„Żona pojechała w delegację i słuch po niej zaginął. Po 5 latach przypadkiem spotkałem ją z nową rodziną i dzieckiem”

Smutny mężczyzna z telefonem fot. iStock by Getty Images, DI Photography
„Szedłem na spotkanie ulicami centrum, gdy zobaczyłem, jak na parkingu pod jednym z marketów atrakcyjna brunetka wsiada do czerwonej mazdy. Miała trochę inny kolor włosów i elegantsze ciuchy, ale nie miałem wątpliwości. – Marzena! – wrzasnąłem”.
/ 11.07.2024 22:00
Smutny mężczyzna z telefonem fot. iStock by Getty Images, DI Photography

Ten, kto nie stracił ukochanej osoby, nie wie, czym tak naprawdę jest rozpacz. Gdy Marzena przepadła jak kamień w wodę, zrobiłem wszystko, by ją odszukać. Po pięciu latach straciłem wszelką nadzieję. Aż zupełnym przypadkiem natknąłem się na nią. Ta kobieta wyglądała jak moja żona, ale nią nie była. Bo Marzena, którą znałem, nigdy nie zrobiłaby mi czegoś takiego. 

Czułem, że stanie się coś złego

Odwiozłem Marzenę na pociąg i odprowadziłem ją na peron. Nie chciałem się z nią rozstawać.

Będę za tobą tęsknił, wiesz? – powiedziałem, gdy żegnałem żonę na dworcu.

– Ty wariacie, to tylko pięć dni – zaśmiała się. – Ani się obejrzysz, a już będę przy tobie.

– Pięć dni to jak cała wieczność – stwierdziłem i objąłem ją czule.

– Zobaczysz, szybko minie – powiedziała i pocałowała mnie.

Tylko pamiętaj, bądź grzeczna – zażartowałem.

– Zawsze, kochanie. Zawsze.

Gdy pociąg ruszał ze stacji, ona spojrzała na mnie, jakby... sam nie wiem. Jakby patrzyła na mnie po raz ostatni. Widziałem w jej oczach mieszankę poczucia winy i żalu. Próbowałem sobie przetłumaczyć, że tylko mi się przewidziało. „Ech, panikarzu, przecież ona też będzie tęsknić. Patrzyła na ciebie z tęsknotą, ot co” – powtarzałem sobie, aż w końcu w to uwierzyłem. Ale i tak nie mogłem pozbyć się tego okropnego przeczucia, które podszeptywało mi, że stanie się coś niedobrego.

W firmie nikt nic nie wiedział

Minęły dwa dni, a Marzena nie dawała znaku życia. Żadnych SMS-ów, żadnych telefonów. Uprzedzała mnie, że będzie bardzo zapracowana, więc starałem się tym nie przejmować. Trzeciego dnia nie wytrzymałem i zadzwoniłem. Odpowiedziało mi powitanie nagrane na poczcie głosowej. Wtedy zacząłem martwić się nie na żarty

Zadzwoniłem do biura, w którym pracowała.

– Cześć, Agnieszko. Mam do ciebie prośbę. Możesz dać mi namiary na hotel, w którym zatrzymała się Marzena? Od kilku dni bezskutecznie próbuję się z nią skontaktować. Chyba zawieruszyła gdzieś ładowarkę od telefonu.

– Namiary na hotel? – zdziwiła się.

– Przecież firma wysłała ją na delegację do Katowic – tłumaczyłem.

– Adam, Marzena już u nas nie pracuje – odpowiedziała niepewnie.

– Jak to, już nie pracuje? Co chcesz przez to powiedzieć? – byłem w szoku.

– Dokładnie to, co powiedziałam. Miesiąc temu złożyła wymówienie. W piątek wypadł ostatni dzień jej pracy.

To nie miało sensu. Przecież gdyby zmieniała firmę, powiedziałaby mi o tym. „A może nie? Może chce mi zrobić niespodziankę? Na pewno pojechała na rozmową kwalifikacyjną, albo nawet lepiej. Na szkolenie wstępne, bo już ją przyjęli. Tak, to na pewno to” – pomyślałem. Próbowałem znaleźć jakieś logiczne wyjaśnienie tej sytuacji.

Postanowiłem zgłosić zaginięcie

W piątek pojechałem na dworzec, by odebrać ją z pociągu, tak jak się umawialiśmy. Obsługa stacji ogłosiła, że pociąg z Katowic wjeżdża na peron. Stałem z kwiatami w dłoni i wypatrywałem żony. Z wagonów wysiadł tłum pasażerów, ale Marzeny nie było wśród nich. Myślałem, że ją przeoczyłem. Że poniosła ją ta ludzka fala. Poczekałem aż peron się wyludni, ale nie znalazłem jej. Wpadłem w panikę. Pobiegłem do samochodu. Odpaliłem silnik i ruszyłem z piskiem opon prosto na komisariat policji.

