Trudno mi było pojąć, z jakiego powodu moja żona pragnie zaadoptować nieznane dziecko. W końcu ma już pod swoją opieką dwie przybrane dziewczynki. Moje córki.
– Skarbie, nie denerwuj się, spokojnie – objąłem swoją ukochaną.
– Mówisz tak, bo ciebie to nie dotyczy! – Marta płakała. – Nikt nie wziął cię za ciężarną babę!
Kompletnie nie wiedziałem, jak zareagować na takie dictum, więc w końcu spytałem wymijająco: – Dobra, ale co dokładnie usłyszałaś od Oli?
– Że okropnie się cieszy, bo widać po mnie, że wreszcie nam się poszczęściło…
Głęboko odetchnąłem. No tak, przyjaciółka Marty na pewno chciała dobrze. Po prostu była szczęśliwa.
Jej marzenie się nie spełniło
Wspomniałem o tym swojej małżonce, ale kompletnie jej to nie obeszło.
– I co z tego, jakie ona miała zamiary?! – krzyczała na mnie. – Liczy się to, co ja czuję! I co ja miałam jej odpowiedzieć?! Że przez te przeklęte leki przybrałam dwadzieścia kilo, a i tak na nic się to zdało?!
Zrezygnowałem z dalszej dyskusji. Wiedziałem, jak bardzo Marta pragnęła zostać mamą i ile bólu przysparzała jej każda kolejna nieudana próba. A teraz nie dość, że jej marzenie się nie spełniło, to jeszcze straciła swoje idealne kształty… Zdawałem sobie sprawę, jak strasznie to przeżywa i miałem świadomość, że żadne słowa otuchy nie przyniosą oczekiwanego efektu.
Kolejnego ranka Marta poszła do pracy, a ja szykowałem śniadanie dla moich córek z poprzedniego związku. Kiedy już wszystko było gotowe, a one wciąż nie wychodziły ze swoich pokoików, zawołałem, żeby się pośpieszyły, bo nie zdążę ich podrzucić do szkoła.
– Marta znów wczoraj dostała ataku furii? – spytała piętnastoletnia Asia. Zawsze zwracała się do macochy po imieniu, co wkurzało zarówno mnie, jak i moją żonę. Ale nie miałem siły jej upominać. – W sumie nic w tym dziwnego, 20 kilo więcej i nadal jest problem. Cóż, wiek robi swoje – skwitowała uszczypliwie.
– Asiu, nie możesz tak mówić – zwróciłem jej uwagę.
– Niech ona da mi święty spokój i przestanie się wtrącać. Nie jest moją matką! Jak ma ochotę bawić się w mamę, to może w końcu zajść w ciążę i mieć własne dzieci?! – warknęła nastolatka, chwytając w biegu kanapkę ze stołu. – Nie fatyguj się, pojadę autobusem. Na razie! – rzuciła na odchodne i jak burza wypadła z domu.
Niedługo potem w kuchennych progach stanęła Zosia, która skończyła niedawno dwanaście lat. Sprawiała wrażenie bardzo niewyspanej, a jej wygląd sugerował, że poprzedniej nocy w ogóle nie zmrużyła oka.
Podczas jedzenia śniadania nie odezwała się ani słowem, jakby się na coś obraziła. Kiedy jechaliśmy samochodem do jej szkoły, na zadawane przeze mnie pytania reagowała lakonicznymi odpowiedziami.
Nie mogła dłużej zwlekać
Dopiero gdy byliśmy już prawie na miejscu, poruszyła ten temat:
– Czemu mama pragnie kolejnego dziecka? – w odróżnieniu od swojej siostry, zwracała się do Marty „mamo”. Nie miała żadnych wspomnień związanych z biologiczną matką, ponieważ moja poprzednia żona przegrała walkę z nowotworem gdy Zosia miała zaledwie dwa i pół roku.
– Słuchaj, Zosieńko, dorastacie z każdym dniem, a mamusia marzy o maleńkim bobasie… – starałem się wyjaśnić. Rzuciła mi niechętne spojrzenie.
– To nieprawda. Mamusia po prostu mnie nie kocha, bo nie jestem jej córką – wymamrotała smutno.
– Nie mów tak – zaoponowałem, zatrzymując auto przed szkołą Zosi. – Mama pokochała was obie od pierwszej chwili.
