„Żyłem w białym małżeństwie, bo żona brzydziła się ze mną sypiać. Zmieniła zdanie, gdy znalazłem sobie kochankę”

Mężczyzna w białym małżeństwie fot. Adobe Stock
„Zniosłem wyzwiska, zignorowałem groźby, że się zabije. Przetrwałem ostracyzm rodziny i nagabywanie księdza. A po trzech latach, choć ułożyłem sobie życie z Blanką, znów byłem przy swojej żonie, u której zdiagnozowano raka”.
/ 25.02.2022 15:10
Mężczyzna w białym małżeństwie fot. Adobe Stock

Widzimy się za tydzień? – zapytała Sylwia. Mogłem odpowiedzieć: „Tak”, mogłem stwierdzić: „Nie, złotko, nie zobaczymy się już nigdy więcej”. Zamiast tego palnąłem:
– Tydzień? Nie wytrzymam tak długo.
Roześmiała się i odchyliła głowę. Nie była pięknością, nie należała też do najmłodszych (35 lat w jej fachu to jak emerytura), ale dla mnie nie miało to żadnego znaczenia. Nawet nie spojrzała na leżące na nocnej szafce pieniądze. Nie musiała, wiedziała, że dostała stałą stawkę plus spory napiwek.
– Idź już. – rzuciła, cmokając mnie w policzek. – I przyjdź, kiedy chcesz – dodała z szelmowskim uśmiechem.

Dzisiaj jest poniedziałek, więc przyjdę w środę, gdzieś między spotkaniami… Albo nie, lepiej po pracy, będę miał dla nas więcej czasu. Zapłacę podwójnie. Tak, środa jest odpowiednia – myślałem, pędząc do domu.

– Pamiętasz o wywiadówce Stasia? – zapytała Małgosia, ledwo wszedłem do domu. W środę o szesnastej.
Szlag. Środa. Nikt nie mógł mnie zastąpić – Małgosia pracowała do późna, moja mama w tym czasie zajmowała się Ewelinką. Przyjmując propozycję opieki nad wnuczką, od razu postawiła warunek
– nie będzie naszą gosposią ani tym bardziej nie zamierza wyręczać nas w żadnych innych powinnościach rodzicielskich.

Kląłem w myślach przez cały wieczór, zastanawiając się, jak wyrwać się choćby na chwilę do Sylwii. – Może przedłużę sobie lunch? Oby tylko miała czas… Gdybym mógł teraz do niej zadzwonić.

Żona nie sypiała ze mną

Małgosia wtuliła się we mnie, gdy leżeliśmy już w małżeńskim łóżku. Przymknąłem oczy, udając zmęczenie, żeby nie przyszło jej do głowy próbować czegokolwiek. Zrozumiała albo też nie miała ochoty, bo odsunęła się i nakryła kołdrą.

Wiele lat temu moja żona z płaczem wyznała, że nie ma sił ze mną sypiać, że coś się w niej wypaliło. Kochała mnie, przynajmniej tak twierdziła przy terapeucie, ale nasze zbliżenia zawsze były wyzwaniem, a teraz, kiedy już są dzieci, chciała się uwolnić od tego przykrego obowiązku.

„Przykry obowiązek” – dokładnie tymi słowami określiła seks ze mną. Seksuolog, do którego zgłosiliśmy się z mojej inicjatywy, próbował na różne sposoby zachęcić ją do współżycia, zalecał jej ćwiczenia na mięśnie Kegla, a nam wyjazdy tylko we dwoje, wizyty w sex shopach, masturbację przy partnerze i w samotności, dotykanie się nawzajem bez zbliżeń – skończyło się depresją Małgosi i jej nieudaną próbą samobójczą.

Oboje byliśmy, w zasadzie chyba nadal jesteśmy, wierzącymi, praktykującymi katolikami, ale najwyraźniej ja inaczej pojmowałem małżeński seks. Moja żona wszystkie próby zbliżenia się do niej nazywała wynaturzeniem, każda inna pozycja oprócz tradycyjnej budziła w niej wstręt. Nie miałem więc wyjścia i kiedy odratowano ją, sam zaproponowałem białe małżeństwo.

Wolałem zrezygnować z seksu niż stracić żonę

Ostatnio jednak coś się zmieniło w zachowaniu Małgosi. Częściej przytulała się do mnie i kiedy zostawaliśmy sami, próbowała muskać ustami moją szyję, gładzić mój tors i ramiona. Nie wyglądała przy tym, jakby musiała się zmuszać do bliskości.

W zasadzie powinienem ucieszyć się, że odzyskałem żonę, mógłbym nawet zainteresować się źródłem tej zmiany, tyle że już niczego nie czułem do Małgosi. Owszem, jest matką moich dzieci, bardzo dobrą opiekunką naszego ogniska domowego, ale nic więcej. Na każdy jej gest reagowałem niechęcią, bo wszystko, co najlepsze, zarezerwowane zostało dla Sylwii.