Gdy wreszcie zostałem przyjęty, opowiedziałem o wszystkim funkcjonariuszowi. Policjant nie potraktował mnie poważnie.

Zgubiła się, to się znajdzie – skwitował.

– Co to niby znaczy? – oburzyłem się. – Jak może pan tak mówić? Na Boga, tu chodzi o moją żonę, a nie o zgubione kluczyki do samochodu!

– Proszę pana, proszę się uspokoić i nie podnosić głosu.

– Jak mogę się uspokoić, gdy nie traktuje mnie pan poważnie?

– Może to pana zdziwi, ale większość tak zwanych zaginięć nie ma nic wspólnego z wypadkiem lub przestępstwem. Najczęściej okazuje się, że zaginiona osoba pod pretekstem wyjazdu służbowego pojechała zabawić się ze znajomymi, albo... no wie pan.

– Nie, to wykluczone. Moja żona nie ma nikogo na boku.

– Miała wrócić dzisiaj, tak? Więc proszę zaczekać do wieczora. A może delegacja się przedłużyła?

– Nie rozumie pan? Nie było żadnej delegacji! Ktoś ją mógł zmusić, żeby tak powiedziała. Naprawdę muszę to panu tłumaczyć jak dziecku?

– Jeżeli nie wróci do poniedziałku, podejmiemy działania.

Ale nie wróciła. Byłem wściekły, że policja zmarnowała dwa dni. Przecież to mogło zmienić wszystko.

Powiedział, że nie ma żadnego zaginięcia

Do głowy przychodziły mi najróżniejsze scenariusze. Wyobrażałem sobie, że ktoś ją uprowadził, albo... nawet dziś nie chce mi to przejść przez gardło. Byłem zrozpaczony.

Kilka tygodni później dostałem pismo, z którego jasno wynikało, że śledztwo nie będzie kontynuowane. Prawie dostałem wylewu ze złości. Serce waliło mi, jakby chciało wyrwać się z piersi. Od razu pojechałem na komisariat i zażądałem spotkania z policjantem, który prowadził sprawę. 

– Co to ma znaczyć? Co oznacza, że sprawa nie nosi znamion przestępstwa?

– Panie Adamie, spokojnie. Znaleźliśmy pańską żonę. Nic jej nie jest i nie została uprowadzona.

– Więc proszę o adres, pod którym przebywa – zażądałem.

– Nie mogę udostępnić panu takich informacji – powiedział funkcjonariusz, a mnie na chwilę zamurowało..

– Człowieku, muszę do niej pojechać! Nie rozumiesz? Od czego wy jesteście? Od pomagania czy od robienia pod górkę? Jeżeli nie możecie dać mi adresu, to jedźcie po nią i przywieźcie do domu.

– Niech pan zrozumie, to jest sprawa dla terapeuty par, nie dla policji.

Nie wierzyłem w ani jedno słowo tego błazna. O co mu chodziło? Facet był już jedną nogą na emeryturze. Pomyślałem, że to oczywiste, że nie chce mu się pracować. „Pewnie jej nie znaleźli. A nawet jeżeli, to ktoś musiał ją zmusić, by powiedziała, że nie została porwana. A oni nic nie robią!” – wściekałem się.

Szukałem jej na własną rękę

Skoro policja nie chciała mi pomóc, musiałem działać na własną rękę. Wynająłem prywatnego detektywa. Prowadził śledztwo przez cztery miesiące. Bez rezultatu. Facet okazał się zwykłym partaczem z wygórowaną stawką. Przez cały czas zwodził mnie tylko, mówiąc, że jest już blisko.

Na jego usługi wydałem większość oszczędności. Nie chciałem się jednak poddawać. Uznałem, że mógłbym sprzedać samochód i wynająć kogoś innego, ale gdyby i ten nawalił, nie miałbym środków na dalsze poszukiwania. „Nie. Zrobię to sam” – postanowiłem.

Najpierw objeździłem jej przyjaciół, znajomych i wszystkich, którzy mogli cokolwiek wiedzieć. Bez rezultatu. Później pojechałem do Katowic, gdzie miała udać się moja żona. Sprawdziłem wszystkie hotele. W większości obsługa nawet nie chciała ze mną rozmawiać. Rozumiem, ochrona danych. Ale banknot o odpowiednio wysokim nominale czasami rozwiązywał języki. Raz w tygodniu zamieszczałem ogłoszenia w lokalnych mediach. Żadnego odzewu.

W końcu zacząłem ustalać, gdzie jeszcze mogła pojechać. Założyłem, że wysiadła na następnej stacji i przesiadła się do innego pociągu. Objeździłem wszystkie miasta, które tamtego dnia i o tamtej godzinie widniały w rozkładzie. Żadnego śladu.