– Gdyby tak było, to byśmy jej w zupełności wystarczały i nie pragnęłaby własnego dziecka – oznajmiła, a następnie wyszła z samochodu bez słowa pożegnania.
Racja, w słowach Zosi dało się odnaleźć pewną logikę. Odnosiłem wrażenie, że moja małżonka zwyczajnie nie czuje się w pełni zrealizowana jako kobieta i pragnie w swojej kobiecości dobitnie postawić przysłowiową kropkę nad „i”. Tym bardziej że czas uciekał nieubłagalnie.
Marta niedawno skończyła 35 lat i z decyzją o macierzyństwie nie mogła dłużej zwlekać. Rozumiałem jej punkt widzenia, chociaż mnie samego takie rozterki nie dotyczyły.
Niedawno skończyłem czterdziestkę i mam dwie cudowne córeczki. Fakt, parę lat temu zgodziłem się na kolejne dziecko, ale gdy nasze próby spełzały na niczym, nie było to dla mnie jakimś wielkim dramatem.
Szczerze mówiąc, po jakimś czasie nawet odczuwałem z tego powodu lekką ulgę, choć, rzecz jasna, nie mówiłem o tym mojej żonie. W duchu jednak nie mogłem zaprzeczyć, że teraz, gdy człowiek zaczyna doceniać luksus dłuższego wylegiwania się w łóżku, myśl o bobasie, do którego trzeba zrywać się po nocach, trochę mnie przerażała.
Myśl o bobasie mnie przerażała
Jakby tego było mało, Joanna zaczęła właśnie przechodzić burzliwy etap dorastania, przez co relacje z Martą stawały się coraz bardziej napięte. Nigdy nie łączyła ich jakaś wyjątkowa zażyłość, ale teraz zachowanie mojej starszej pociechy stało się doprawdy nie do zniesienia.
Mnie w jakimś stopniu jeszcze słuchała, ale do Marty była nastawiona wrogo. Zupełnie odmiennie niż Zosia, która wyraźnie odczuwała silną potrzebę bliskości matki, bez względu na to, czy chodziło o tę biologiczną, czy przybraną. A ja w centrum tego wszystkiego musiałem jednocześnie wspierać każdą z moich trzech dziewczyn. Nietrudno się domyślić, że nie było to wcale proste zadanie.
Siedząc pewnego poranka przed komputerem, zobaczyłem, że moja ukochana przegląda portal przepełniony fotkami maluchów. Głośno wzdychając, domyśliłem się, o czym będziemy dzisiaj dyskutować. Marta już nie raz była w ośrodkach zajmujących się leczeniem problemów z płodnością i wykonywała różnego rodzaju testy. Dlatego też przeszło mi przez myśl, że szykuje się następna „nowa próba” poczęcia dziecka.
– A gdybyśmy adoptowali dziecko? – usłyszałem nagle jej pytanie.
– Adopcja? – uniosłem brwi ze zdziwienia. – Czyli rezygnujesz z pomysłu zajścia w ciążę?
– Moje wyniki badań są coraz słabsze... No i twoje plemniki też nie stają się coraz bardziej rześkie – dodała kąśliwie.
– Wiadomo, ale... możemy jeszcze spróbować. Na adopcję zawsze będziemy mieli czas.
– Niekoniecznie. Ośrodki zajmujące się adopcją szukają dla maluchów rodziców, a nie dziadków i babcie.
– Bez przesady, nie jesteśmy aż tak starzy – prychnąłem lekko. – A tak w ogóle, skąd ci przyszedł do głowy ten pomysł z adopcją?
– A co ci w tej idei nie pasuje? – zapytała poirytowana.
– Ależ skąd, nic. Jednak wiesz, tak naprawdę to już masz dwie przybrane córeczki. Nie za bardzo łapię, na co ci kolejne dziecko.
– Chciałabym, żebyśmy mieli dziecko, które będzie nasze wspólne i… – urwała zdanie, jakby dotarło do niej, że to niezbyt sensowne, co mówi. – Chodziło mi o to, że Asię i Zosię tylko ja traktuję jak adoptowane. Z twojego punktu widzenia to przecież twoje rodzone dzieci.
– Skarbie, adopcja to świetny pomysł, ale czy aby na pewno jest nam potrzebna? – zapytałem łagodnie.
– Oczywiście, że tak! – podniosła głos. – Gdybyś znalazł się na moim miejscu, całkiem inaczej byś to odbierał! Przekonałbyś się, jakie to uczucie nie posiadać biologicznego potomstwa! Nie mieć takiego bobasa, który po równo należy do nas obojga!
