„Żona to despotka, rozstawia wszystkich po kątach jak parobków. Wylicza nam czas na obiad i korzystanie z łazienki”

facet fot. iStock, PIKSEL
„W domu witała nas wymowna cisza, przerywana jedynie postukiwaniem drutów. Od wielu lat wiedliśmy wspaniałe życie tylko we dwoje, z dala od nerwów i konfliktów. Teraz jednak wyraźnie wyczuwałem, że moja druga połówka dąży do ostrej wymiany zdań”.
/ 31.05.2024 11:15
facet fot. iStock, PIKSEL

Życie potrafi pisać niesamowite scenariusze. Moja żona Ania i ja w jesieni naszego życia zostaliśmy sami jak dwa kołki w płocie. Nie żebym kiedykolwiek się łudził, że nasze pociechy zapragną mieszkać pośród lasów, ale nie spodziewałem się też, że los rzuci je w tak odległe zakątki świata.

Wiemy, że nie jesteśmy sami

W głębi serca wiemy, że zarówno dla naszych pociech, jak i wnucząt, jesteśmy ważni. Gdy tylko nadchodzą wakacje, nasz dom zamienia się w prawdziwe centrum rodzinnych spotkań, a ja i Ania mamy co robić od rana do wieczora. Gotujemy, rozpieszczamy gości na wszelkie możliwe sposoby.

A poza tym kto w tym zabieganym świecie przekaże dzieciom nasze tradycje, nie tylko kulinarne? Kto im pokaże, ile można zrobić własnymi rękoma? To nasze zadanie.

Późną zimą, a w zasadzie na początku wiosny, niespodziewanie odwiedził nas Kamil, nasz najstarszy wnuk. Minęło sporo czasu, od kiedy widzieliśmy go po raz ostatni, bo dwa lata spędził na stypendium w Wielkiej Brytanii.

Wraz z Anią byliśmy niesamowicie zaskoczeni – przecież to już prawie dorosły facet! Nawet poczułem lekki niepokój: czy taki stary dziad jak ja znajdzie wspólny język z takim obytym młodym człowiekiem?

– Przestań się martwić – uspokajała mnie małżonka. – Nasz Kamil wciąż jest tym samym chłopcem, po prostu troszkę podrósł. Pamiętasz, jak przepadał za drożdżówkami z rabarbarem? Zrobię mu takie na jutro i przekonasz się, że w środku pozostał taki sam.

Człowiek aktywnie funkcjonujący w ciągle zmieniającej się rzeczywistości sam także przechodzi nieustanne przeobrażenia. Ta zasada dotyczy również do naszego wnuka. Ostatecznie zarówno ja, jak i Ania nie mieliśmy racji.

Ona uważała, że jako dorosły facet wciąż będzie przede wszystkim miłośnikiem słodyczy. Ja z kolei obawiałem się, że przez jego informatyczne wykształcenie, które jest dla mnie totalną zagadką, nie będziemy w stanie znaleźć wspólnego języka.

Od razu jak do nas przyjechał wykrzyknął, że widział przez okno pociągu lecące żurawie. Chciał nawet zrobić im fotkę, ale mu nie wyszło, bo kąt nie był najlepszy.

Wnuczek porządnie się w to wkręcił

– Naprawdę cię to interesuje? – nie kryłem zaskoczenia.

– No ba! Jestem nawet członkiem klubu miłośników ptaków – parsknął śmiechem. – Okej, raczej biernych obserwatorów niż prawdziwych ornitologów.

Zaproponowałem, że zabiorę go na pobliskie łąki, gdzie z dużym prawdopodobieństwem natkniemy się na żurawie. Możemy nawet wybrać się w okolice bagien, które kiedyś służyły ptakom za lęgowiska, ale to nie taka krótka wędrówka, więc nie wiem, czy będzie mu się chciało tyle dreptać…

– Czy znajdę chęć, żeby tyle dreptać? – parsknął śmiechem. – No jasne! Ojciec sugerował, żebym spytał, ale sądziłem, że dziadek jest już od tak dawna emerytem, że nie ma co głowy tym zawracać.

