„Mam trzydziestkę na karku, a sypialnię dzielę z kotem. To nie moja wina, że działam jak lep na jędze”

smutny facet fot. Adobe Stock, Viacheslav Yakobchuk
„Byłem idealną partią. Dlaczego więc nie ustawiała się po mnie kolejka chętnych?”
/ 20.08.2024 11:15
smutny facet fot. Adobe Stock, Viacheslav Yakobchuk

Maszerowałem w stronę mieszkania sfrustrowany i wkurzony. Energicznie pokonywałem ścieżkę dla pieszych, na której po świeżym deszczu pojawiło się zatrzęsienie kałuż. Część z nich udawało się wyminąć, przez inne dało radę przeskoczyć, a kilka przypominało maleńkie jeziorka i musiałem przejść na drugą stronę jezdni, żeby móc iść dalej.

Mamrotałem pod nosem najgorsze przekleństwa. Z reguły powstrzymuję się przed wulgarnymi słowami, bo sądzę, że kulturalnemu facetowi nie wypada kląć jak szewc, w dodatku bez konkretnej przyczyny, ale dzisiaj miałem taki parszywy humor, że wkurzało mnie praktycznie wszystko. Ledwo się opanowałem, żeby nie nawrzeszczeć na laskę, która pchała przed sobą wózek z drącym się berbeciem. Przeciskając się obok, szturchnęła mnie w ramię i nawet nie raczyła wybąkać słowa „sorry”.

Upał dawał się we znaki, kiedy chmury postanowiły się rozstąpić, odsłaniając bezlitosne słońce. Pot spływał mi po twarzy, więc przetarłem go wierzchem dłoni i ściągnąłem marynarkę z ramion. Dopiero wtedy zobaczyłem na prawym rękawie jakąś jasną plamę. Coś białego. Dokładniej się temu przyjrzałem…

O rany, nie! Gołębie łajno! Na bank zostawił je któryś z tych skrzydlatych szkodników, co obsiadły wszystko dookoła. Teraz już wiedziałem, czemu ta laska, jak jej tam... Maryśka! Czemu ciągle się tak chichrała pod nosem. A ja głupi myślałem, że to przez moje dowcipy tak ją rozśmieszyłem. Gdzie tam! Przegrałem konkurs na króla parkietu z latającą wytwórnią kup. 

Nie mogłem zrozumieć dlaczego

Niełatwo było znieść panujący skwar. Jednym, płynnym gestem rozpiąłem koszulę, którą wcześniej dokładnie wyprasowałem, i skierowałem swoje kroki do parku. Tam, pod osłoną liści, mogłem wreszcie uciec od żaru lejącego się z nieba. Przycupnąłem na ławce, żeby złapać oddech.

Popatrzyłem dookoła. Gdziekolwiek nie spojrzałem, widziałem zakochane pary. Starsze, młodsze… Szli, ściskając dłonie, gawędząc, obdarzając się czułymi pocałunkami. Zdenerwowany, z całych sił kopnąłem sporych rozmiarów kamień, który znalazł się nieopodal. Kamulec z hukiem odbił się od latarni, a ja syknąłem z bólu. Zyskałem kolejny pretekst, by ponarzekać i żalić się na swój parszywy los.

Trzydziestkę z hakiem miałem już na karku, ale wciąż nie mogłem pochwalić się drugą połówką. Szlag by to trafił, nie mogłem pojąć, o co chodzi. W końcu wszystko grało – edukacja na poziomie, kasa się zgadzała, może z aparycją do hollywoodzkiego przystojniaka trochę mi brakowało, ale o siebie dbałem. Oponki na brzuchu nie zapuszczałem, siłkę regularnie klepałem, pryskałem się drogimi perfumami i nosiłem modne ciuchy z dobrych sklepów.

Przede wszystkim wyróżniałem się samodzielnością, czyli innymi słowy – nie mieszkałem z rodzicami. Potrafiłem samodzielnie przyrządzić posiłek, wiedziałem jak korzystać z pralki, a sprzątanie mieszkania przy użyciu odkurzacza czy mopa nie budziło we mnie lęku. Zamiast godzinami ślęczeć przed TV lub ekranem komputera, poświęcałem sporo czasu na lekturę książek. Można by rzec, że byłem idealną partią. Dlaczego więc nie ustawiała się po mnie kolejka chętnych? Czemu swatki nie biły się o mnie?

No jasne, miałem wokół siebie całkiem sporo lasek, ale żadna nie widziała we mnie faceta, a co najwyżej ziomka. Ani jedna nawet nie spróbowała ze mną flirtować. Chociaż kto wie, może po prostu byłem zbyt tępy, żeby zauważyć sygnały, jakie do mnie wysyłały? Jakieś spojrzenia, gesty czy sugestie, które powinienem był wyłapywać między słowami? To by o mnie świadczyło naprawdę kiepsko, więc tak czy siak zostałem zapędzony w kozi róg.

