Często można usłyszeć historię o facetach, którzy poszli kupić fajki i przepadli jak kamień w wodę. Niektórzy objawiali się po dwunastu miesiącach, inni po 4 latach. Takie tytuły kojarzą mi się z młodością, z okresem bez internetu, gdy w TV były jedynie dwa kanały. Kobiety nigdy nie były bohaterkami tych opowieści. One nie przepadały podczas wypraw po chleb czy nabiał.
Nasz związek układał się dobrze. Wprawdzie po kilku latach małżeństwa nie przeżywaliśmy już tak intensywnych uniesień jak na początku naszej znajomości, kiedy to jako zakochani po uszy nastolatkowie, spotykaliśmy się potajemnie po lekcjach, aby całować się w jakimś ustronnym zakątku parku. Ale mieliśmy ustabilizowane życie, dwójkę pociech, niewielki domek na przedmieściach i pewną pracę. Żona uczyła w podstawówce, a ja pracowałem jako architekt w małej firmie projektowej. Synek Antoś skończył sześć lat, a córeczka Zosia miała cztery latka.
Żona nie odbierała telefonu
W ten paskudny, listopadowy dzień lało i wichura hulała od samego rana. Łeb mi pękał, a w robocie nikt nie miał żadnych tabletek przeciwbólowych. Próbowałem dodzwonić się do małżonki, ale nie odbierała. Pewnie musiała zostać dłużej w szkole i zastąpić jakąś koleżankę. W taką pogodę ludzie rozchorowywali się na potęgę. Co chwila ktoś lądował na zwolnieniu lekarskim i ktoś inny musiał przejmować jego lekcje. Złapałem za telefon i zadzwoniłem do chińczyka, żeby przywieźli nam jedzenie po południu. Wpadłem na pomysł, żebyśmy wszyscy zjedli coś innego niż domowe żarcie, na które ani ja, ani pewnie Baśka nie mieliśmy siły. Gdy tylko dotarłem do domu, od razu wziąłem tabletki na ból głowy.
– A Basia to nie ma przypadkiem dzisiaj jakiegoś spotkania? Mogliście dać znać wcześniej... – marudziła babcia Basi, która zgarnęła nasze maluchy. – Bo teraz to tak wychodzi, że z przedszkola do mnie się dodzwaniają i robią ze mnie jakąś babuleńkę z Alzheimerem, co nawet o własnych wnukach nie pamięta.
– Wiesz co, mamo, nie udało mi się z nią skontaktować. Być może trafiło jej się jakieś pilne zlecenie albo telefon się rozładował. Za chwilę dotrze żarcie, wziąłem chińczyka, skusisz się?
– Przyrządziłam sobie sama jedzenie. Niezbyt mi się widzi, że faszerujecie dzieci takimi paskudztwami. Nie tknę tego, nawet karmy dla psa są zdrowsze.
Skinąłem głową, rezygnując z jakichkolwiek uwag. Teściowa miała swoje wady, ale ogromnie wspierała nas w opiece nad dzieciakami, dlatego wolałem unikać sporów.
– Dziękuję ci, mamuś. Jesteś cudowna. Trzymaj się, do zobaczenia jutro – oddaliłem się, machając jej na pożegnanie i dopiero kiedy zniknęła z podjazdu, przymknąłem drzwi.
Zjadłem posiłek razem z dziećmi, potem położyłem je do spania, a Basia wciąż nie wracała. Zdenerwowanie zaczęło mnie zżerać. Próbowałem dodzwonić się do niej raz za razem, ale po paru sygnałach włączała się automatyczna sekretarka. Sekretariat w szkole był już od dawna zamknięty.
Skontaktowałem się z przyjaciółką Barbary
– Mariusz, ale przecież Basia w ogóle nie pojawiła się dziś na zajęciach. Planowałam do niej zadzwonić, ale musiałam ją zastąpić, a później zająć się sprawami domowymi... – Iza nie spodziewała się mojego telefonu. – Sądziłam, że złapała jakąś infekcję albo jedno z waszych dzieci zachorowało i dlatego jest nieobecna.
– Dzięki wielkie, Iza... – powiedziałem, po czym odłożyłem słuchawkę.
