„Uwierzyłam obietnice kochanka i odcięłam się od rodziny. Czułam się jak w romansie, gdy mówił, że jestem jego własnością”

smutna kobieta fot. Getty Images, Javier Sanz
„Dlaczego nie widziałam tego wcześniej?! Ten narcyz przez cały czas sterował moim życiem jak marionetką. Wszystko musiało być po jego myśli – miejsca, które odwiedzaliśmy, rzeczy, które planowaliśmy, a nawet sposób spędzania świąt i urlopów. Moja matka od początku go nie trawiła”.
/ 24.11.2024 21:15
smutna kobieta fot. Getty Images, Javier Sanz

Oparłam się o balustradę mostu i wbiłam wzrok w mętną wodę przepływającą głęboko pode mną. Zimna rzeczna toń zupełnie nie kusiła do zanurzenia, podobnie jak ponura aura wokół. Wszędzie unosiła się mgła, a krajobraz sprawiał przygnębiające wrażenie.

To otoczenie świetnie komponowało się z tym, co czułam. Mój nastrój był naprawdę podły. To nie był zwykły spadek formy czy chwilowy dołek. W takim przypadku mogłabym się pocieszać, że ten stan szybko minie, tak jak się pojawił. Niestety, moja sytuacja była znacznie poważniejsza – miałam konkretne przyczyny, by czuć się okropnie.

Sytuacja zrobiła się zbyt trudna

Po pierwsze – Daniel. Byliśmy parą przez niemal dwa lata i wciąż powtarzał, że pasujemy do siebie idealnie, ale postanowił mnie porzucić.

– Co się stało? Nic z tego nie rozumiem... – nie błagałam go o miłość, lecz myślałam, że zasługuję na jakieś wytłumaczenie.

– Sytuacja zrobiła się zbyt trudna – westchnął i bezsilnie opuścił ramiona. – Nic już z tego nie będzie, Marta. Przypomina to próbę ożywienia trupa. No bo każda rzecz musi się przecież skończyć, nie?

– Ciekawe spostrzeżenie... – odpowiedziałam z ironią, bo zaczęłam się domyślać, w czym tkwi problem. – Może mi zdradzisz, jakie imię nosi ta twoja ”sytuacja”.

– O czym ty mówisz? – Daniel udawał kompletnie niewinnego.

– O tej dziewczynie. O powodzie tych wszystkich problemów.

Zobaczyłam, jak Daniel się waha. Pewnie myślał, że lepiej do końca zaprzeczać niż przyznać się do zdrady. Ale po co się wypierać, skoro i tak już mu na mnie nie zależy? Machnął ręką.

– No dobra, złapałaś mnie. I nie musisz pytać, czy znasz tę dziewczynę. To taki oklepany scenariusz...

– A ty też nie grzeszysz oryginalnością – odpowiedziałam szyderczo.

Sama się zdziwiłam, że potrafię się z niego naśmiewać, kiedy tak naprawdę miałam ochotę schować się gdzieś w kącie i się rozpłakać.

– Mogę ci powiedzieć coś na pociechę – rzucił na pożegnanie zaskakujące słowa. – Jesteś rekordzistką. Spędziłem z tobą rok i osiem miesięcy. Jak do tej pory najdłużej, jak udało mi się wytrzymać w związku.

Jego spokojny głos sugerował, że naprawdę widzi w tym coś pozytywnego. W tym momencie dotarło do mnie, że zmarnowałam ostatnie dwa lata. Poczułam, jak wzbierają we mnie złość i łzy. Tylko wrodzona kultura osobista powstrzymała mnie przed przyłożeniem Danielowi na do widzenia. Zamiast tego opuściłam pomieszczenie, waląc drzwiami tak potężnie, że prawie wypadła z nich szyba.

Znajomi próbowali mnie ostrzegać

Wściekałam się przede wszystkim na samą siebie. Co za głupia koza! Kompletnie durna! Dlaczego nie widziałam tego wcześniej?! Ten narcyz przez cały czas sterował moim życiem jak marionetką. Wszystko musiało być po jego myśli – miejsca, które odwiedzaliśmy, rzeczy, które planowaliśmy, a nawet sposób spędzania świąt i urlopów. Moja matka od początku go nie trawiła. Tata powtarzał, że przez niego obleję egzaminy na uczelni. Znajomi próbowali mnie ostrzegać.

Byłam kompletnie zaślepiona. Przypominała nietoperza w jasny dzień – byłam totalnie ślepa i zdezorientowana. Wszystko się pozmieniało – zaniedbałam kontakty z bliskimi znajomymi, za to non stop przesiadywałam z kumplami mojego Daniela. Kontakt z rodzicami praktycznie zamarł.

