Wszystko zaczęło się banalnie. Zbyt banalnie, żeby w ogóle mogło zapowiadać coś, co wywróci moje życie do góry nogami. Wyszliśmy z Ewą z kościoła wśród dźwięków Marsza Mendelssohna, a ja czułem się jak mężczyzna, który właśnie wygrał na loterii. Była piękna, inteligentna, zorganizowana – żona idealna. Ale wiecie, jak to jest z ideałami... Tak naprawdę nie istnieją. Po kilku miesiącach mieszkania razem okazuje się, że więcej w tym wszystkim kłótni o szorowanie łazienki, list zakupów i gotowania w rozciągniętych dresach niż tych ognistych spojrzeń, od których kiedyś szybciej biło serce.
Przez pierwszy rok małżeństwa jeszcze próbowałem. Organizowałem kolacje przy świecach, wyjazdy na weekendy do spa, nawet zapisaliśmy się na wspólne zajęcia taneczne. Ale Ewa miała swój sposób na życie: wszystko musiało być zaplanowane, przemyślane, a najlepiej wcześniej wpisane do kalendarza. Gdzieś w tym wszystkim zatraciliśmy spontaniczność.
Nie jestem facetem, który dobrze znosi nudę. Dlatego, kiedy w naszej firmie pojawiła się Klaudia, poczułem, jakby ktoś podarował mi zastrzyk adrenaliny. Miała nie więcej niż dwadzieścia pięć lat, włosy w kolorze ciemnej czekolady, zawsze związane w kok, i ten uśmiech... Uśmiech, którym z miejsca potrafiła rozbroić każdą sytuację. Na początku była po prostu moją asystentką – kompetentną, błyskotliwą, nieco kokieteryjną, ale w granicach przyzwoitości.
Zaczęło się niewinnie
Nie mogę powiedzieć, że od razu coś planowałem. To było jak gra – subtelne spojrzenia, niewinne żarty w mailach, czasem przypadkowe muśnięcie dłoni, kiedy podawała mi dokumenty. Klaudia wiedziała, jak balansować na granicy flirtu, i robiła to mistrzowsko.
– Szefie, nie za dużo tych delegacji ostatnio? – zapytała któregoś dnia, wchodząc do mojego biura z filiżanką kawy.
– Nie narzekaj. Dzięki nim masz pracę – odpowiedziałem półżartem.
Uśmiechnęła się i delikatnie oblizała wargi. Chciała, żebym to zauważył. A ja zauważyłem.
Kilka tygodni później, po jednej z firmowych kolacji, zostaliśmy sami. Reszta zespołu rozeszła się do domów, a my – zupełnie przypadkiem – trafiliśmy do tego samego baru. Wiecie, jak to jest. Trochę wina, podatna sytuacja, życiowa nuda i lekkie poczucie osamotnienia i... stało się.
Od tamtego wieczoru w moim życiu zaczęły obowiązywać nowe reguły. Nie chodziło już tylko o pracę, dom i obowiązki. Teraz miałem jeszcze coś, co trzymało mnie w ciągłym napięciu – romans.
Zacząłem podwójne życie
Dobrze się kryłem, a przynajmniej tak mi się wydawało. Żona od lat namawiała mnie na treningi. W jej idealnie zaplanowanym życiu było miejsce na wszystko: codziennie chodziła spać o tej samej porze, ćwiczyła trzy razy w tygodniu, dobrze się odżywiała, regularnie chodziła na badania. O ile na badania i zdrową dietę dałem się namówić, o tyle ze sportem nigdy nie było mi po drodze. Ale tym razem... miałem w tym interes. Poinformowałem żonę, że kupiłem sobie kartę sportową w pracy.
– O, widzisz, świetnie, zobaczysz, że od razu lepiej się poczujesz – pochwaliła mnie.
Na chwilę aż zrobiło mi się głupio.
Prawda była taka, że w czasie, gdy Ewa sądziła, że pocę się na siłowni, basenie czy korcie, ja trenowałem zupełnie inne mięśnie z Klaudią. Spotykaliśmy się w wynajmowanym apartamencie na drugim końcu miasta. Zawsze dbałem, żeby nie zostawiać śladów: smugi makijażu? Mam w samochodzie płyn do zmywania. Gdyby go znalazła, powiem, że dobrze sprawdza się do odczyszczania plam z siedzeń. Zagniecenie na koszuli? W bagażniku mam małą parownicę.
To brzmi, jak życie jakiegoś tajnego agenta, wiem. Zawsze muszę być o dwa kroki przed żoną, ciągle kombinować, kryć się, ale... nie potrafiłem uwolnić się od Klaudii i nawet nie chciałem próbować.
Była moim antidotum na nudę. Przypominała mi, jak to jest czuć się młodym, pożądanym, mężczyzną z krwi i kości.
– A co, jeśli twoja żona się dowie? – spytała raz, gdy leżeliśmy obok siebie, a ona przesuwała palcem po mojej piersi.
– Nie dowie się. Nigdy nie była szczególnie podejrzliwa – odpowiedziałem.
– To brzmi trochę smutno – zauważyła, ale nie drążyła tematu.
