„Mój mąż miał wypadek, gdy jechał z kochanką. Tak dowiedziałam się o trwającym 2 lata romansie”

mój mąż miał wypadek gdy jechał z kochanką fot. Adobe Stock
Gdy dostałam ze szpitala telefon o wypadku, powiedziałam najpierw że to pomyłka. Przecież mój mąż miał być w delegacji za granicą, a nie podróżować z obcą, młodą kobietą...
/ 04.10.2021 12:50
mój mąż miał wypadek gdy jechał z kochanką fot. Adobe Stock

Zawsze wierzyłam, że prawdziwy związek oparty jest na zaufaniu. Pewnie dlatego nie zauważyłam, że mąż już od dawna mnie zdradza i perfidnie okłamuje.

To jakaś pomyłka! Mój mąż powinien być teraz za granicą

Siedziałam na kanapie, popijając herbatkę i zastanawiałam się, jak zorganizować niewielkie przyjęcie z okazji dziesiątej rocznicy naszego ślubu. Do głowy cisnęła się uporczywa myśl: „Boże, tyle lat, kiedy to minęło?”. Z zamyślenia wyrwał mnie dzwonek telefonu.

– Teresa N…? Czy pani jest żoną Janusza N…? – mówiła jakaś kobieta.
– Tak, jestem jego żoną – odparłam.
– Dzwonię ze szpitala miejskiego w Olsztynie. Pani mąż miał wypadek samochodowy, leży na oddziale intensywnej terapii. Proszę przywieźć dokumenty ubezpieczenia męża – powiedziała.
Nogi się pode mną ugięły.
– Ale to chyba jakaś pomyłka – wyjąkałam oszołomiona. – Mój mąż jest teraz za granicą, nie może być w Olsztynie.
– Niestety, to nie jest pomyłka – usłyszałam. – Proszę szybko przyjechać, jest mu pani potrzebna – powiedziała i się rozłączyła.

„Jak on się znalazł nagle na Mazurach, skoro dwa dni temu wyjechał do Brukseli?” – zastanawiałam się gorączkowo.

Teraz dopiero dotarło do mnie, że to wszystko jest prawdą

Spakowałam kilka jego osobistych rzeczy, które mogą być potrzebne w szpitalu i szwagier zawiózł mnie samochodem do Olsztyna. Janusza zobaczyłam z daleka przez szybę. Leżał nieprzytomny, podłączony do różnych aparatów medycznych. Teraz dopiero dotarło do mnie, że to wszystko jest prawdą, a nie koszmarem sennym. Weszłam do dyżurki lekarzy.
– Proszę mi powiedzieć, jak doszło do tego wypadku – zapytałam.
– Ford pani męża zderzył się czołowo z ciężarówką – powiedział jeden z lekarzy. – Wypadek miał miejsce w Dorotowie.
„My tam mamy przecież domek letniskowy” – przemknęło mi przez głowę.
– Ale my nie mamy forda, to nie był jego samochód – powiedziałam zdziwiona.
– Mąż zostawił nasze auto pod domem i powiedział, że jedzie taksówką na lotnisko. Czy ktoś z nim jechał? – spytałam.
Z boku siedziała młoda kobieta, Dominika W. – odparł lekarz. – Odniosła niewielkie obrażenia, jest u nas na obserwacji, ale wkrótce wróci do domu.
Nic z tego nie rozumiałam. Obca kobieta z moim mężem, który miał rzekomo jechać w delegację, nieznany samochód i wypadek w miejscowości, gdzie spędzaliśmy urlop.
– Muszę porozmawiać z tą panią – powiedziałam do lekarzy. – Od niej na pewno czegoś się dowiem.
– Pacjentka leży w sali numer 23 – usłyszałam.

Może to jakieś nagłe spotkanie z kontrahentem?