To ją kochałem do szaleństwa i związałbym się z nią, gdybym nie miał dzieci. Nie wyobrażałem sobie jednak życia bez czteroletniej Ewelinki i siedmioletniego Dawidka. Dla tych urwisów wskoczyłbym w ogień.
– Dzisiaj też zamierzasz pracować do późna? – zapytała rano Małgosia.
– Nie, dzisiaj nie – bąknąłem.
Sprawdziłem, czy Dawid zapakował do plecaka wszystko, czego potrzebował na lekcjach – niestety syn nie należał do dobrze zorganizowanych.

Codziennie rano odwoziłem córeczkę do mamy i synka do szkoły. Lubiłem te nasze poranki, z przyjemnością słuchałem podczas wspólnych podróży spostrzeżeń moich dzieci, śpiewałem z nimi, rozwiązywałem zagadki i dzieliłem się swoimi przemyśleniami. I miałbym to wszystko stracić? O nie, nie zrobiłbym tego ani im, ani sobie – myślałem za każdym razem, gdy żegnałem się ze swoimi szkrabami.

Kiedy więc dzisiaj Małgosia zaproponowała, że wyjdzie do pracy wcześniej i przejedzie się z nami, odebrało mi mowę. Za to ona przez całą drogę paplała jak najęta, nie dając nam dojść do słowa. Dzieci też wyglądały na skonsternowane obecnością mamy.
– Było wspaniale, musimy częściej robić sobie takie poranki – powiedziała Małgosia, gdy już zaparkowałem pod jej firmą.

Pocałowała mnie w policzek i nawet próbowała mnie przytulić, ale odepchnąłem ją najdelikatniej, jak umiałem, mimo narastającej irytacji. Zignorowałem nawet łzy, które zalśniły w jej oczach.
– Nie kochasz mnie już, wszystko przez to białe małżeństwo… – wyszeptała, odwracając głowę. – To moja wina. Mówili mi, że byłam egoistką, że się ode mnie odsuniesz, bo postępuję wbrew przykazaniom.
– Co ty pleciesz, Gośka? Kto ci mówił? Co to za gra?! Raz twierdzisz, że seks ze mną cię brzydzi, potem się do mnie łasisz. O co ci chodzi, kobieto?! – wrzasnąłem coraz bardziej wściekły.
– Ja… ja chciałam, żeby… żebyśmy znowu byli małżeństwem, takim prawdziwym – powiedziała moja żona, między jednym spazmem a drugim. – Bo widzisz, ja…

Przerwała, wytarła twarz, odetchnęła głęboko i dodała już nieco spokojniej:
– Nigdy nie pytałeś, więc nie mówiłam ci, że związałam się z kółkiem kobiecym działającym przy parafii. Coś na zasadzie grupy wsparcia dla chrześcijanek i one… To znaczy dziewczyny powiedziały mi, że odsuwając ciebie od siebie, postąpiłam jak egoistka, wykorzystałam cię. No więc chciałabym spróbować… Ja naprawdę lubię być blisko ciebie… Kocham cię, Wojtek.
– Ale ja ciebie już nie kocham – rzuciłem, nawet nie próbując złagodzić swojego tonu.
W samochodzie zapadła grobowa cisza. – Nie kocham – wyszeptałem ponownie, bardziej przerażony swoim wyznaniem niż wściekły. – Przykro mi.
– Masz kogoś? – zapytała takim głosem, jakby zaraz miała umrzeć.

Powinienem wyznać jej prawdę

Powinienem był pójść na całość, to znaczy wreszcie wyznać prawdę, ale poczułem, że nieładnie jest kopać leżącego, zwłaszcza jeśli jest nim moja żona, więc zaprzeczyłem. Zobaczyłem błysk w oczach Małgosi, coś jakby nadzieję, i natychmiast pożałowałem swojego kłamstwa, ale było już za późno, żeby się wycofać. Uspokoiłem ją więc:
– Nie bój się, nie zamierzam się rozwodzić, przysięgałem ci przed Bogiem i dotrzymam słowa. Postaram się być dobrym mężem i ojcem, ale nie oczekuj ode mnie czegoś, czego dać ci już nie mogę.

Nigdy nie byłem tak przytomny jak tamtego poranka. Dotąd byłem dzieciakiem,  który ożenił się z pierwszą w swoim życiu dziewczyną, a odtrącony przez nią, zadurzył się w prostytutce. Nagle poczułem, że wreszcie jestem mężczyzną.