Wpadłem w pułapkę
Z czasem zaczęło być trudniej. Ewa zaczęła zauważać, że zbyt często chodzę na ćwiczenia, jak na osobę, która nigdy nie lubiła sportu. Zaczęła też częściej pytać o szczegóły moich weekendowych delegacji. Musiałem być bardziej ostrożny. Klaudia nie pomagała, bo coraz częściej domagała się więcej czasu – więcej naszej „normalności”.
– Andrzej, moglibyśmy kiedyś wyjechać gdzieś na kilka dni. Chociaż przez chwilę poudawać, że jesteśmy zwykłą parą – powiedziała pewnego razu, patrząc na mnie z nadzieją.
– Nie mogę. To byłoby zbyt ryzykowne – odpowiedziałem, wiedząc, że sprawi jej to przykrość.
Nie chciałem, żeby cierpiała. Ale wiedziałem też, że mój układ z Klaudią to coś, co prędzej czy później będzie musiało się skończyć. W końcu nie miałem zamiaru odchodzić od Ewy. Nie zasługiwała na to, była naprawdę doskonałą żoną. To po prostu ja... nie nadawałem się do końca do małżeństwa.
Musiałem jednak liczyć się z tym, że balansuję na granicy, a cała sprawa prędzej czy później może się wydać.
Pewnego wieczoru, gdy wróciłem do domu, Ewa siedziała w salonie z dziwnym wyrazem twarzy. Obok niej leżała moja torba sportowa – ta, która od miesięcy służyła mi jako rekwizyt do gry w squasha.
– Andrzej, kiedy ostatnio naprawdę byłeś na korcie? – zapytała bez wstępu.
Zamarłem. Czy to była pułapka?
– Byłem dzisiaj, przecież mówiłem ci rano – odpowiedziałem spokojnie.
– Naprawdę? Bo w torbie są rzeczy, które wyglądają na nietknięte. Nawet ręcznik pachnie i wygląda tak, jak go odłożyłam tydzień temu – powiedziała, patrząc mi prosto w oczy.
Nie miałem odpowiedzi. W jednej chwili zrozumiałem, że moje podwójne życie właśnie zaczęło się walić.
Nie wiem, co teraz robić
Przez kolejne dni atmosfera w domu była napięta. Ewa nie mówiła wprost, co podejrzewa, ale czułem, że zaczyna zbierać dowody. Klaudia również stawała się coraz bardziej wymagająca, a ja znalazłem się między młotem a kowadłem.
Kiedy pewnego wieczoru Ewa oznajmiła, że musimy porozmawiać, wiedziałem, że nadchodzi moment, którego od dawna się obawiałem.
– Andrzej, wiem, że mnie okłamujesz. Wcale nie ćwiczysz, prawda? – zaczęła, a w jej głosie słychać było zawód i gniew.
Nie odpowiedziałem od razu. W głowie próbowałem znaleźć jakąś wymówkę, jakąś szansę na wyjście z tej sytuacji. Ale nic nie przychodziło mi do głowy.
– To nie tak, jak myślisz... – powiedziałem w końcu, ale nawet ja wiedziałem, że brzmi to żałośnie.
Było mi wstyd, że używam frazesu, którego używają wszyscy faceci przyłapani na zdradzie. Uwłaczałem inteligencji mojej żony, ale i swojej. A jednak, jak widać, coś jest w tych sformułowaniach. Naturalnie przychodzą na język, kiedy brakuje słów w gębie.
Ewa spojrzała na mnie tak przenikliwie, jak jeszcze nigdy wcześniej. W jej oczach połyskiwał lodowaty gniew zmieszany z zawodem i głęboko skrywanym bólem. Przez chwilę miałem wrażenie, że chce coś powiedzieć, ale szybko zacisnęła usta i zamilkła, po czym po prostu wyszła z pokoju, zostawiając mnie w nim samego ze swoimi myślami. Tej nocy spaliśmy osobno.
Nie wiem, co będzie dalej. Ewa kazała mi wynieść się z domu na kilka dni, a ja zamieszkałem w apartamencie, który wcześniej dzieliłem z Klaudią. Problem w tym, że tam teraz jestem sam, bo i Klaudii skończyła się cierpliwość. Chyba zrozumiała, że nie jestem w stanie dać jej tego, czego oczekiwała.
Siedzę w pustym mieszkaniu, patrzę na telefon i zastanawiam się, co robić. Zadzwonić do Ewy? A może do Klaudii? Czy można naprawić coś, co zupełnie się rozsypało? A może to jest moment, w którym muszę zacząć wszystko od nowa?
Nie wiem. Wiem tylko jedno: w życiu nie ma miejsca na nudę. A przynajmniej ja nie potrafię jej znieść... I nie powinienem udawać, że jest inaczej.
Andrzej, 32 lata
Czytaj także:
„Uwierzyłam obietnice kochanka i odcięłam się od rodziny. Czułam się jak w romansie, gdy mówił, że jestem jego własnością”
„Kupiliśmy nasz raj na ziemi, lecz ten przerodził się w piekło. Mąż zamiast nasz domek, rozgrzewał sypialnie sąsiadki”
„Żona myślała, że przez całe życie będę ją utrzymywał. Musi się wreszcie wziąć się do roboty, kończę ten sponsoring”