Żona nie dawała za wygraną
Muszę przyznać, że tok rozumowania mojej małżonki nie był dla mnie do końca jasny, ale to nie stanowiło głównej przyczyny mojego sprzeciwu. Byłem po prostu przekonany, że rozsądniej będzie poświęcić się opiece nad naszymi pociechami zamiast dokładać sobie problemów, zajmując się cudzym dzieckiem.
Marta była jednak nieustępliwa i przez wiele tygodni wracała do tematu. W pewnym momencie sprawa przestała być sekretem dla naszych córek. Joanna reagowała jedynie kąśliwymi komentarzami. Natomiast Zuzanna mocno to przeżywała.
Pamiętam, jak pewnego razu wiozłem moją córkę do szkoły, a ona po prostu się rozkleiła. Przez łzy wyznała mi, że jeszcze jakoś by to przełknęła, gdyby mama pragnęła urodzić swoje własne maleństwo, ale skoro chce przygarnąć jakieś obce, to ona już kompletnie przestała wierzyć w miłość Marty. Wtedy też pierwszy raz nie powiedziała o niej „mama”, tylko użyła jej imienia.
Dotarło do mnie, że sprawa jest poważna i nasza rodzina znalazła się na krawędzi głębokiego kryzysu.
– Popatrz tylko, jaki jest efekt twoich działań! – skarciłem moją małżonkę. – Rozumiem tę całą adopcję, ale musimy pamiętać również o moich dziewczynkach. Tak, dobrze usłyszałaś – powiedziałem „moich” i nie było to przez przypadek. Skoro ty nie bierzesz ich pod uwagę, to najwyraźniej ktoś inny musi to robić...
– Co ty wygadujesz?! – oburzyła się moja żona. – Chcesz powiedzieć, że jeśli nie odstąpię od pomysłu z adopcją, to oznacza, iż nie dbam o Zosię i Asię?!
Moja córka poparła jej pomysł
Marta bez wahania opuściła sypialnię, zanim zdołałem cokolwiek powiedzieć. Skierowała się prosto do pokoju naszej córki i zapukała. Siedziała tam z nią dłużej niż godzinę. Słysząc płacz Zosi, miałem wielką chęć wejść do środka i przerwać ich rozmowę, ale jakoś udało mi się nad sobą zapanować. Po zakończeniu rozmowy same mnie przywołały.
– Tatusiu… Zgadzam się na nowego braciszka… – Zosia odezwała się ledwo słyszalnym głosem.
– Kochanie, porozmawiamy o tym innym razem – odpowiedziałem, patrząc z pretensją na Martę.
– Ale ja tego chcę. Mamusia wszystko mi objaśniła i doskonale ją rozumiem – usłyszałem od córki.
Apokalipsa! Miałem nadzieję, że Zosia zdecyduje inaczej. Nic bardziej mylnego! W ogóle nie spodziewałem się, że poprze pomysł adopcji. W mgnieniu oka stanąłem sam przeciwko całej „kobiecej braci”. Dalsza walka z mojej strony nie miała większego sensu. Skapitulowałem, mając nadzieję, że cały ten plan i tak legnie w gruzach przez formalności. W końcu nie byliśmy już młodzi, a do tego mieliśmy dwoje własnych dzieci. Ale i tu Zosia z Asią okazały się niezastąpione, wspierając Martę na każdym kroku.
Męczyła mnie straszna ciekawość odnośnie do tego, jakie argumenty padły z ust mojej małżonki, aby nakłonić nasze pociechy do zmiany zdania. Sekret ten jednak pozostał dla mnie na zawsze zagadką, którą zachowały dla siebie. Ale to nie ma już znaczenia. Obecnie radość sprawia mi mały Franio, który niedawno skończył 3 lata i jest po prostu wspaniałym brzdącem.
Norbert, 43 lata
Czytaj także:
„Mam trzydziestkę na karku, a sypialnię dzielę z kotem. To nie moja wina, że działam jak lep na jędze”
„Teściowa ciągle mną pomiata, bo jestem rozwódką. Odegram się, gdy zdradzę pikantną tajemnicę tej starej grzesznicy”
„Wzięłam za męża rolnika z wielkim polem. Gada tylko o krowach i fasoli, ale zatykam sobie uszy jego kasą”