– Czy prawdziwy leśnik jest kiedykolwiek w stanie zapomnieć o tym, co skłoniło go do wybrania tego fachu? – odpowiedziałem rozbawiony.

Przejście na emeryturę daje możliwość zostawienia za sobą rzeczy, które spędzały sen z powiek, jak choćby zarządzanie lasami, ciągłe kalkulacje, oznaczanie drzew czy doglądanie robotników. Ale uwielbienie dla natury pozostaje na zawsze. Kiedy przekonałem się, że mój wnuczek także się tym pasjonuje, ogarnęło mnie niesamowite szczęście.

Znalazłem dawne notatki, na podstawie których wraz z Kamilem ułożyliśmy harmonogram obserwowania ptaków na ten czas, kiedy miał gościć u nas. Wymykaliśmy się z domu tuż po śniadaniu, a wracaliśmy dopiero, gdy udało się zrealizować założenia na konkretny dzień. Jak się okazało, dla mojej małżonki to była absurdalnie późna pora.

– Kartofle jak kamienie, a ta pieczeń sucha, że szok – szepnęła mi do ucha zaraz po przybyciu. – U nas obiad je się o drugiej, zapamiętaj!

– Oj, kochanie, bez przesady – musnąłem ustami jej policzek. – Mamy wilczy apetyt, zje się wszystko ze smakiem.

Zjedliśmy co do okruszka

Mimo to żona do końca dnia chodziła naburmuszona. Nie miała ochoty nawet oglądać zdjęć, które wnuczek zrobił żurawiom na mokradłach. Po prostu wygrzebała z kąta jakieś zarzucone przed dwoma laty niedokończone robótki ręczne i udawała, że jest nimi strasznie zajęta.

– Słuchaj, skarbie, co się z tobą dzieje? Możesz mi to jakoś wyjaśnić? – zagadnąłem żonę, gdy szykowaliśmy się do snu.

– A niby o co ci chodzi? – Ania popatrzyła na mnie z zaskoczeniem.

– No wiesz, twoje dzisiejsze podejście do sprawy było trochę nieodpowiednie, nie sądzisz? Przecież mamy kogoś w gościnie!

– Daruj sobie te morały na temat dobrego wychowania – rzuciła z miną pełną wyższości. – To oczywiste, że należy doceniać wysiłek innych osób. Skoro godzinami przygotowuję posiłek, to chyba logiczne, że wypada stawić się na czas, a nie kiedy dania zdążą już ostygnąć i stracić apetyczny wygląd!

Poprosiłem małżonkę o wybaczenie, ale szczerze powiedziawszy uważałem, że niepotrzebnie robi wielkie halo z tak błahego powodu.

Koniec końców to przecież zwykły obiadek, a nie jakieś królewskie fanaberie, żeby tak pilnować czasu co do minuty! Miałem cichą nadzieję, że Ania trochę ochłonie, pomyśli nad tym wszystkim... Zobaczy, ile frajdy sprawia naszemu wnuczkowi kontakt z przyrodą, doceni, że ciągle mogę mu coś pokazać. Przeliczyłem się jednak: z dnia na dzień komplikacje rosły, drobiazgi urastały do rangi nie wiadomo jakich problemów.

Zdawać by się mogło, że doszliśmy do porozumienia – miałem informować godzinę przed powrotem kiedy wrócimy z leśnych eskapad. Jednak gdy według Ani nasza nieobecność przedłużała się nadmiernie, sama zaczynała do nas dzwonić.

Nie wiem co w nią wstąpiło

I tak zdarzało się, że przez pół godziny zakradaliśmy się, by uchwycić w obiektywie idealny kadr pary żurawi na łące, a w kluczowym momencie rozbrzmiewał sygnał telefonu, psując cały nasz wysiłek.
Bywało też tak, że leżeliśmy na torfowisku, delektując się błogą ciszą i obserwując przez lornetki gniazdo myszołowa, by potem odkryć, że po prostu byliśmy poza zasięgiem, a w domu witała nas wymowna cisza, przerywana jedynie postukiwaniem drutów.

