Patrzyłam na niego osłupiała, a on się do mnie uśmiechał od ucha do ucha. „To on, ten sam…” – łomotało mi w głowie. Nie byłam w stanie wykrztusić słowa. Buzia cherubinka, jasne kędziory, błękitne oczy. Nie miałam wątpliwości, że to on.
– Anka, co ci jest? – musiałam się zmienić na twarzy, bo moja przyjaciółka Joanna, na co dzień gminny pracownik socjalny, złapała mnie za ramię. – Źle się czujesz? Może ci słabo?
– Nie, w porządku, to znaczy… czuję się w porządku – wyszeptałam, nie odrywając oczu od uśmiechniętej twarzyczki anielskiego dziecka.
– Coś się stało? – drążyła nieustępliwie. – Wpuścisz nas? Możemy wejść?
Dotarło do mnie, że cały czas stoimy w progu. Z trudem rozwarłam palce i otworzyłam szerzej drzwi.
– Wejdźcie – powiedziałam cicho.
Przepuściłam ich przed sobą. Joanna odruchowo ruszyła w stronę pokoju, w którym zwykle przyjmowałam gości, a do mnie dotarło, że akurat tam nie mogę ich wpuścić. Pod żadnym warunkiem! Przecież na ścianach są obrazy, na półkach cenne bibeloty…
To był ten sam chłopiec
„Gdzie ich zabrać?” – zastanawiałam się w panice. „Najbezpieczniej byłoby do piwnicy, ale piwnica nie wchodziła w grę, bo Joanna pomyślałaby że zupełnie oszalałam. Do łazienki? Nie, do kuchni, w kuchni nic nie ma…” – przemknęło mi przez głowę.
– Joanna, nie idź do pokoju – ryknęłam tak donośnie, że moja przyjaciółka zamarła w pół drogi, a chłopiec wpadł na nią.
– Nie do pokoju? – zdziwiła się i osłupiała na widok mojego palca, który wskazywał na kuchnię. – Do kuchni? Jesteś pewna? – zapytała z wahaniem.
– Jestem – odpowiedziałam, ale widząc jej zaniepokojone spojrzenie, mrugnęłam porozumiewawczo. – Musimy porozmawiać.
– Dobrze, ale najpierw was sobie przedstawię. – Joanna czule pogłaskała chłopca po głowie i powiedziała: – Aniu, to jest Jaś, o którym ci opowiadałam. Jasiu, to jest pani Ania, twoja nowa ciocia.
Maluch grzecznie szurnął nóżką i uśmiechnął się jeszcze szerzej, jakby widział mnie po raz pierwszy na oczy. Odruchowo podałam mu rękę, a on… szarmancko ją ucałował. Trzyletni chłopiec! Joanna uśmiechnęła się, rozczulona tym widokiem, a ja skrzywiłam się. „Nic w tym dziwnego, musieli go tego nauczyć” – pomyślałam. „Dobrze go wytresowali” – westchnęłam w duchu.
Nie odzywałam się, więc Joanna zamiast mnie zaczęła pełnić honory domu.
– Jasiu, usiądź – podsunęła mu kuchenny taboret. – Czego się napijesz? Owocowej herbatki? A może soku?
– Soku – odpowiedział Jaś, i łakomym spojrzeniem ogarnął wnętrze lodówki, z której Joanna wyjmowała sok.
Przyssał się do szklanki, jakby nie pił niczego od tygodnia. Joanna znów pogłaskała go pogłowie.
– Poczekaj tu chwilkę, a my z Anią musimy porozmawiać.
Kiwnęłam głową i ruszyłam w stronę pokoju. Nagle się zatrzymałam. „Torebka!” – huknęło mi w głowie. – Joanna, wracaj po torebkę! – rzuciłam do przyjaciółki.
– Oszalałaś? Co ci się stało? Nigdy się tak nie zachowywałaś – wzruszyła ramionami, ale posłusznie zawróciła do kuchni. Po chwili wróciła z torebką w ręku.
– Co on robi? – zapytałam.
– Nic, siedzi przy stole i pije sok – odpowiedziała zniecierpliwiona. Ujęła mnie pod ramię i pociągnęła w stronę pokoju. – Teraz gadaj. Co ci się stało? Coś ze Zbyszkiem? Gdzie on w ogóle jest, przecież mieliście być oboje, jak wam dziecko przyprowadzę.
– Zbyszek zaraz przyjdzie. Musiał na chwilkę wyskoczyć do warsztatu, z nim wszystko w porządku, tylko ten chłopiec… To on…
Joanna, zwykle bardzo domyślna, tym razem nic nie rozumiała.
– Jaki on? – zapytała.
– Chłopiec z tramwaju. Ten, co mnie wtedy oskubał…
– Żartujesz! To niemożliwe! – Joanna spojrzała na mnie podejrzliwie. – Musiało ci się coś pomylić.