Kiedy tam szłam, myślałam, że to pewnie znajoma Janusza z pracy, może mieli jakieś nagłe spotkanie z kontrahentem, może szef w ostatniej chwili zmienił ich plany służbowe? Żadne inne wytłumaczenie nie przychodziło mi wtedy do głowy. Znalazłam ją. Drobna, zgrabna brunetka, na oko młodsza od Janusza o kilkanaście lat, spacerowała po szpitalnym korytarzu, owinięta w różowy szlafrok. Przedstawiłam się i poprosiłam o wyjaśnienia.

– Pani jest żoną Janusza? – spytała, patrząc na mnie uważnie. – No to wreszcie mamy okazję się poznać, w końcu się pani dowie, bo Janusz nigdy nie miał dość odwagi, aby pani powiedzieć – mówiła.

W jej oczach zobaczyłam wyniosłość. Czułam, że za chwilę dowiem się czegoś przerażającego.
– O czym miał mi powiedzieć – spytałam przygaszonym głosem.
My się kochamy, jesteśmy razem od dwóch lat – powiedziała to tak normalnie, jakby mówiła o wczorajszej kolacji.
– Jak to się kochacie? Przecież on ma rodzinę, jest żonaty – jąkałam.
Kobieta roześmiała mi się w twarz.

On jest z panią tylko ze względu na dzieci – mówiła. – Proszę na siebie spojrzeć. Nic nie dzieje się bez przyczyny, gdyby wasze małżeństwo było udane, to Janusz nie szukałby przygód na boku. Gdy patrzę na panią, to wcale mu się nie dziwię, że się znudził.

Nagle wszystko do mnie dotarło z taką siłą, że aż zabrakło mi tchu. Janusz ma romans. Okłamywał mnie, wcale nie jeździł na delegacje, zostawiał mnie z dziećmi samą przez całe dnie, żeby spotykać się z tą zdzirą. Dziś jechali na miłosną schadzkę w naszym letniskowym domku, gdzie razem odpoczywaliśmy, w naszym łóżku, w którym przeżywaliśmy upojne chwile… Poczułam, jak ogarnia mnie wściekłość. podniosłam hardo głowę i spojrzałam na nią z góry. Byłam od niej sporo wyższa, więc czułam przewagę.

– Ty chuda koścista wywłoko – złapałam ją za włosy. – Co ty sobie wyobrażasz, rozbiłaś moją rodzinę, zabrałaś dzieciom ojca, jak mogłaś uwieść żonatego faceta?

Poczułam jej długie paznokcie na swoich policzkach. Wrzasnęłam.

– Janusz sam się pchał mi do łóżka, wcale nie musiałam go uwodzić – krzyczała. – Popatrz na siebie, ty jesteś stara, tłusta i zgorzkniała, a ja szczupła, młoda i zadbana, to chyba mówi samo za siebie.

Stałyśmy na szpitalnym korytarzu i obrzucałyśmy się epitetami, podczas gdy nasz niejako wspólny mężczyzna leżał na drugim piętrze nieprzytomny. Żadnej z nas nie przyszło do głowy, aby zapytać lekarza o jego stan. Nasza szarpanina zwróciła w końcu uwagę otoczenia, bo podbiegł jakiś pielęgniarz i zaczął nas rozdzielać.

– To nie jest miejsce na kłótnie, proszę natychmiast stąd wyjść – powiedział stanowczo.

Rzuciłam tej zdzirze jeszcze jedno pogardliwe spojrzenie i poszłam do dyżurki zapytać o męża.
Lekarze powiedzieli, że stan Janusza jest ciężki, miał obrażenia głowy, krwiak na mózgu i uszkodzony kręgosłup. Postanowili czekać, aż odzyska przytomność, aby sprawdzić, czy nie będzie potrzebna operacja i czy nie ma sparaliżowanych nóg.

