Mam 32 lata i syna, który ma 7 lat. Nie mam męża ani specjalnych szans na jego zdobycie. Ale wcale mnie to nie martwi. Przeżyłam wielką miłość i niczego nie żałuję, no może trochę własnej naiwności. To przez nią znalazłam się 8 lat temu na życiowym zakręcie. To było wtedy, gdy dowiedziałam się, że jestem w ciąży. A dokładniej, gdy usłyszałam, że jeśli jestem taka głupia, by łapać faceta na dziecko, to mam sobie radzić sama.
Nigdy nie miałam zamiaru wykorzystać ciążę, by usidlić partnera, zwłaszcza żonatego. I to nie ja wyszłam z inicjatywą romansu. Jestem jedną z wielu pielęgniarek, które związały się z lekarzami, oczywiście nieformalnie, grzesznie (jakby powiedziała moja świętej pamięci babka).
Gdy rozpoczęłam pracę w szpitalu, byłam młoda i głupia
Wiele się wcześniej nasłuchałam o kochankach lekarzy. Nie przypuszczałam, że podzielę ich los. Artur to jeden z tych mężczyzn, któremu powiodło się w życiu zawodowym, ale nie w osobistym. Był przystojny, zamożny, z wredną (podobno) żoną oraz dwiema uroczymi córeczkami. Wielokrotnie żalił mi się, że żona go nie rozumie, że wyszła za niego dla pieniędzy, twierdził, że ja jestem inna, ładniejsza, bardziej wrażliwa, kochająca.
Dałam się nabrać. Zakochałam się bez pamięci. Koleżanki przestrzegały mnie:
– Uważaj, nie bądź naiwna – mówiły.
A ja nie uważałam i byłam naiwna. Zatraciłam się w miłości bez reszty. Cierpiałam, gdy opuszczał mój pokoik i wracał do żony.
– Już niedługo – obiecywał. – Niedługo będziemy razem.
Wierzyłam, czekałam, kochałam. Nasz związek był tajemnicą poliszynela, ale nie przeszkadzało mi to. Cieszyłam się, że dzięki wynajęciu niewielkiego mieszkanka miałam tak dużo swobody i mogłam robić, co chcę. Moi rodzice zawsze byli konserwatywni, więc związek z żonatym mężczyzną, nawet jeśli był lekarzem i nawet jeśli obiecywał małżeństwo, nie wchodziłby w grę.
To były najcudowniejsze 2 lata w moim życiu
Do pracy biegłam jak na skrzydłach, żeby się z nim zobaczyć. Usychałam z tęsknoty za jego pocałunkami, za wykradanymi chwilami tylko dla nas. Niekiedy były to nawet całe noce, gdy udało mu się zamienić z kimś na dyżur. Może powinnam się zaniepokoić, gdy mijały kolejne miesiące, a mój ukochany się nie rozwodził. Ba! Coraz rzadziej wspominał o naszej wspólnej przyszłości. Ale przecież miłość jest ślepa. Tylko to mam dziś na swoje usprawiedliwienie.
Nie powiem, zazdrościłam koleżankom normalnych związków. Wiele z nich miało już mężów, dzieci, a ja cały czas byłam teoretycznie wolna. W moim rodzinnym mieście nikt nie znał przecież prawdy. Mama zaczęła mnie nawet swatać z synem swojej koleżanki, ale szybko jej to wyperswadowałam.
Wszystko skończyło się, gdy zaszłam w ciążę. Zupełnie nie wiem, jak to się mogło stać, bo przecież brałam tabletki antykoncepcyjne. Nie uwzględniałam zajścia w ciążę w swoich planach, przynajmniej na razie, dopóki nie byliśmy z Arturem razem.
Dwa różowe paseczki na teście ciążowym nie były dla mnie szokiem. Owszem, zdziwiłam się, ale i trochę ucieszyłam. Pomyślałam, że może nareszcie mój Romeo opuści swoją wredną żonę i zamieszka ze mną. Gotowa byłam odłożyć ewentualny ślub na później, bo kobieta zdecydowanie lepiej prezentuje się w sukni ślubnej, gdy nie ma wielkiego brzucha... Boże, jaka byłam głupia.
Nigdy nie przypuszczałam, że Artur tak właśnie zareaguje, gdy usłyszy niespodziewaną nowinę. Jego wściekłość przeszła moje najśmielsze wyobrażenia. Najpierw nie wierzył, próbował mi wmówić, że żartuję. Potem milczał dłuższy czas, odpalając jednego papierosa od drugiego, aż odważyłam się zażartować, że szkodzi naszemu dziecku. Wtedy naprawdę się wściekł. W pewnym momencie pomyślałam nawet, że mnie uderzy. Pół nocy przepłakałam. Samotnie, bo Artur wyszedł, by „wszystko raz jeszcze dokładnie na osobności przemyśleć”.