Poświęciłem wszystko, by ją odszukać

To trwało prawie pięć lat. W międzyczasie straciłem firmę, moje jedyne źródło dochodu. Przed zaginięciem Marzeny prowadziłem mały warsztat stolarski. Gdy poświęciłem się poszukiwaniom, zaniedbałem realizacje zamówień, a klienci odeszli. Musiałem sprzedać mieszkanie. Od tamtej pory pomieszkuję kątem u rodziców. To jednak nie miało znaczenia. Bez Marzeny nic nie było dla mnie ważne.

Już miałem się poddać, gdy postanowiłem skorzystać z jeszcze jednej ewentualności. Znajomy polecił mi detektywa. Rozważałem jego wynajęcie, ale byłem sceptycznie nastawiony.

– Sam nie wiem, Marek. Już takiemu zapłaciłem i straciłem tylko kasę – powiedziałem.

– Ten jest inny, zaufaj mi. Nie pytaj go o to, bo nie potwierdzi, ale z pewnych źródeł wiem, że facet przez 20 lat pracował w wywiadzie. Lepszego nie znajdziesz – przekonywał mnie.

Jego usługi były drogie, a ja nie miałem już czego sprzedać. Na rodziców nie mogłem liczyć. I tak dużo mi pomagali. Byłem zadłużony po uszy i nie pracowałem, więc nie mogłem liczyć na kredyt. Nawet parabanki nie chciały już ze mną rozmawiać. Nie miałem innego wyjścia, jak tylko poprosić o pomoc typków, którzy pożyczają na procent i o nic nie pytają. Byłem zdesperowany.

Zobaczyłem ją przypadkiem

Ten sam znajomy, który dał mi namiary na detektywa, polecił mi ludzi z Poznania. Nie miałem innego wyjścia. Wsiadłem do pociągu i udałem się do stolicy Wielkopolski. Szedłem na spotkanie ulicami centrum, gdy zobaczyłem, jak na parkingu pod jednym z marketów atrakcyjna brunetka wkłąda zakupy i wsiada do czerwonej mazdy. Miała inny kolor włosów i elegantsze ciuchy, ale nie miałem wątpliwości.

Marzena! – wrzasnąłem.

Obróciła się w moją stronę. Nie było żadnych wątpliwości. To była ona. Próbowała odjechać. Pędziłem co sił w nogach, by ją dogonić i zatrzymać. Sprzyjały mi korki godzin szczytu.

– Kochanie, szukam cię od tylu lat – wydyszałem.

– Rany, Adam. Wyglądasz okropnie.

Co się z tobą działo?

– Adam, nie teraz – powiedziała i oczyma wskazała na tylne siedzenie. W foteliku siedział mały, na oko trzyletni chłopiec. – Widzisz tę kawiarnię? Spotkajmy się tam za dwie godziny.

Prawda okazała się okropna

Czekałem na nią przy stoliku. Wreszcie weszła.

– Kochanie – przytuliłem ją, ale ona chłodno mnie odepchnęła. – Już wszystko będzie dobrze. Zabiorę cię do domu.

– Adam, zrozum. Donikąd mnie nie zabierzesz. Teraz tu jest mój dom.

– Wiem, ktoś cię porwał i zmusił, żebyś ode mnie odeszła, ale już nie musisz się bać. Nie pozwolę, by stała ci się krzywda – gadałem jak w amoku. 

– O czym ty mówisz? Nikt mnie do niczego nie zmusza ani nie przetrzymuje na siłę. Nie rozumiesz? Odeszłam od ciebie – powiedziała poirytowana. 

Gdybym stał, to wyznanie podcięłoby mi nogi. Wydawało mi się, że pomieszczenie wokół nas wiruje.

– Ktoś kazał ci tak powiedzieć. Wiem to – mówiłem z naciskiem.

– Chyba oszalałeś. Odeszłam bez słowa, bo wiedziałam, jak zareagujesz. Ty nigdy nie potrafiłeś radzić sobie z odtrąceniem. Gdyby ktoś miał mnie więzić, byłbyś to właśnie ty – wskazała na mnie palcem.

– Ale...

– Nie komplikuj tego. Teraz mam synka i narzeczonego. Niebawem rozwiążemy nasze małżeństwo i to będzie definitywny koniec. Zacznij żyć, Adam. Istnieje świat poza mną – rzuciła na odchodne.

Zostałem sam i wstrząśnięty. Straciłem wszystko. Czym sobie zasłużyłem na takie potraktowanie?

Adam, 39 lat

Czytaj także:
„Moje siostry miały forsy jak lodu, ale przychodziły do nas na darmową wyżerkę. Zamiast schabowego podam im paragon”
„Mój narzeczony był jak marzenie, lecz miał jedną wadę, przez która rodzice pozbawili mnie spadku”
„Znalazłam w szufladzie męża perfumy. Myślałam, że to niespodzianka dla mnie, ale wyczułam je u innej kobiety”

Redakcja poleca

REKLAMA