To oznaczało, że być może Janusz będzie skazany na wózek inwalidzki do końca życia. Wstyd się przyznać, ale poczułam mściwą satysfakcję. „Dobrze mu tak, jednak jest sprawiedliwość na tym świecie” – pomyślałam. Czułam ogromny żal i rozczarowanie. Nigdy nie spodziewałam się, że będę kiedyś kobietą zdradzoną. Może to naiwne, ale ufałam mu bezgranicznie. Nie dopuszczałam do siebie myśli, że mój mąż może mieć romans.

Teraz czułam się zraniona i upokorzona, bo jako żona poniosłam porażkę

Nie potrafiłam zatrzymać męża przy sobie, nie umiałam ochronić domowego ogniska przed intruzką, która wtargnęła w nasze życie i zniszczyła to, co dla mnie było święte. Byliśmy zgodnym małżeństwem, nie zauważyłam żadnego kryzysu, który popchnąłby mojego męża w ramiona innej kobiety. Dopiero po tym, czego dowiedziałam się w szpitalu, zaczęłam sobie przypominać, że mąż miał ostatnio podejrzanie dużo nadgodzin i delegacji.

Janusz jest ambitnym, cenionym informatykiem. W firmie, w której pracuje, jest mnóstwo młodych, wolnych kobiet, które wybrały karierę zawodową zamiast rodziny. Kiedyś w żartach zapytałam go, czy jego koleżanki z pracy nie polują przypadkiem na cudzych mężów, na co on odparł ze śmiechem, że to nie są kobiety, tylko feministki.

Przestałam się niepokoić, a teraz okazało się, że mój mąż związał się prawdopodobnie z jedną z tych karierowiczek. „To koniec naszego małżeństwa” – stwierdziłam w duchu.

Miałam zamiar spakować rzeczy Janusza, niech je zabiera jego kochanka, niech ta zdzira teraz gotuje dla niego i pierze. Będzie musiała się nim opiekować, przecież będzie niepełnosprawny. Przekonamy się, czy rzeczywiście go tak bardzo kocha. Nie chciałam wtedy ratować tego małżeństwa. Nie mogłam wybaczyć mężowi, za bardzo mnie zranił i zawiódł.

Walizki z ubraniami Janusza czekały na kochankę

Wróciłam do naszego domu pod Warszawą. Janusz leżał w szpitalu kilkaset kilometrów dalej, a ja sama zajmowałam się dziećmi. „No cóż, będę się musiała do tego przyzwyczaić”– myślałam.
Walizki z ubraniami Janusza czekały w przedpokoju, aż zabierze je Dominika, jego kochanka. Nikt się jednak po nie nie zgłaszał...

Najgorzej było mi wytłumaczyć całą tę sytuację naszym dzieciom.
– Tata miał wypadek i jest w szpitalu – powiedziałam im.
– Ale niedługo wyzdrowieje? – dopytywał się siedmioletni Mateusz.
Któregoś wieczoru zobaczyłam, jak nasza córeczka Marta zanosi się płaczem.
– Co się stało? – spytałam, tuląc ją.
– Ty nas oszukujesz – odpowiedziała. – Tata nie wraca, a ty spakowałaś jego ciuchy. Czy on umarł? – spytała, patrząc na mnie ze łzami.
– Co ci przyszło do głowy – odparłam. – Tata żyje, ale już do nas nie wróci.
Wiedziałam, tata umarł – krzyczała na cały głos Marta. – A ty nawet nie płaczesz, jak ktoś umiera to się płacze – lamentowała. Długo nie mogłam jej uspokoić.

Ciężko mi było znieść to wszystko, ale musiałam wziąć się w garść

Do tej pory we wszystkich sprawach codziennych polegałam na mężu, teraz musiałam sama zawieźć dzieci do szkoły i do lekarza, a także poradzić sobie z awarią rury w łazience. Wprawdzie Janusz zostawił mi samochód, lecz kierowca był ze mnie marny. Już po kilku dniach spowodowałam kolizję i uszkodziłam auto.