– Mnie? Nigdy nie zapomnę tej twarzy. Mówiłam ci przecież, że dzieciak był mały i wyglądał jak malowanie.
– No mówiłaś, ale żeby to był aż taki zbieg okoliczności…? – Joanna wciąż z niedowierzaniem kiwała głową.
To zdarzyło się pół roku temu
Jechałam tramwajem do banku wpłacić pieniądze, które dostałam po sprzedaży kompletu sreber po prababci. Kilkanaście tysięcy złotych miałam ułożone w kopercie, w bocznej kieszonce torebki. Torbę trzymałam na kolanach i przyglądałam się czujnie pasażerom.
Na którymś przystanku do tramwaju wsiadła młoda kobieta z maleńkim dzieckiem na rękach. Do jej spódnicy kurczowo uczepiony był trzylatek z umorusaną buzią. Kobieta rozejrzała się po tramwaju, po czym usiadła naprzeciwko mnie. Trzylatek wgramolił się jej na kolana, nie zwracając uwagi na maleństwo. Powiedziała mu, żeby stanął obok, ale on nie chciał. Przekomarzali się, ale on był uparty, nie chciał zejść z kolan i już.
Przyglądałam im się z sympatią, bo chłopiec był śliczny jak aniołeczek i bardzo wygadany. „Jakie bystre dziecko” – myślałam z podziwem.
W pewnej chwili maleństwo zaczęło popłakiwać (teraz myślę, że matka je uszczypnęła, żeby zapłakało). Kobieta zaczęła rozpinać bluzkę, żeby go nakarmić.
– Zejdź mi z kolan, bo przeszkadzasz – powiedziała rozkazująco do starszego, ale on ryknął płaczem.
Matka spojrzała na mnie prosząco.
– Weźmie go pani na chwilę? – spytała.
Uśmiechnęłam się i wyciągnęłam ręce w stronę anielskiego chłopca.
– Pójdziesz do mnie? – spytałam.
Nic nie odpowiedział, tylko zgrabnie przesunął się z kolan matki na moje. Usadowił się wygodnie, odwrócił w stronę okna i zaczął mnie pytać o marki mijających nas samochodów. Bardzo fajnie mi się z nim rozmawiało…
Po kilku przystankach matka odsunęła maleństwo od piersi, zapięła bluzkę i wstała. Chwyciła „mojego” chłopca za rękę, podziękowała mi za pomoc i wysiadła. Ja pojechałam dalej.
Do głowy mi nie przyszło, że zostałam okradziona. Dopiero w banku spostrzegłam, że z mojej torebki zniknął portfel i koperta z pieniędzmi. „Jak on zdołał tak to zrobić, że nic nie poczułam?” – zastanawiałam się potem. Pytałam o to policjantów, którym zgłosiłam kradzież, pytałam mojego męża, pytałam Joannę.
– Matka go nauczyła – policjanci tłumaczyli mi, że nie jestem pierwsza osobą okradzioną w taki sposób.
– To musi być złodziejska rodzina, pewnie kradnie matka, ojciec i dzieciaki – domyślali się moi bliscy.
Zgadzałam się z nimi, ale jednocześnie byłam na siebie wściekła, że tak łatwo dałam się zmylić niewinnej buzi ślicznego dziecka. Ja, która przecież przez całe życie udowodniałam wszystkim wokoło, że nie daję się zwieść pozorom.
– To nieprawdopodobne – Joanna przerwała moje rozmyślania. – To co, nie weźmiecie go? Na pewno go nie weźmiecie. Cholera, będę miała kłopot, tak chciałam mu znaleźć normalny dom. Jemu, i jego siostrzyczce.
– To była dziewczynka? – zapytałam, pamiętając maleństwo, które karmiła matka dziecka.
– Dziewczynka, Kasia – kiwnęła potakująco głową Joanna. – Matka siedzi w więzieniu, ojciec dawno gdzieś zniknął. Cała rodzinka jest taka szemrana. Nikomu z nich nie powierzyłabym malców. Dzieciaki nie mają gdzie iść. Albo rodzina zastępcza, albo dom dziecka… Opowiadałam wam przecież.
Trzasnęły drzwi. Do pokoju wszedł Zbyszek, przywitał się z Joanną i zaczął rozglądać po pokoju.
– Gdzie chłopiec? Nie przyprowadziłaś go? – zwrócił się do Joanny.
– Przyprowadziłam. Siedzi w kuchni.
– W kuchni? – zdziwił się mój ślubny.
– W kuchni. Bo tam niczego nie ukradnie. Przecież baterii od zlewu nie odkręci – parsknęłam i widząc zdziwione spojrzenie męża, powiedziałam mu – To ten dzieciak z tramwaju. Ten, który mnie okradł…
– Żartujesz? – zdziwił się Zbyszek i odwrócił na pięcie. – Muszę go zobaczyć.