Wkurzało mnie, że ciągle zrzucali winę za wszystko na mojego chłopaka. A oni nie potrafili zrozumieć, dlaczego znowu wybrałam spędzenie świąt w górach z Danielem i jego ekipą, rezygnując z rodzinnego świętowania.

– Mamuś, no zrozum...

– Naprawdę nie dasz rady przyjechać wcześniej? Tak bardzo chciałam, żebyś spędziła z nami te święta – prosiła mama. – Widuję cię tak rzadko, liczyłam chociaż na wspólną Wigilię...

– Wiesz, to daleka podróż, a musiałabym jechać sama... – wolałam zawieść mamę niż rozczarować Daniela. – Zresztą będziesz miała Bartka i Jolkę z maluchami. Na pewno nie odczujecie mojej nieobecności.

– Szkoda by było, nie uważasz? – powiedziała mama znaczącym tonem, a ja od razu wyczułam, do czego zmierza.

– Mamo, daj spokój, proszę! – spojrzałam w górę z rozpaczą. – Wiem, że to nie tak miało być, ale będziemy mieć jeszcze mnóstwo świątecznych spotkań. Przestań się gniewać – zerknęłam na nią prosząco. – Daję ci słowo, że wszystko wynagrodzę. Zrobię generalne porządki w całym domu, nawet pod meblami poodkurzam i się za okna wezmę, co ty na to?

– Twoje obietnice nic tu nie zmienią. Po co przepraszać, skoro nie widzisz swojego błędu? Kompletnie cię nie poznaję ostatnio. Straciłaś kontakt ze znajomymi, unikasz własnej rodziny, i to wszystko przez jednego faceta. A pomyśl, co się stanie, jeśli on cię zostawi? Nie chciałabym tego, ale... co wtedy zrobisz? Zostaniesz bez nikogo, a to naprawdę paskudna sprawa...

Moja matka miała rację. Teraz nie mam nikogo. Stoję tu na moście i jest mi cholernie źle. Najgorsze w tym wszystkim jest to, że nie mogę się nikomu zwierzyć. Wątpię, czy znalazłabym w sobie siłę, by złapać za telefon, przeprosić Kaśkę i liczyć, że pogadamy jak za starych czasów. W końcu minął już rok odkąd przestałyśmy prowadzić te nasze długie rozmowy.

Nieznajomy wyciągnął do mnie dłoń

Po prostu nie byłam jeszcze gotowa na rozmowę z mamą, bo na pewno usłyszałabym, że przecież mnie  ostrzegała. Za dobrze ją znałam – zawsze musiała udowodnić, że miała słuszność. A tata? No cóż, jego przewidywania też się sprawdziły. Tak się zapatrzyłam w Daniela, że omal nie straciłam roku na uczelni. Nie sądziłam, że przyjaciele kiedykolwiek zapomną mi moje okropne zachowania.

Wydawało się niemożliwe, żeby wszystko wróciło do normy – żeby bliscy znów mnie zaakceptowali i żebym zaliczyła te nieszczęsne poprawki.

– Ej, jak chcesz skoczyć, to poczekaj, aż stąd zniknę – nieoczekiwany głos wyrwał mnie z rozmyślań. – Jest zbyt zimno, żebym teraz bawił się w ratownika.

– Co takiego?

Widocznie moja mina z otwartymi szeroko ustami wyglądała komicznie, bo nieznajomy stojący z tyłu wyciągnął dłoń i delikatnie popchnął moją brodę do góry. Zamknęłam buzię, przełykając głośno.

– Co takiego? – spytałam ponownie i dodałam bez sensu:

– Skądś się znamy?

– A czemu nie – odparł młody człowiek o sympatycznej twarzy, uśmiechając się łobuzersko. – Na tym małym świecie pewnie wpadliśmy na siebie w autobusie, gdzieś na wakacjach albo podczas zajęć. Może nawet w poprzednim życiu. Tak, chyba faktycznie się znamy.

Na początku w ogóle o tym nie myślałam. Kiedy wypowiedział te słowa, coś mi zaświtało – jakbym go już kiedyś spotkała. Problem w tym, że nie umiałam umiejscowić tego wspomnienia. To było frustrujące – miałam przeczucie, że powinnam go kojarzyć, ale pamięć odmawiała współpracy. Zresztą mniejsza z tym. Kiwnęłam głową, żeby się skupić. Były ważniejsze sprawy.

– Po co do mnie podszedłeś? Co cię do tego skłoniło? Czego właściwie szukasz? – rzuciłam bez ogródek.

– Spokojnie, spokojnie! – podniósł dłonie w obronnym geście. – Nic od ciebie nie chcę, po prostu nie chcę, żebyś skakała...

– A kto ci powiedział, że mam taki zamiar? – wkurzyłam się. – Naprawdę uważasz, że każdy, kto zatrzyma się na moście i patrzy w dół, od razu planuje samobójstwo?