Choć patrząc na to z drugiej strony – czy jako facet nie powinienem wykazać inicjatywy? Równouprawnienie równouprawnieniem, ale dziewczyny chyba wciąż wolą być podziwiane, niż narażać się na odmowę. Mnie samemu także nie spieszyło się z tym. Obawiałem się, że wyjdę na durnia.

Przerażała mnie myśl o tym, że mogę zostać odtrącony. Panicznie bałem się też gadania ludzi za plecami. Każda pikantna plotka roznosi się w mgnieniu oka, a nie chciałbym, żeby moi znajomi nabijali się ze mnie, że próbowałem poderwać Jadźkę albo Ilonę i mi nie wyszło.

Poza tym, później czułbym się niezręcznie w towarzystwie przyjaciółki, która nie była zainteresowana przejściem na kolejny etap znajomości. Ciężko tak po prostu wrócić do zwykłych relacji, wyrzucić z pamięci to niepowodzenie i zachowywać się jak gdyby nigdy nic... Raczej nie dałbym rady.

Poszedłem na randkę w ciemno

Kumpel Michał, ten najbardziej odjechany i najbliższy, podpuścił mnie, żebym szukał miłości w sieci. Na jego imprezie urodzinowej nieźle się wstawiliśmy i coś mnie tchnęło, żeby się wygadać. Pół nocy się użalałem, a on cierpliwie nadstawiał ucha, potakiwał, a na koniec klepnął mnie w ramię.

– A próbowałeś szczęścia na jakichś randkowych stronach? Bo wiesz, stary, czasem los potrzebuje małego kopa. Znam kupę ludzi, którzy w ten sposób znaleźli swoją połówkę jabłka. Nie ma w tym nic wstydliwego. Wrzucisz parę kozackich foteczek, sklecisz dwa zdania o sobie i zobaczysz, dziewczyny będą się o ciebie biły.

– Taaa, na bank – mruknąłem, ale pomysł zaczął kiełkować w mojej głowie.

Analizując sytuację z chłodną głową, stwierdziłem w końcu: a co mi tam, nie ma się czego obawiać. Przede wszystkim orientuję się mniej więcej, jacy ludzie korzystają z takich portali. Poza tym możliwość, że wśród użytkowników znajdzie się ktoś z mojego otoczenia jest znikoma, a zatem ryzyko, że ktokolwiek odkryje moje randki aranżowane przez wirtualną swatkę, jest naprawdę niewielkie.

Gdy poszedłem na randkę w ciemno, nie liczyłem na wiele i nie miałem konkretnych oczekiwań, ale już po pierwszej randce prawie dałem sobie z tym spokój. Moja towarzyszka okazała się naprawdę atrakcyjną kobietą, jej zdjęcia nie mijały się z rzeczywistością, a jej uśmiech był po prostu uroczy. Wypiliśmy po kawie i zjedliśmy ciastka. Niby fajnie, ale czar prysł, gdy dostałem od niej wizytówkę pewnego hotelu. Okazało się, że za możliwość spędzenia z nią nocy musiałbym słono zapłacić.

Kiedy to usłyszałem, moja szczęka prawie stuknęła o podłogę. Najprawdopodobniej kolor odpłynął mi z twarzy, by po chwili wrócić ze zdwojoną siłą. Dosłownie czułem, jak moje lica płoną żywym ogniem. Musiałem prezentować się przekomicznie, bo kąciki ust mojej towarzyszki uniosły się w wyrozumiałym uśmiechu. Zapłaciłem za posiłek, pożegnałem się pospiesznie i odszedłem stamtąd niemal biegiem.

– Spoko ziomek, nie łam się, takie sytuacje po prostu czasem mają miejsce. – Misiek starał się mnie podnieść na duchu. – Nie poddawaj się i działaj dalej.

Miałem dość umawiania się przez neta

Postanowiłem skończyć z randkowaniem online – koniec, kropka. Miałem już dość tych wszystkich spotkań, a było ich chyba z trzydzieści, jak nie więcej. Niektóre były całkiem spoko, inne trochę mniej, ale żadne nie doprowadziło do niczego poważnego. Na dzisiejszą randkę się umówiłem i miała być już ostatnią. Po prostu nie wyobrażałem sobie, że mógłbym związać się z Marysią śmieszką, więc stwierdziłem, że czas najwyższy odpuścić te internetowe znajomości. 

Ściągnąłem but i pomasowałem obolały palec. Ból trochę ustąpił. Moje oczy zrobiły się jakby z ołowiu. Ciało wołało o kawę. Nie byłem szczególnie obeznany z tą okolicą, więc zdając się na los, ruszyłem na chybił trafił, mając nadzieję na znalezienie miejsca, w którym mógłbym zaspokoić potrzebę kofeinowej dawki.