Od wielu lat wiedliśmy wspaniałe życie tylko we dwoje, z dala od nerwów i konfliktów. Teraz jednak wyraźnie wyczuwałem, że moja druga połówka dąży do ostrej wymiany zdań. Zareagowałem więc tak, jak robiłem to zazwyczaj – sięgnąłem po nieco zapomnianą już umiejętność lawirowania i unikania sporów.

Tak długo, jak Kamil jest u nas, zamierzałem manewrować i korzystać z życia na maksa, na tyle, na ile potrafię. Jak tylko odstawię wnuka na dworzec, nie ma sprawy – jestem gotów na wszystko.

I faktycznie, ledwie odwiozłem dzieciaka do pociągu, rozpętała się istna burza. Usłyszałem od żony nie tylko, że mam w nosie jej starania i pracę, ale na dodatek że liczy się dla mnie wyłącznie moja własna frajda!

– Masz mnie za jakąś kucharkę, a siebie uważasz za pana profesora! – prychnęła z irytacją prosto w moją twarz.

– Przepraszam, ale to ty zamieniasz nasze cztery kąty w jakąś restaurację, gdzie wszystko musi lśnić i błyszczeć – tylko uniosłem bezradnie ramiona. – Dzięki ci wielkie, że przynajmniej nie kazałaś mi wkładać smokingu do jedzenia zwykłej zupy!

Doszło między nami do ostrej wymiany zdań

Następnie zapanowały ciche dni. W połowie wiosny moja żona wyjechała na trzytygodniowy pobyt do uzdrowiska, a gdy wróciła, wszystko działo się tak samo, jakby nic się nie wydarzyło. Jeśli jednak o mnie chodzi, to gdzieś tam w środku pozostał niesmak i rozczarowanie jej postawą, nieustępliwością, a wręcz egoistycznym nastawieniem. Czyżby naprawdę nie dostrzegała, że kurczowe trzymanie się absurdalnych reguł może nas kosztować utratę radości życia i wpływu na życie naszych wnucząt?

Brakowało mi śmiałości, żeby ponownie poruszać ten wątek.

W zeszłym tygodniu otrzymałem od Kamila maila, w który, wnuczek pytał, czy mógłby wpaść do mnie na tydzień w czerwcu. Pokręcilibyśmy się troszkę po okolicy, on by porobił jakieś zdjęcia, pozbierał parę piór, bo akurat ptaszki będą w trakcie pierzenia przed odlotem.

To mogłoby być naprawdę super! Szczególnie, że całkiem niedawno udało mi się wypatrzeć gniazdo remiza, a w zagajniku nad jeziorem chyba mignął mi ortolan. Daję słowo, kompletnie nie wiem, co z tym zrobić. Najchętniej znów bym wysłał Anię do jakiegoś sanatorium.

Nie miałbym nic przeciwko, żeby codziennie przez okrągły miesiąc zajadać się zupkami błyskawicznymi, gdyby to pozwoliło mi uniknąć jej zmiennych nastrojów i absurdalnych pretensji. Co więcej, zadowoliłbym się nawet czerstwym pieczywem, byleby tylko nie słuchać ciągłego marudzenia nad uchem! Ale cóż, odkładanie wszystkiego na potem i tak nie sprawi, że kłopoty same się rozwieją…

Henryk, 68 lat

Czytaj także:
„Mąż uważał, że po 50-stce jestem już przeterminowana. Żeby mnie upokorzyć, znalazł sobie młodą kochankę”
„Siostra przestała wysyłać kasę ze Stanów. Rodzice myśleli, że o nich zapomniała, a prawda była o wiele gorsza”
„Babcia nienawidziła bycia matką, bo całe życie pragnęła być lekarzem. Zrezygnowała z ambicji, bo mąż jej tak kazał”

Redakcja poleca

REKLAMA