Ale ze mnie dureń! Co ja sobie myślałem, tak oszukując własną żonę? Sprawiałem jej ból, zachowywałem się podle. Jak mogłem sądzić, że nie poniosę żadnych konsekwencji? Niedoczekanie! Słono za to zapłaciłem. Zamiast stanąć twarzą w twarz z kłopotami w naszym związku, wolałem schować głowę w piasek i zwiać w objęcia kochanki.
Nasze starania o dziecko trwały latami. Chodziliśmy od jednego specjalisty do drugiego – odwiedzaliśmy renomowane ośrodki medyczne, gabinety znanych i polecanych lekarzy, znachorów i tych, znających się na bioenergoterapii. Wszyscy powtarzali jak mantrę:
– Proszę państwa, nic nie stoi na przeszkodzie, abyście mogli mieć dziecko. Jesteście w pełni płodni. Proszę zwrócić uwagę na to, że problem nie tkwi w ciele, a w głowie. Po prostu przestańcie aż tak bardzo pragnąć i wszystko się uda.
Moja małżonka skończyła już jednak trzydzieści cztery lata i coraz bardziej obawiała się, że jeśli nie zajdzie w ciążę teraz, to szansa ta przepadnie na zawsze... Ja z kolei czułem się sprowadzony tylko do roli zaprogramowanej maszyny, której jedynym zadaniem jest szybkie zapłodnienie.
Ciągle tylko mówiła o samych zarodkach, dniach owulacyjnych i różnych patentach, jakie zalecali medycy czy teściowe. Miesiąc w miesiąc non stop to samo: moja kobieta pędziła do toalety cała w nerwach, a ja nadstawiałem uszu. Potem był tylko lament, wściekłość, trzaskanie drzwiami i smutek na kolejne dni. W końcu przestałem się tym aż tak przejmować.
Wychodziłem z mieszkania, kiedy robiła test
Bez znaczenia było to, dokąd zmierzałem i w jakim celu. Moje uczucie do żony uległo nadwątleniu, zaczęła mnie wręcz irytować, a ja coraz słabiej pojmowałem jej tak mocne pragnienie posiadania dziecka, które według niej powinno nadać sens naszej codzienności. Niedługo mieliśmy obchodzić dziesiątą rocznicę ślubu.
Najbardziej jednak w tym wszystkim irytowało mnie to, że zacząłem zauważać u siebie kłopoty w łóżku. Gdy tylko pojawiała się myśl w stylu „ojej, dzisiaj trzeba, bo ona akurat teraz ma dni płodne...”, momentalnie odechciewało mi się jakiegokolwiek zbliżenia. Dobrze wiedziałem, że ona niecierpliwie czeka na mnie, na pewno już kontrolowała swoją temperaturę ciała i stosowała jakieś dziwne magiczne triki, a jej głowę zaprzątała tylko jedna sprawa.
Spędzałem mnóstwo czasu zamknięty w toalecie lub wykręcałem się, że muszę szybko dokończyć ważny projekt na laptopie, ale ona wciąż nalegała. Żeby dać z siebie wszystko, ukradkiem zaglądałem na strony z erotycznymi filmami.
Kilka razy mi nie wyszło, to następnego ranka patrzyła na mnie z takim wyrzutem, jakbym umyślnie nie chciał seksu, a to był moment, gdy szansa na sukces, czyli ciążę była niemal stuprocentowa… Miałem tego powyżej uszu!
Marzenę poznałem... w supermarkecie
Właśnie zaopatrywałem się w najpotrzebniejsze produkty, kiedy nagle ktoś z impetem uderzył w mój koszyk. Siła była tak duża, że z trudem zatrzymałem się przed regałem z trunkami. Pełen złości obróciłem się, gotowy zbesztać nieuważnego klienta, lecz moim oczom ukazała się burza włosów w kolorze blond.
Pod rozpiętą kurtką motocyklową widać było spore piersi w obcisłej koszulce z bawełny. Smukłe nogi, ponętne pośladki oraz te zmysłowe wargi tak mnie zaintrygowały, że do kasy poszliśmy już we dwójkę, a następnie wspólnie udaliśmy się do niewielkiego zajazdu na obrzeżach miasta. Wylądowaliśmy w łóżku bez zbędnych zabiegów.