Zaskakująco sprawnie – być może zadziałał mój wewnętrzny lokalizator – udało mi się wypatrzeć maleńką kawiarnię wbudowaną w mur starej, zabytkowej kamienicy. Pchnięciem dłoni uchyliłem przeszklone drzwi i wkroczyłem do wnętrza. Gwar rozmów. Obrzuciłem wzrokiem salę w poszukiwaniu wolnego stolika. Dostrzegłem jeden, ulokowany w samym kącie pomieszczenia. Usiadłem przy nim i ze spokojem oczekiwałem na podejście kelnerkiKiepski humor, który mi towarzyszył, jakby się rozpłynął. Trudno powiedzieć, czy to zasługa przechadzki, czy może klimatu panującego w tym lokalu.

– Poproszę kawę – zwróciłem się do atrakcyjnej blondwłosej dziewczyny, która stanęła tuż obok mnie, trzymając kartę dań. Ubrana była dość osobliwie jak na obsługę: w szary t-shirt i dżinsy. Pewnie w tej knajpie mają wyluzowane podejście do uniformów, przeszło mi przez myśl.

Kobieta parsknęła śmiechem, co kompletnie mnie zaskoczyło. Tak naprawdę to zachowanie nie przystoi w kontaktach z klientem.

– Przepraszam bardzo... – próbowałem się odezwać.

– Usiadł pan przy moim stoliku – przerwała mi w pół zdania.

Oniemiałem z wrażenia. Popatrzyłem na jej radosną buzię, mrugając jak oszalały. Zerknąłem na przedmiot, który dzierżyła w ręku. Wcale nie było to menu, tylko książka. „Rozmyślania” autorstwa Marka Aureliusza. Niedawno miałem okazję ją czytać. Ale według mojego kumpla Miśka, jeśli chodzi o literaturę, byłem totalnym „dziwakiem i maniakiem”.

– Jak pan nie dowierza, to proszę zapytać kelnerów, oni przyznają mi rację. Wybrałam się tylko do toalety – mówiła dalej, a ja w końcu załapałem, o co jej chodzi.

Poderwałem się na równe nogi, z trudem próbując wciągnąć na siebie zapapraną gołębią kupą marynarkę. Nie mam pojęcia dlaczego, przecież na zewnątrz żar lał się z nieba, a termometr wskazywał podobne wartości co w rozgrzanym piecu.

Nagle wydarzył się cud

– Sorry, jedyne wolne krzesło było przy pani stoliku… Wpadłem tylko na małą kawę… Ale już spadam, jeszcze raz przepraszam za problemy… – plątał mi się język, podczas gdy ona wlepiała we mnie zaciekawione spojrzenie.

– Jejusiu, ale z pana nerwus – zauważyła w końcu. – Tu spokojnie starczy miejsca dla nas dwojga. Drugie siedzisko też jest wolne. Z tego co widzę, innych pustych stolików jak nie było, tak nie ma, a ja nie mam serca wyganiać kogoś, kto ma ochotę na kawę. Niestety, moja życzliwość będzie pana trochę kosztować. Na początek kawałeczek szarlotki, a dalej się zobaczy.

– No jasne, nie ma sprawy – odpowiedziałem, chociaż muszę przyznać, że jej pomysł wprawił mnie w osłupienie.

– Jestem Mirka – przedstawiła się, podając mi rękę.

– Bartek – powiedziałem, niezgrabnie chwytając jej drobną dłoń, a następnie pochylając się, by złożyć na niej pocałunek. Moje podchody wyraźnie rozśmieszyły świeżo poznaną dziewczynę. Ja z kolei na przemian to się czerwieniłem, to blednąłem.

Później sytuacja się poprawiła. Gadaliśmy ze sobą przez całe popołudnie. Choć z początku dwa razy strzeliłem gafę, to w końcu złapałem właściwy rytm i fajnie nam się rozmawiało, a z taką radosną, rozmowną i bezpośrednią dziewczyną jak Mirka, to była czysta przyjemność.

Znaleźliśmy sporo wspólnych tematów, a gdy się żegnaliśmy, to podaliśmy sobie namiary na siebie. Mam takie wrażenie, że Mirka mnie polubiła. I z wzajmnością.

Mam nadzieję, że już wkrótce uda mi się umówić z nią na kolejne spotkanie. Coś mi podpowiada, że się nie oprze. Zupełnie inaczej niż w przypadku panny śmieszki – tam nie iskrzyło, a pożegnanie przyniosło mi jedynie ulgę. Jeśli chodzi o poszukiwania miłości w sieci, to w sumie na coś się one zdały. Wprawdzie nie trafiłem tam na swoją drugą połowę cytryny, śliwki czy nawet arbuza, ale dzięki nim dotarłem do kafejki, w której poznałem Mireczkę.

Bartek, 35 lat

Czytaj także:
„Ja gotowałam roladki na rocznicę ślubu, a mąż zbierał się na kolację z kochanką. Przyłapałam ich na gorącym uczynku”
„Migałem się od wakacji z żoną, bo miałem swój ważny powód. Od miesięcy skrywałem pewną tajemnicę”
„Utknęłam w związku z przewidywalnym nudziarzem. Po romansie z niepokornym przystojniakiem, zatęskniłam do ciepłych kapci”

Redakcja poleca

REKLAMA