Nie wiedziałam, jak się takie sprawy załatwia, byłam bezradna, toteż zarówno drugi uczestnik kolizji, jak i mechanik wykorzystali moją niewiedzę i wyłudzili ode mnie dodatkowe pieniądze. W takich sytuacjach narastała we mnie olbrzymia złość na Janusza i tę jego kochankę.

Już nie byłam bezsilna i zrezygnowana, jak na początku, teraz potrafiłam wpaść w furię z byle powodu. W chwili gniewu i rozpaczy pomyślałam nawet, że lepiej by było, gdyby go szlag trafił, „dzieci by miały po ojcu rentę, a ja bym była wdową, a nie kobietą porzuconą dla młodszej” – myślałam.

Gdyby nie ten romans, nie doszłoby do żadnego wypadku, żylibyśmy spokojnie i szczęśliwie, jak dotąd. Moje poczucie klęski potęgował fakt, że dzieci tęskniły za ojcem i nie rozumiały, dlaczego tak długo go nie ma. Mimo całej złości nie chciałam, aby Marta i Mateusz były naszą kartą przetargową, dlatego tłumaczyłam im, że tata nadal je kocha i obiecywałam, że odwiedzimy go, gdy wyzdrowieje.

Po dwóch tygodniach postanowiłam zadzwonić do szpitala i zapytać o zdrowie Janusza. Dowiedziałam się, że odzyskał przytomność, ale jego stan jest nadal bardzo ciężki.

– Czy ktoś go odwiedza? – spytałam.

– Niestety, leży tu sam – odparła siostra oddziałowa. – Rozumiemy, że rodzina daleko, ale może ktoś mógłby przyjechać, bo lekarz ordynator chciałby porozmawiać z kimś z bliskich.

Wyraźnie sugerowała, abym tam pojechała. Westchnęłam. Jak mam tłumaczyć pielęgniarce, że teraz ja nie jestem dla niego najbliższą osobą i że to kochanka powinna się troszczyć o jego zdrowie i opiekować nim? Mimo tych wątpliwości załatwiłam dla dzieci opiekę i pojechałam do szpitala.

Patrzyłam na niego przez szybę. Leżał sam, nadal podłączony do aparatury

Blady, wychudzony i osamotniony. Zrobiło mi się go szkoda, mimo wszystko kiedyś byłam z nim szczęśliwa, jest ojcem moich dzieci. Poczułam wstyd, że tak źle mu życzyłam. „Nawet najgorszy wróg nie zasługuje na taki los” – pomyślałam. Od lekarzy dowiedziałam się, że rehabilitacja potrwa długo, ale Janusz odzyska sprawność w nogach i będzie chodził.

Zdziwiłam się jednak, że Dominika nie czuwa przy jego łóżku i nie dowiaduje się o jego stan. „Czyżby go zostawiła?” – pomyślałam.

Weszłam do sali, gdzie leżał mąż. Podeszłam do jego łóżka. Widziałam wielkie zdziwienie i radość na jego twarzy.

– Jednak przyjechałaś – powiedział z trudem. – Myślałem, że wszyscy o mnie zapomnieli. Nagle jego twarz spochmurniała. – Myślisz, że zasłużyłem na taki los, pewnie masz rację.

Widziałam, jak cierpi. Oprócz bólu fizycznego doszło jeszcze poczucie winy i wstyd.
– Bardzo cię boli? – zapytałam go.
– Daj spokój, nie musisz się nade mną litować – odparł i odwrócił wzrok.
Czułam, że jest przerażony. Nic dziwnego, sam doprowadził do tego, że rodzina odwróciła się od niego, a teraz zastanawiał się, kto się nim zajmie i czy będzie kiedyś sprawny. Nie chciał dłużej ze mną rozmawiać, zapytał tylko o dzieci i odwrócił się plecami. Złościło mnie to, bo tylko ja interesowałam się jego stanem.