– Co zrobimy? – znów spytała Joanna.
– Nie wiem – bezradnie rozłożyłam ręce. Za nic nie chciałam mieć w domu dzieciaka, któremu trzeba wciąż patrzeć na ręce. – A może on nie tylko kradnie? Może robi wiele innych złych rzeczy? Bóg jeden wie.
– No, nie przesadzaj – Joanna popukała się w głowę. – Rodzice nauczyli go kraść, teraz ktoś będzie go musiał oduczyć. Szkoda, że nie ty… Masz wspaniałe podejście do dzieci.
Szkoda mi było tych dzieci, ale…
Nie! Nie wezmę złodzieja pod swój dach.
– Skoro nie ma o czym gadać, to zabiorę go czym prędzej.
Joanna wstała z fotela i ruszyła w stronę kuchni, a ja za nią. Nagle zatrzymałyśmy się w drzwiach. Zbyszek zawzięcie dyskutował o czymś z maluchem. Chyba o samochodach. Obaj mieli wypieki na twarzach i energicznie gestykulowali. Widok był taki rozczulający…
– Jasiu, idziemy – powiedziała Joanna.
– Już? – buzia wygięła mu się w podkówkę, którą pamiętałam z tramwaju.
Podeszłam do niego i ukucnęłam obok.
– Jasiu, pamiętasz mnie? – zapytałam.
– Tak – odpowiedział bez zastanowienia. – Pani mnie trzymała na kolanach i ja panią przerobiłem. Na ładną kasę, tak powiedziała mamusia – uśmiechnął się rozbrajająco. – Kupiła mi za to resoraka.
– Wiesz, że nie można ludzi „przerabiać”? – zapytałam z przyganą w głosie.
– Nie można? – zdziwił się. – To po co ja tyle ćwiczyłem?
Zbyszek parsknął śmiechem.
– No bracie, trzeba będzie nad tobą popracować. Chodź ze mną do warsztatu, pokażę ci kilka części samochodowych.
Chłopiec zerwał się na równe nogi i złapał mojego męża za rękę.
– Mogę? – pytająco spojrzał najpierw na mnie, potem na Joannę.
Jednocześnie kiwnęłyśmy głowami i obaj panowie wymaszerowali z kuchni.
– Ty, Zbyszek chyba znalazł z nim wspólny język – jęknęłam.
– Chyba będziecie musieli o tym porozmawiać – stwierdziła z uśmiechem.
Kiedy wyszli, późnym wieczorem, Zbyszek przytulił mnie mocno.
– Policz wszystkie srebrne łyżeczki w kredensie – zażartował.
Natychmiast wyrwałam mu się z objęć.
– Nie żartuj sobie ze mnie – żachnęłam się. – Przecież ten dzieciak jest urodzonym złodziejem. Chcesz ryzykować ?
– Nie jest urodzonym złodziejem, tylko wyuczonym. A skoro się nauczył, to zdoła się oduczyć. Bystry jest. Długo rozmawialiśmy… – mój mąż spojrzał na mnie błagalnie. – Przynajmniej wiemy, czego się po nim spodziewać – znowu mnie przytulił.
– Ania, przemyśl to, zaryzykujmy…
Jaś był u nas coraz częściej
I tej nocy, i w ciągu wielu kolejnych, które następowały po spotkaniach z Jasiem. Bo tych spotkań było coraz więcej. Po miesiącu, razem z Jasiem poszliśmy do szpitala, odwiedzić jego siostrzyczkę. A potem… oboje zabraliśmy do domu.
Kiedy wspominam nasze pierwsze spotkanie, ogarnia mnie wzruszenie. Bo kiedy Jaś dorósł, za pierwsze zarobione pieniądze kupił mi srebrne bibeloty, podobne do tych, które odziedziczyłam po prababci. A teraz jest… policjantem, ku wielkiemu rozczarowaniu Zbyszka, który liczył, że wspólnie poprowadzą warsztat. Najśmieszniejsze jest to, że jego marzenia o następcy rodzinnej schedy może zrealizować Kasia, młodsza siostra Jaśka. Właśnie skończyła z wyróżnieniem politechnikę, wydział maszynowy.
A ja…? Dzięki Jaśkowi jestem najszczęśliwszą na świecie babcią dla dwójki jego dzieci. Często im opowiadam bajki. Najbardziej lubią historię o tym, jak kiedyś jechałam tramwajem i wzięłam na kolana małego chłopczyka o włoskach tak jasnych i tak kręconych jak ich własne…
Czytaj także:
Zięć wysłał moja córkę na wojnę, bo tam zarabiała najlepiej
Karma wraca. Ukochany zostawił mnie w ciąży, a potem zrobił to samo mojej przyjaciółce
Zakochałam się w zajętym mężczyźnie i walczyłam o niego 10 lat
Jacek miał 10 lat i nie chciał uwierzyć, że jego mama nie żyje