Następnego dnia w porze lunchu poszedłem do Sylwii. Wciąż robiła na mnie oszałamiające wrażenie, była miła i oddana, a przede wszystkim z przyjemnością robiła rzeczy, na myśl o których moja żona z obrzydzeniem wykrzywiała usta. No i Sylwia nigdy nie zasłaniała się religią, swoimi przekonaniami. Mimo to nagle poczułem się u niej nie na miejscu. Tak jak wtedy, gdy podchmielony pierwszy raz przekroczyłem próg burdelu. Jestem tylko facetem, więc stanąłem na wysokości zadania, przy Sylwii nie musiałem się do niczego zmuszać…

Tego dnia, gdy przyszedłem do niej w porze lanczu, zapytałem, czy mogłaby ze mną po prostu porozmawiać, umówić się do kina albo na kolację. Sylwia spojrzała na mnie jak na głupka i parsknęła śmiechem. Po wszystkim zostawiłem jej potrójny napiwek i już nigdy więcej nie wróciłem w tamto miejsce. Takich jak ja prostytutki mają na pęczki – zakochany klient to stały dopływ gotówki. Sylwia może i mnie lubiła, ale zaraz po mnie tak samo lubiła każdego następnego, który nie wymagał od niej niczego ponad zwyczajowe pozycje i dobrze płacił.

Nie zerwałem z Sylwią dla Małgosi ani tym bardziej ze strachu przed karą boską, zrobiłem to dla siebie. Przez kolejne dwa lata byłem zwyczajnym mężem i ojcem. Czasami tęskniłem za bliskością, fantazjowałem o Sylwii, kilka razy nawet z tego powodu uległem mojej żonie, ale gdy było już po wszystkim, natychmiast studziłem jej nadzieje.

Szóstym zmysłem, który podobno jest niedostępny mężczyznom, czułem, że Małgosia udaje. Mimo zapewnień w głębi duszy wciąż była tą ortodoksyjną dziewczyną, która brzydziła się cielesnością, a mnie nie chciało się jej zdobywać ani otwierać na nowo. Podły sukinsyn ze mnie? Być może, ale Małgosia nie została zgwałcona, nie przeżyła żadnej traumy, która tłumaczyłaby jej dziwaczne zachowanie. Czegoś tam jej brakowało, tyle że mnie nie chciało się już dociekać, czego. Żyłem tak, aż po jednej z wywiadówek poznałem Blankę, mamę dziewczynki chodzącej do równoległej klasy z Dawidkiem.

Uczucie nie spadło na mnie jak grom z jasnego nieba, ale rozkwitało nieśpiesznie. Ona była wolna, ja nie obiecywałem niczego, dla nas obojga liczyło się przede wszystkim dobro dzieci, więc spędzaliśmy ze sobą tyle czasu, ile mogliśmy, nie wzbudzając podejrzeń. Kiedy nasze dzieci poszły do dwóch różnych gimnazjów, łatwiej było nam organizować spotkania. Wreszcie, gdy Dawid skończył 18 lat, oznajmiłem Małgosi, że odchodzę.
– Nie dam ci rozwodu, obiecywałeś mnie nie zostawiać. Jesteś kłamcą. Podłym kłamcą, a ja… A ja chciałam się zmienić dla ciebie. – zarzuciła mi.
– Już nie musisz się zmieniać, widzisz, obojgu nam będzie łatwiej. Ty przestaniesz się zmuszać, ja udawać – uśmiechnąłem się nawet, mówiąc te słowa.

Zaproponowałem czysty układ – jeśli Małgosia nie chce się rozwieść, trudno, niech zostanie, jak jest. Pod warunkiem, że ja zamieszkam z Blanką. Żonie będę pomagał, dzieciom też, dopilnuję, żeby żadne nie odczuło naszego rozstania.

Nie chciała się zgodzić, odszedłem wbrew jej woli

Zniosłem wyzwiska, zignorowałem groźby, że się zabije. Przetrwałem ostracyzm rodziny i nagabywanie księdza. A po trzech latach, choć ułożyłem sobie życie z Blanką, znów byłem przy swojej żonie, u której zdiagnozowano raka.

Zadbałem o dobrą opiekę dla Małgosi, czuwałem przy niej na zmianę z dziećmi, aż do ostatnich chwil. Później, stojąc nad jej grobem, zastanawiałem się, co by było, gdybyśmy jednak się rozwiedli. Może byłaby szczęśliwa z kimś innym. Gdyby tylko dała sobie szansę…

Czytaj także: „Nie kocham męża. Tęsknię za mężczyzną, z którym miałam romans przed ślubem. On jest ojcem mojego syna”„Wyparłem się córki, ale zrozumiałem swój błąd. Po 15 latach chcę odzyskać z nią kontakt, ale jej matka to utrudnia”„Miałam raka, straciłam dwie piersi i męża, który mnie kochał, dopóki byłam zdrowa”

Redakcja poleca

REKLAMA