Rozejrzałem się po pogrążonym w ciszy i pustce pokoju dziennym. Co się stało? Gdzie podziała się Basia? Nie stawiła się dzisiaj w pracy. Dzieciaki czekały na nią pod przedszkolem, ale nie przyszła ich odebrać. W domu też jej nie było... Dochodziła już dziewiąta wieczorem, a ja krążyłem nerwowo od jednego okna do drugiego, głowiąc się, co jest grane. Coraz bardziej się niepokoiłem. To do Basi niepodobne, żeby tak po prostu przepaść i potem zjawić się jak gdyby nigdy nic. Nie robiliśmy sobie takich niespodzianek. Ona zawsze miała wszystko dokładnie rozpisane, ale to nic dziwnego – przy dwóch szkrabach, robocie w mieście i domu pod miastem, trzeba mieć wszystko zaplanowane co do minuty.
Zawiadomiłem policję
Parę minut po dziesiątej wieczorem w końcu postanowiłem skontaktować się z policją. Przyznaję szczerze, że poszło to całkiem sprawnie – pojawili się błyskawicznie, a następnie po cichu przekroczyli próg mieszkania, kiedy wspomniałem, że maluchy już smacznie śpią. Spisali zawiadomienie. Potem sytuacja zrobiła się jednak mniej przyjemna, gdy zaczęli zadawać takie pytania, że poczułem, jak gotuje się we mnie ze złości i najchętniej walnąłbym policjanta, który wciąż drążył temat, czy moja małżonka czasem nie dała dyla z facetem, z którym ma romans.
– Żadnych ciuchów nie brakuje. Basia tylko zabrała jeden ciepły sweterek do szkoły, bo tam czasami nie działa kaloryfer i jest zimno. Niech pan zerknie tu – pokazałem na rozpiski w kuchni, gdzie żona rozpisała wszystko, co będzie robić w tym tygodniu. – Gdzie pan tu jeszcze upchnie jakiegoś gościa na boku, no gdzie? A poza tym... jesteśmy ze sobą szczęśliwi, nawet nie pamiętam, kiedy ostatnio mieliśmy jakąś sprzeczkę, choćby o byle głupotę, więc skąd ten niby kochanek miałby się wziąć?
Czułem niepokój
Funkcjonariusze opuścili mieszkanie po upływie godziny. Tymczasem ja wciąż odczuwałem silny niepokój. Całą noc spędziłem na przeglądaniu w internecie wpisów o osobach zaginionych. Wyobraźnia podsuwała mi najczarniejsze scenariusze. Zastanawiałem się, co rano powiem dzieciom. Może to, że mamusia zniknęła? Albo że była zmuszona gdzieś pojechać? W jaki sposób ukryję swoje uczucia przed tą dwójką? Jak mam udawać, że strach mnie nie paraliżuje? Że nie przeraża mnie myśl o telefonie, który może przynieść złe wieści?
Okłamałem dzieci, mówiąc im, że ich mama musiała pojechać do pracy w innej szkole i zabawi tam przez jakiś czas. Patrzyłem na ich przygnębione twarze i starałem się dodawać otuchy. Mówiłem, że to zaledwie parę dni. Że uczniowie nie mogą się doczekać powrotu pani nauczycielki, bo strasznie chcą się uczyć. Że mama znów się pojawi, wyściska ich za cały stracony czas i obsypie podwójną liczbą całusów.
Zacząłem szukać żony
Reszta rodziny była w temacie. Okazywała wsparcie. Dzwonili. Wypytywali. Za każdym razem, gdy rozlegał się dźwięk telefonu, aż podskakiwałem. Serce mi stawało. A potem ten okropny zawód, że to ponownie nie ona, nie Basia. I ogromna ulga, że to też nie policja z najgorszymi wieściami.
Bez wytchnienia przeszukiwałem szpitale, przytułki dla osób bezdomnych i komisariaty. Szperałem na oślep, niczym opętany. Każdego poranka karmiłem się nadzieją, że właśnie tego dnia odnajdę ukochaną małżonkę. Ale czas upływał nieubłaganie. Najpierw tygodnie. Jeden, potem kolejny i jeszcze następny. W końcu minął cały miesiąc.
Dzieci nadal dopytywały o mamusię, a ja nie miałem już żadnych wymówek. W końcu przysiadłem z nimi i wyjawiłem bolesną prawdę. Mama przepadła bez śladu. Nie mam pojęcia, co się z nią stało, ale kocham ją nad życie i nieustannie jej poszukuję. Policjanci również prowadzą śledztwo w jej sprawie. Ponadto nawiązałem współpracę ze specjalną organizacją, która specjalizuje się w odnajdywaniu osób, które pewnego dnia nie wróciły do domu jak zawsze.