– No nie, oczywiście, że nie. Ale ty o tym pomyślałaś... – jego spojrzenie zdawało się prześwietlać mnie na wylot. – No przyznaj, że tak było?

Kompletnie mnie zaskoczył

Denerwowało mnie, jak się tak we mnie wpatrywał. Zupełnie jakby próbował mnie przejrzeć. A może był pewien, że coś wie!

– Miałam taki moment, ale już minął! – warknęłam ze złością. – Daj mi spokój. Nie musisz udawać mojego anioła stróża, możesz już iść. I nie wracaj.

– Daruj sobie te religijne odniesienia – zirytował się ten, który chciał mnie ratować. – Po prostu chciałem pomóc. Zobaczyłem na moście młodą kobietę z ponurą miną i niedobrymi zamiarami, jak wpatruje się w nurt rzeki. Pomyślałem: muszę zostać, dopilnować, żeby nie zrobiła czegoś strasznego. Bo jak jednak zdecyduje się skoczyć, to do końca życia będę miał wyrzuty sumienia.

– Oszalałeś, czy jak?! Dlaczego tak mnie prześladujesz?! Owszem, facet mnie zostawił, znajomi się odwrócili, rodzice się mnie wyparli, a do tego zaraz wywalą mnie z uczelni, ale to jeszcze nie powód, żebym miała sobie coś zrobić! Dotarło do ciebie?!

– Nie? – odezwał się z wahaniem w głosie.

– Właśnie nie – ucięłam stanowczo, a on znowu wlepił we mnie wzrok.

– Rzeczywiście, nie – mruknął z nutą zaskoczenia. – Wydawało mi się... a właściwie byłem przekonany, że jesteś w potrzebie.

Co on plecie?

– Dziękuję, ale naprawdę nie było żadnej potrzeby – odparłam krótko.

– To świetnie – wyszczerzył zęby w uśmiechu. – W takim razie spadam – oznajmił, a radość momentalnie zniknęła z jego oblicza.

Kompletnie mnie zaskoczył. W jednej chwili nie można się go pozbyć, a zaraz potem tak po prostu się zmywa.

– Jak to spadasz? Gdzie niby?

– Przed siebie – po czym faktycznie obrócił się, gotowy do odejścia, zostawiając mnie osłupiałą.

Skąd ja mogę go kojarzyć? – nie dawało mi to spokoju. Bo gdzieś już na niego wpadłam, to pewne. Tkwiłam w miejscu, próbując sobie przypomnieć, podczas gdy czas uciekał, a los czyhał...

Nie miałabym szans

Jakiś samochód wjechał na most, a tuż za nim pędził szaleniec na motorze. Od razu zauważyłam, że chce go wyprzedzić. I to gdzie – na śliskiej kostce brukowej, na moście?! Co za idiota, przemknęło mi przez głowę. Gość ma chyba naprawdę dosyć życia! Ze zgrozą obserwowałam, jak dodaje gazu, próbuje wyminąć auto i nagle traci kontrolę, przewraca się, a jego rycząca maszyna sunie... prosto w moją stronę. O Boże! Pomocy!

Znieruchomiałam kompletnie. Nie byłam w stanie drgnąć nawet o milimetr. Wiatr był tak silny, że mógł mnie zdmuchnąć z mostu, ale ja nie potrafiłam wykonać najmniejszego ruchu, nawet powieką. Rzeczywiście, ludzie nie kłamią mówiąc, że przed śmiercią widzimy wszystkie najważniejsze momenty z przeszłości.

Zobaczyłam pierwsze próby jazdy rowerem z tatą, mamę odprowadzającą mnie do pierwszej klasy. Przewinęły mi się wspomnienia walk na poduszki z siostrą. Przypomniał mi się moment, kiedy Kaśka się rozpromienila słysząc, że jest dla mnie najbliższą przyjaciółką. A potem obrazek z chrztu córki mojego brata...

O rany, już nigdy ich wszystkich nie spotkam! Nie będzie szansy na przeprosiny ani przytulenie! Nic już nie zdążę wytłumaczyć czy poprawić. Koniec ze świętowaniem Bożego Narodzenia, bo... tu się wszystko skończy.

– Aaaa! – wydarłam się, gdy nagle poczułam szarpnięcie; ktoś zdążył mnie ściągnąć z toru jazdy rozpędzonego motocyklisty.

Zobaczyłam moment zderzenia motocykla z barierą, a potem kierowcę, który jak wystrzelony pocisk przeleciał nad poręczą i wpadł do rzeki. Pomyślałam z przerażeniem, że gdybym znajdowała się w tym miejscu, wpadłby prosto na mnie! Poczułam, że zaczynam się trząść. Na pewno wpadłabym razem z nim do wody. Nie miałabym szans na przeżycie! Nawet umiejąc pływać, ranna i bez świadomości nie dałabym rady nic zdziałać. O Boże! Całe ciało mi dygotało. Objęłam się ramionami, starając się opanować nerwy i dotrzeć do świadomości, że wszystko ze mną w porządku...