Może miał żal, że to nie Dominika stoi przy jego łóżku, zamiast mnie. „Dobrze ci tak, przekonałeś się, ile dla niej znaczysz, przestraszyła się, że zostałeś inwalidą, i będziesz dla niej tylko ciężarem” – pomyślałam. Było mi przykro, że Janusz niczego nie próbował mi tłumaczyć, sądziłam, że będzie się kajał i prosił o wybaczenie. Ta kobieta najwyraźniej dużo dla niego znaczyła.

Od lekarza dowiedziałam się jeszcze, że mąż jest w kiepskim stanie psychicznym, ale niedługo zostanie wypisany ze szpitala. Zastanawiałam się, jak teraz będzie wyglądało nasze życie. Gdzie on wróci? Oprócz mnie ma jeszcze brata Ryszarda, który mieszka z rodziną w ciasnym mieszkaniu i nie ma możliwości, aby się nim zaopiekować.

Postanowiłam odebrać Janusza ze szpitala

Ciężka to była dla mnie decyzja i nie byłam przekonana co do jej słuszności, ale postanowiłam odebrać Janusza ze szpitala. Trudno było postąpić inaczej, tym bardziej, że Dominika zadzwoniła do mnie i kazała zabrać z jej mieszkania rzeczy, które Janusz przez dwa lata zgromadził u niej. Okazało się, że miał tam trochę ubrań i jakieś dokumenty służbowe.

– Postanowiłam oddać pani męża, skoro tak pani o niego walczyła – powiedziała bezczelnie. – Nie jestem siostrą miłosierdzia i nie będę się zajmowała kaleką – stwierdziła i rzuciła słuchawkę.

„Co za wredna baba!” – pomyślałam. „Nawet nie miała odwagi powiedzieć mu osobiście, że to koniec”.
Dzień przed wypisem postanowiłam poważnie porozmawiać z Januszem.

– Jutro wychodzisz – powiedziałam. – Przyjadę po ciebie przed południem.
– Chcesz mnie zabrać do domu? – spytał zdziwiony.
– A gdzie zamierzałeś zamieszkać po powrocie ze szpitala? – zapytałam. – Dominika cię nie chce, więc chyba nie masz wyboru – stwierdziłam złośliwie.
– Nie sądziłem, że po tym wszystkim będziesz chciała ze mną mieszkać – powiedział, spuszczając głowę.
– To także twój dom, poza tym przecież ktoś musi się tobą zająć, a ja nadal jestem twoją żoną, nie oddam cię przecież do przytułku – westchnęłam.
– Nie musisz tego robić – powiedział. – Nie chcę być zdany na twoją łaskę.
– A widzisz inne wyjście? – spytałam.
– Nie wiem, co zrobię, ale nie mogę każdego dnia widzieć twoje spojrzenia pełne wyrzutu – zaczynał się złościć. Ja także czułam, że nerwy mi puszczają.
– Co ty sobie wyobrażasz, że będę cię teraz prosić, abyś łaskawie wrócił do domu? – zapytałam ze złością.
– Ty mi nigdy nie wybaczysz tego, co zrobiłem, już dawno spakowałaś rzeczy i chciałaś mnie wyrzucić – krzyknął zduszonym głosem. – A teraz chcesz, abym wrócił, w dodatku na wózku.

– Tak – powiedziałam – chciałam cię wyrzucić z domu i nigdy więcej cię nie widzieć. Myślałam, że ty wolisz być z nią, że tego nie da się wybaczyć – tłumaczyłam. – Ale nie będę cię prosić, abyś wrócił, wystarczająco mnie upokorzyłeś – dodałam.

Poczułam napływające do oczu łzy. Nie chciałam, aby to zauważył. Wyszłam przed budynek szpitala i usiadłam na ławce. Musiałam przez chwilę zostać sama ze swoim bólem. „Dlaczego to wszystko musiało się wydarzyć? Dlaczego musieliśmy tyle przejść, żebym poznała, jakim on jest draniem?” – pytania same się nasuwały i nie mogłam znaleźć na nie odpowiedzi.