Następnego dnia w szpitalu unikał kontaktu ze mną. Nie pojawił się wieczorem, mimo że tę noc mieliśmy spędzić razem. Mimo to, wtedy byłam jeszcze dobrej myśli, niczego nie podejrzewałam. Postanowiłam dać mu czas, by oswoił się z myślą o dziecku.
Pojawił się dopiero następnego popołudnia – zasadniczy, poważny jak nigdy, bez cienia uśmiechu w stalowoszarych oczach. Nie przypuszczałam, że mój ukochany mężczyzna może się tak diametralnie zmienić. Najpierw próbował namówić mnie na zabieg. On, nie dość, że świadomy lekarz, to jeszcze człowiek, który tak niedawno twierdził, że mnie kocha… To był prawdziwy cios.
Artur niedwuznacznie dawał do zrozumienia, że gdy pozbędę się dziecka, wszystko będzie po staremu. Po staremu? Chyba tylko taki nieczuły egoista jak on mógł coś takiego powiedzieć. Drań, tchórz i kłamca. To niebywałe, że w przeciągu kilkudziesięciu godzin człowiek może zmienić się o 180 stopni. Miałam zabić nasze dziecko i wszystko zostałoby po staremu? Potem zarzucił mi, że chciałam złapać go „na dziecko”.
Kazałam mu się wynosić i nigdy nie wracać. Nie wiedziałam jeszcze, co zrobię, ale wiedziałam, czego nie zrobię!
– Nie usunę ciąży. To moja ostateczna decyzja – powiedziałam Arturowi, zanim wyszedł, trzasnąwszy drzwiami.
Przyszedł potem jeszcze tylko raz. Próbował mnie zastraszyć. Powiedział, że złamałam mu karierę, że chcę rozbić jego rodzinę, więc on postara się, żebym straciła pracę. No, chyba że zdecyduję się usunąć ciążę. Zaproponował oczywiście pokrycie wszystkich kosztów. Nawet nie zauważyłam, kiedy zostawił na komodzie kopertę z pieniędzmi i namiarem na jakiegoś ginekologa. Najpierw chciałam biec za nim z tą kopertą i rzucić mu nią w twarz, ale po namyśle zrezygnowałam. W kopercie były trzy tysiące złotych. Uznałam, że pieniądze przydadzą się na wyprawkę dla dziecka.
Postanowiłam wyjechać
Wzięłam zaległy urlop i pojechałam do domu. Prawie dwa tygodnie zastanawiałam się, jak powiedzieć o wszystkim rodzicom. Musiałam to zrobić, bo potrzebowałam ich pomocy. Mama powiedziała mi potem, że od razu coś podejrzewała, skoro nagle, w środku roku przyjechałam na urlop do domu. W końcu odważyłam się powiedzieć prawdę, że zostałam oszukana i zostałam na lodzie. Nie wiedziałam, jak zareagują. Bałam się, że każą mi radzić sobie samej. Na szczęście moi rodzice to mądrzy i dobrzy ludzie. Obiecali, że póki żyją, będą mi pomagać.
– O nic się nie martw – mówiła mama. – Teraz najważniejsze jest twoje zdrowie i to, żebyś mogła spokojnie urodzić.
Udało się załatwić przeniesienie do naszego szpitala za porozumieniem stron. Chyba opatrzność nade mną czuwała.
Do Artura nigdy się nie odezwałam. Początkowo liczyłam, że on to zrobi. Potem przestałam żyć złudną nadzieją. Nawet nie wiem, czy zna prawdę. Pewnie tak, w końcu świat jest mały. Skoro jednak nie chciał…
Jaś jest podobny do mnie, tylko oczy ma Artura. Jest całym moim światem. Szkoda tylko, że nigdy nie pozna swojego taty. Może kiedyś, gdy będzie starszy, opowiem mu całą tę historię, wtedy sam zadecyduje, co zrobić. Nie dostałam od Artura złamanego grosza, oprócz tych trzech tysięcy na zabieg. Mam swój honor i nie będę go o nic prosić. Moi rodzice są wspaniałymi dziadkami i za to im dziękuję. To dzięki nim na życiowym zakręcie wyszłam na prostą.
Czytaj także:„Czekaliśmy na dziecko 12 lat. Syn urodził się 10 tygodni wcześniej z poważną wadą serca. Dlaczego los tak mnie pokarał?”„Moja żona zmarła przy porodzie. Ja nie byłem gotowy zostać samotnym ojcem i po prostu oddałem córkę do adopcji”„Zaszłam w ciążę w wieku 15 lat i bardzo długo to ukrywałam. Bałam się reakcji rodziców”