak się ukrywać. Nie masz się czego obawiać. Emma to naprawdę sympatyczna osoba, przekonasz się. Poza tym, za moment zasiadamy do stołu. Przygotowałam twoją ulubioną potrawę. Będzie też przepyszny deser na osłodę – namawiała.

Nawet nie drgnęłam. Ciocia przez moment czekała, po czym opuściła pokój, delikatnie domykając za sobą drzwi.

Nie zamierzała być dla mnie okropną macochą

Tkwiłam zwinięta w kufrze. Nie roniłam łez. Czułam bunt. Nie dołączę do nich, dumałam. Niech raczą się tymi frykasami z tą wstrętną kobietą. Czyż nie tego non stop ostatnimi czasy słuchałam w podstawówce? Czyż nie tym straszyli mnie bracia cioteczni? A teraz, zaprzańcy, zasiadają tam z tą paskudną Germanką i wkradają się w jej łaski. Zapewne przywiozła nam masę zabawek, by nas zjednać.

Trudno powiedzieć, jak długo to trwało, bo w końcu padłam z nóg, głodna i wyczerpana. Gdy w końcu otworzyłam oczy i delikatnie uchyliłam drzwiczki szafy, na dworze wciąż było jasno, choć dzień powoli chylił się ku końcowi. Wyszłam z szafy i... zamarłam w bezruchu. W fotelu przy oknie siedziała ONA.

Ogarnęło mnie przerażenie. Mimowolnie wbiłam wzrok w podłogę, bojąc się nawet na nią zerknąć. Jakbym miała przed sobą jakąś potworną istotę. W tym momencie dotarły do mnie jej ciche, nie wymagające żadnego wyjaśnienia słowa:

– Cześć, Monika… – urwała w pół zdania. Czekała, aż uniosę głowę, a gdy to uczyniłam, posłała mi uśmiech.

Stanęłam jak wryta, mrugając z niedowierzaniem. Nagle dotarło do mnie, że nic mi nie grozi. Naprzeciw mnie siedziała sympatyczna, atrakcyjna pani o najcudowniejszym uśmiechu, jaki kiedykolwiek widziałam. Jej rude loki były upięte z tyłu głowy w puszysty kok, a twarz pokrywały urocze piegi. Te piegowate policzki jakoś mnie uspokoiły, bo przecież nie da się obawiać osoby, która przypomina Pippi Langstrumpf, prawda? Chyba nie chciała mnie wystraszyć, bo nie wstała, tylko powiedziała łagodnie:

– Komm, Monika.

Kobieta dała mi znak, żebym do niej podeszła, sięgając równocześnie po swoją torebkę. Wyjęła z niej notes i ołówek, po czym zaczęła coś szybko szkicować. To wzbudziło moją ciekawość, jednak pozostałam w miejscu, gdzie stałam. Po chwili wyrwała kartkę z notesu i wyciągnęła ją w moim kierunku. Niepewnym krokiem zbliżyłam się do niej. Na rysunku widniała szafa, a w środku siedziała mała dziewczynka z dokładnie zaznaczonymi piegami na buzi. Obok mebla stała ogromna, otyła kobieta z zezem, trzymająca widły. Wyglądała przerażająco, ale jednocześnie nieco zabawnie.

Emma pokazała na obrazku siebie i małą dziewczynkę. Od razu było wiadomo, że to ona sama. Jednak zastanawiało mnie, przed kim tak się kryje na tej ilustracji? Palcem wskazałam na przerażającą, zezowatą kobietę.

– A tamta postać? – zapytałam.

– Meine Stiefmutter – odparła Emma i parsknęła śmiechem.

Kiedy usłyszałam jej śmiech, nie mogłam się powstrzymać od uśmiechu. Wtedy po raz pierwszy zetknęłam się z określeniem „macocha”. Emma wskazała na siebie, a następnie energicznie skreśliła narysowaną zezowatą kobietę. Był to czytelny sygnał.

Czas płynął nieubłaganie, a ja stopniowo stawałam się coraz bardziej doświadczoną i dojrzałą osobą. Emma z pewnością wywiązała się ze swojego przyrzeczenia — kochała mnie tak, jakbym była jej biologiczną córką. Co więcej, dzięki niej zyskałam również cudowne rodzeństwo — siostrę i brata. Parę lat temu, gdy mój tata odszedł z tego świata, nie poczułam się opuszczona. W końcu ciągle miałam przy sobie Emmę — moją drugą matkę.

Monika, 19 lat

Czytaj także:
„Mój teść to kapryśny i gnuśny dziad. Myślał, że jak wytresował żonę, to mnie też zdominuje, ale dopiero się zdziwi”
„Rodzice tuż przed śmiercią zmienili testament. Wszystko przepisali na proboszcza, bo kościół powinien mieć nowy dach”
„5 lat temu przygarnęłam dziecko siostrzenicy, by mała nie trafiła do sierocińca. Za dobre chęci, dostałam od życia manto”

Redakcja poleca

REKLAMA