Dzieci bardzo płakały
Nie miałem pojęcia, na ile moje słowa do nich przemówiły. Cała nasza trójka tonęła we łzach. Wydaje mi się, że Antek pojął znacznie więcej niż jego siostra i poczułem, jak moje serce niemalże rozrywa się na strzępy, kiedy spytał, czy mamusia zniknęła, bo miała nas już dosyć i czy oni postąpili jakoś niewłaściwie. Przez dłuższy czas wyjaśniałem mu, że mama darzy nas wszystkich miłością, troszczy się o nas i z pewnością nie chciała nas porzucić. Na pewno istnieje jakiś powód, przez który nie może wrócić, chociaż niewątpliwie bardzo tego pragnie.
Próbowałem przekonać i jego, i samego siebie, że nikt nas nie zostawił, choć sam miałem wątpliwości. Trudno powiedzieć, któremu z nas bardziej zbierało się na płacz, gdy o tym rozmawialiśmy.
Przechodziłem przez piekło
Parę razy dostałem SMS-a, po przeczytaniu którego krew zastygła mi w żyłach. Za każdym razem pędziłem na miejsce z duszą na ramieniu, ale na szczęście okazywało się, że to nie ona.
Usiadłem na niewygodnym krześle z plastiku, próbując uspokoić oddech i opanować drżenie dłoni przed powrotem do samochodu. Po każdej takiej sytuacji jeszcze długo widziałem te obrazy – ciała wyłowione z rzeki, odnalezione gdzieś w lesie albo w schronisku dla bezdomnych... Ciała, których nie mogłem zidentyfikować jako Basi. Pewnego razu poinformowano mnie o kobiecie błąkającej się po okolicy. Straciła pamięć, nie wiedziała, jak się nazywa, gdzie mieszka, ile ma lat – kompletnie nic.
Pędziłem jak oszalały, po drodze złapali mnie dwukrotnie za przekroczenie prędkości. Bez sensu. To nie ta dziewczyna. Ciuchy Barbary wciąż wiszą w garderobie. Jej obuwie stoi w idealnej linii, dokładnie tak, jak je zostawiła. W łazience, w pojemniku na szczoteczki, wciąż znajduje się jedna przeznaczona dla niej. Na wieszakach są cztery ręczniki, chociaż jeden z nich jest nieużywany.
Mama Basi odeszła z tego świata, nie mając pojęcia, jaki los spotkał jej córeczkę. Zdaję sobie sprawę, że do końca swoich dni dręczyły ją myśli o dziecku – czy ktoś nie robi mu krzywdy, czy jest całe i zdrowe, czy w ogóle jeszcze oddycha.
Nadal czekam na żonę
Wszyscy pozostajemy w tej kwestii bezradni. Stróże prawa wciąż prowadzą poszukiwania, organizacje charytatywne również. Niedawno, jadąc autobusem do magistratu, zobaczyłem podobiznę swojej małżonki. „Zaginiona 5 lat temu" – widniał napis. Poczułem ucisk w sercu, identyczny jak w momencie zgłaszania zniknięcia. Dzieci rosną, a cały ten czas okryty jest cieniem niepewności związanej z nieobecnością ich rodzicielki.
Najbardziej doskwiera brak informacji. Nikt z nas nie potrafi odpowiedzieć na pytanie, co się wydarzyło. Nie wiemy, jaki był powód. Nie posiadamy nawet miejsca pochówku, gdzie można by było pójść i zaakceptować fakt, że już nigdy nie powróci. Nie mamy absolutnie niczego. Tkwimy gdzieś pomiędzy nieszczęściem a nadzieją. W głębi duszy wciąż liczę na to, że Basia wróci. Nie musiałaby nic wyjaśniać, ja po prostu pragnąłbym ją ujrzeć.
Marzę o tym, aby nasze dzieci mogły się do niej przytulić. Aby w końcu miały do kogo powiedzieć "mamo". Żeby usłyszały od niej, że je kocha nad życie i nie zostawiła ich z własnej woli. Czekamy już 5 długich lat. Jestem gotów czekać następne osiem, jeśli będzie taka potrzeba. Podobno nadzieja gaśnie jako ostatnia. Ta moja chyba dopiero razem ze mną odejdzie z tego świata.
Marek, 38 lat
Czytaj także: „Ojciec zostawił w testamencie dziwny zapis. Wiedziałam, że matka ukrywa prawdę. Gdy ją poznałam zrozumiałam, dlaczego”
„Mąż kupował perfumy kochance za 700 zł, a dzieciom żałował na drożdżówkę. Dałam mu taką nauczkę, że długo popamięta”
„Przez 5 lat nie dostałam nawet złotówki podwyżki. Szef miał kasę tylko dla tych, które z nim flirtowały”