Kiedy już zorientowaliśmy się, na co oboje mamy ochotę, nie było ani krzty skrępowania, ani trochę, żeby czerpać z tego radość i sprawiać ją sobie nawzajem. Dawno już nie zdarzyło mi się uprawiać seksu w taki sposób – bez żadnych zahamowań, w pełni oddając się rozkoszy, tracąc przy tym głowę i kompletnie nie myśląc o otaczającej rzeczywistości.
W końcu mogłem przestać się zastanawiać, czy tym razem zdołam zrobić dziecko mojej żonie. Pozwalałem sobie na różne rzeczy, a Marzena, mało że nie miała nic przeciwko, to jeszcze sama wymyślała coraz to nowe szaleństwa.
Wiedziałem, że to nie będzie ostatni raz
Od tamtego momentu myśl o seksie z moją żoną napawała mnie wręcz obrzydzeniem. Nadal ją kochałem. Zrobiłbym wszystko dla jej szczęścia, ale sypianie z nią przerosło moje siły. Zorientowała się, że unikam zbliżeń i widziałem, że bardzo ją to zraniło. Gdyby w tamtym momencie odbyła ze mną szczerą rozmowę, być może zakończyłbym poszukiwań szczęścia w ramionach innych kobiet. Jednak moja ukochana ma dość silną osobowość i nie zwykła nikogo o nic błagać. Taka już po prostu jest. Dlatego zamknęła się w sobie i dusiła smutek, nie odzywając się zbyt wiele.
Sytuacja, w której się znalazłem, była dla mnie mocno wygodna, bo mogłem robić, co tylko dusza zapragnie. Z dnia na dzień, a nawet z godziny na godzinę zaczęliśmy się od siebie oddalać. Sądzę, że był to typowy kryzys w małżeństwie, który należało po prostu przetrwać. Gdyby nie pojawienie się Marzeny, to pewnie tak właśnie by się potoczyło i jakoś byśmy to przeszli.
Tamta kobieta jednak była obecna. Stopniowo zaczynała odgrywać w moim życiu coraz istotniejszą rolę. Szło za tym to, że jej oczekiwania wobec mnie rosły. Wcale nie zadowalało jej już bycie tą drugą, dlatego kiedyś postanowiła skontaktować się z moją żoną i opowiedzieć jej całą prawdę o naszej relacji...
Rozwód był tylko kwestią czasu
Pozew dostałem migiem. Nie miałem najmniejszych nawet szans, aby przedstawić swoją wersję wydarzeń. Moja żona wynajęła świetnego prawnika, który wezwał na świadka właśnie Marzenę. Ona z ochotą składała zeznania, przekonując wszystkich zgromadzonych w sali sądowej o naszym głębokim uczuciu. Na zakończenie okazała dokument od lekarza, potwierdzający jej stan błogosławiony.
Nigdy nie zapomnę wyrazu twarzy mojej żony, kiedy usłyszała tę wiadomość. Sąd stwierdził, że do rozpadu naszego związku małżeńskiego doszło z mojej winy. Nie kłóciłem się wcale z tym werdyktem. Podzieliliśmy jakoś wspólny dobytek, pożegnaliśmy się i ruszyliśmy oddzielnymi ścieżkami.
Dopiero po jakimś czasie dotarło do mojej głowy, co też najlepszego zrobiłem... Czułem się wtedy jak ostatni śmieć. Jedynym pocieszeniem była myśl, że Marzena będzie miała ze mną dziecko i muszę zbudować nową rodzinę, a także zapewnić jej dobrobyt. Nie kochałem jej, ale należało jej się to. Przy ciąży nie były u niej widoczne duże zmiany. Wciąż była szczupła, jej talia – wąska, a sylwetka nadal zgrabna.
– Świetnie sobie z tym radzisz – stwierdziłem któregoś dnia. – Żony moich kumpli przybierają na wadze, wymiotują i mają kiepską cerę...