Kiedy następnego dnia pojechałam po męża, przekonałam się, jak trudnego zadania się podjęłam. Chciałam pomóc mu ubrać się i usiąść na wózek, ale on mnie odepchnął. Nie dość, że cała ta sytuacja była trudna dla nas obojga, to on jeszcze nie pozwalał sobie pomóc. Ja jednak domyślałam się, z czego to wynika. Janusz po prostu nie mógł się pogodzić z tym, że po tym, co mi zrobił, jest skazany na moją opiekę. To była dla niego najgorsza kara.

– Słuchaj, Teresa, ja wszystko sobie przemyślałem – mówił, gdy wracaliśmy ze szpitala. – Nie mam gdzie wrócić, a to jest nasze wspólne mieszkanie. Ale nie mogę wymagać od ciebie, abyś się mną opiekowała po tym wszystkim. Chcę, żebyś wiedziała, że to jest dla mnie tymczasowe rozwiązanie, a do opieki wynajmiemy pielęgniarkę – tłumaczył.

– To znaczy, że nadal nie chcesz z nami być, tylko po prostu musisz, tak? – spytałam ze złością – A kiedy wyzdrowiejesz na łonie rodziny, to znów znajdziesz sobie inną panią ? – nie wiedziałam, czy płakać, czy krzyczeć ze złości.

Zatrzymałam samochód na poboczu, bo ręce zaczęły mi się trząść z nerwów.

– Źle mnie zrozumiałaś, to nie tak – Janusz był speszony. – Chciałbym, żeby było tak jak dawniej, ale nie mam prawa cię prosić, abyś mi wybaczyła i zajmowała się mną w tej sytuacji – tłumaczył. – Tak mi głupio... – głos mu się łamał. – Nie wiem, co mógłbym powiedzieć, jak przeprosić...
– Myślałam, że to oczywiste, skoro cię odwiedzałam w szpitalu i zabieram do domu, to znaczy, że chcę abyśmy byli razem...? – spytałam.
– Dziękuję – odpowiedział cicho.
Widziałam, że był wzruszony.
Dzieci nie mogą się na ciebie doczekać – powiedziałam.
Pierwsze tygodnie po powrocie Janusza były trudne. Nie wiedziałam, czy będę umiała wybaczyć i zapomnieć, a on czekał na każde cieplejsze słowo i gest. Wieczorami siadałam przy jego łóżku, rozmawialiśmy o tym, co było i o przyszłości. Janusz wracał do zdrowia, stopniowo leczyły się też rany w moim sercu.

Teraz jestem silniejsza

Kiedy wiozłam Janusza samochodem do sanatorium, oddalonego o kilkaset kilometrów, uświadomiłam sobie, że wcześniej taka podróż byłaby dla mnie szaleństwem, bo bałam się jeździć nawet po okolicy. Teraz jestem silniejsza i bardziej pewna siebie. Wiem, że muszę polegać przede wszystkim na sobie, a nie tylko na mężu, jak to było kiedyś.

Czytaj więcej prawdziwych historii:
Mój partner ma 38 lat, jego nowa kochanka 20. Nie pozwolę mu odejść, mamy dziecko!
Chciałam usunąć ciążę. Miałam 43 lata, co ludzie powiedzą?! A jak urodzi się chore?
Kłamię, że jestem bogata, ale moi rodzice żałują mi 15 zł na bluzkę. Mam znaleźć sponsora?
Mój mąż mnie zdradza?! Tak twierdzi moja sąsiadka, ale prawda okazała się inna
Byłam alkoholiczką, wylądowałam na dnie. Gdy wytrzeźwiałam, zaczęło się psuć moje małżeństwo

Redakcja poleca

REKLAMA