– No widzisz, że się przydałem – odezwał się znajomy głos. – Gdybym nie ja...

Wpatrywałam się w niego

Wychyliliśmy się razem zza barierki. Ten na motorze zdążył się wynurzyć; pozbył się kasku i prychał, próbując złapać powietrze. Na pierwszy rzut oka wydawał się cały i zdrowy. Szczęściarz jeden! W dodatku potrafił utrzymać się na wodzie. Pomału zmierzał w stronę nabrzeża.

– Jest pani cała?! – zapytał przestraszonym głosem kierowca auta, które próbował wyminąć.

Roztrzęsionymi rękami wystukiwał numer na telefonie.

– Rany boskie, ale kretyn! Niewiele brakowało, a by panią rozjechał. Na szczęście ten chłopak... Dzwonię na policję! Muszę zgłosić, że sprawca uciekł z miejsca zdarzenia.

– O mały włos nie zginęłam – wyszeptałam drżącymi ustami, cała roztrzęsiona.

– Spokojnie, jest już po wszystkim – uspokajał mnie mój wybawca, kładąc dłonie na moich barkach.

W tym momencie dostrzegłam jego niezwykłe spojrzenie. Miał twarz młodzieńca, ale wzrok osoby, która wiele przeżyła.

– Jesteś bezpieczna. Nic ci nie grozi. Zdążyłem w porę.

Wpatrywałam się w niego, nie mogąc oprzeć się wrażeniu, że gdzieś już się spotkaliśmy. To spojrzenie... Dojrzałe, pełne mądrości oczy kontrastujące z młodym obliczem.

– A na drugi raz trzymaj się lepiej z daleka od wody. To nie dla ciebie miejsce.

Czułam potworny strach

I nagle wszystko wróciło – to straszne wspomnienie sprzed piętnastu lat uderzyło we mnie jak grom. Próbowałam wymazać je z pamięci, bo wtedy również omal nie straciłam życia. „Trzymaj się od niej z daleka, woda to nie dla ciebie” – te słowa nadal dzwonią mi w uszach. Pamiętam jak dziś – silny podmuch przewrócił żaglówkę, a ja wypadłam.

Kapok się zsunął, zaczęłam tonąć. Miotałam się rozpaczliwie, słysząc szloch siostry. Tata rozpaczliwie próbował opanować łódź w tym wietrze, wołając do mnie „Nie puszczaj się!”, ale nie miałam się czego chwycić. Bosak był tak blisko, ale nie mogłam go dosięgnąć. Czułam potworny strach i brak powietrza!

Nagle poczułam silne ramiona oplatające moje ciało, po czym świat zawirował i zapadła ciemność. Otworzyłam oczy na plaży – przy mnie klęczał młodzieniec z przyjaznym wyrazem twarzy i figlarnym uśmieszkiem.

– Hej, jest okej. Na szczęście akurat tam byłem. Ale słuchaj, mała, następnym razem trzymaj się brzegu. Woda to nie twoje środowisko – puścił do mnie oko.

Nagle dotarło do mnie, dlaczego to spojrzenie wydaje mi się znajome. Ten sam facet! Znowu przyszedł mi z pomocą! Tylko jak to w ogóle możliwe? Od tamtego czasu wyrosłam na dorosłą osobę, a on wygląda identycznie jak wtedy. To się nie mieści w głowie! Na pewno to po prostu ktoś, kto bardzo go przypomina. Może są rodziną – braćmi albo kuzynami? Przecież nie ma opcji, żeby...

– Powiedz, kim jesteś? Skąd mnie znasz? Jak mogłeś przewidzieć, co się stanie? – wypaliłam, rozglądając się nerwowo dookoła.

Wokół mnie zebrał się tłumek podekscytowanych gapiów, ale jego już tam nie było. Rozpłynął się w powietrzu równie szybko jak się pojawił. Dokładnie tak samo zrobił półtorej dekady temu.

Joanna, 28 lat

Czytaj także:
„Współlokatorka urządziła sobie hotel pod moim dachem. Przymykałam oko, póki nie odkryłam prawdy w internecie”
„Chciałam rzucić pracę na etacie i zarabiać w Internecie. Chłopak kpił, że się wygłupiam, lecz nie wiedział jednego”
„Na 80. urodziny nie oczekiwałam Bóg wie jakich prezentów. Nie doczekałam się nawet odwiedzin własnych dzieci”

Redakcja poleca

REKLAMA