– Ale z jakiej niby przyczyny miałabym być grubsza i mieć pryszcze? – spytała autentycznie zaskoczona.
– No, podobno tak bywa w trakcie ciąży.
– A kto niby spodziewa się dziecka?
– Co ty gadasz? Przecież mówiłaś, że jesteś w ciąży!
– Jesteś w błędzie skarbie. Byłam.
– O czym ty do cholery mówisz?
– Byłam przy nadziei, a ty dzięki temu szybciutko się rozwiodłeś. Ale ja nie mam ochoty na dziecko, przynajmniej w tej chwili.
– Coś ty najlepszego zrobiła? – złapałem się za głowę
– Postąpiłam tak, jak miałam ochotę postąpić. To żaden kłopot, kiedy ma się kasę!
Podczas naszej rozmowy Marzena z dużym spokojem opiłowywała paznokcie. Ja stałem jak wryty. Prawie tak, jakbym był pod wpływem hipnozy.
– No i co tak się gapisz, skarbie? – rzuciła z szyderczym uśmieszkiem – Nie przejmuj się. Mogę zajść w ciążę. Urodzę jeszcze, oczywiście wtedy, kiedy mi się zachce.
„Baranie, coś ty narobił?” – huczało mi w głowie. „Porzuciłeś kobietę, która naprawdę pragnęła zostać matką, dla takiej, co pozbyła się ciąży? Kretynie skończony!”.
Nie wierzę w Boga, ale wtedy miałem wrażenie, jakby ktoś tam w niebie właśnie ze mnie cholernie zadrwił, wymierzając karę za bezmyślność. W głowie kołatała mi tylko jedna myśl: „Ja sobie jakoś poradzę, facet ze mnie jak dąb, ale czemu moje dziecko musi cierpieć?”.
W głębi duszy wiedziałem jednak, że to wyłącznie moja wina i nie mam prawa nikogo obarczać, tylko siebie.
Relacja z Marzeną zakończyła się szybko
Spakowałem jej walizki i wystawiłem na zewnątrz. Powiedziałem, że ma się wynieść. Zostałem więc sam jak palec.
Rok minął, gdy po zakupach w osiedlowym sklepiku zobaczyłem ją.
To moja była żona. Szła przytulona do nieznanego mi przystojnego, wysokiego faceta, który wpatrywał się w nią maślanym wzrokiem i podawał jej ramię, gdy razem wchodzili po schodkach do pobliskiej kafejki. Była w ciąży. Będzie miała dziecko.
Uśmiech nie schodził z jej twarzy, wręcz tryskała radością. Tuż przed wejściem po schodach, nasze oczy się spotkały, spojrzała w moim kierunku. W jej twarzy dostrzegłem jedynie obojętność. Zupełnie jakbym był obcym, przypadkowym człowiekiem, których setki mija się codziennie na ulicy...
Pewne wspomnienia nigdy nie wymażą się z pamięci. Z trudem łapiąc powietrze, opadłem na kamienny płot. Chciałem złapać oddech. Chwilę tam spędziłem, a następnie osowiały powlokłem się w stronę opustoszałego mieszkania, gdzie nikt nic ode mnie nie chciał i niczego nie wymagał. Jeszcze jakiś czas temu, taka cisza i spokój były moim największym pragnieniem...
Lada moment stuknie mi czterdziestka. Teoretycznie to świetny moment, by zacząć wszystko od nowa, ale pojawia się pytanie – czy jest sens? Wydaje mi się, że do tej pory tylko wszystko niszczyłem i psułem po kolei. Niesamowicie trudno mi się z tym pogodzić.
Kamil, 36 lat
Czytaj także:
„Gdy mąż wyjeżdżał w delegacje, to do domu sprowadzał się kochanek. Taki układ działał doskonale, ale tylko do czasu”
„Teść to typ z innej epoki i omszały leśny dziad. Całuje mnie w rękę, ale potem odsyła do garów i opieki nad dzieckiem”
„Byłam wściekła na księdza, bo nie chciał ochrzcić mojej wnuczki. To nie jej wina, że jest nieślubnym dzieckiem”