Kiedy Basia w końcu znalazła zatrudnienie, nasza radość nie miała granic. Perspektywa poprawy sytuacji materialnej po długim okresie zmagania się z problemami finansowymi napawała nas optymizmem.
Przez wiele lat od naszego ślubu, byłem jedynym żywicielem rodziny. Moja posada w urzędzie nie należy do najbardziej intratnych. Odkąd na świat przyszło nasze dwoje pociech, Michał i Natalia, żona przez dłuższy czas przebywała na macierzyńskim, a potem zdecydowała się na urlop wychowawczy.
Powrót do poprzedniej posady okazał się niemożliwy, gdyż firma w międzyczasie zbankrutowała. Dorabiała, udzielając korepetycji z języka angielskiego. Opieka nad dwójką maluchów utrudniała jej prowadzenie wielu lekcji, jednak w jej sytuacji liczyła się każda złotówka.
Żona wróciła do pracy
Mieliśmy nadzieję, że kiedy Michał i Natalia podrosną, mojej żonie uda się bez problemu znaleźć zatrudnienie. Z zawodu jest ekonomistką, a zanim pojawiły się dzieciaki, bardzo dobrze dawała sobie radę w branży handlowej. I faktycznie, tak właśnie się stało. Jakieś dwa miesiące od rozpoczęcia poszukiwań Basia wparowała do mieszkania z fantastyczną wiadomością.
– Jest! W końcu znalazłam pracę.
Widząc jej zadowolenie, sam cieszyłem się jak dziecko. W końcu pojawiła się perspektywa bardziej ustabilizowanej przyszłości.
– Kto wie, być może nie będziemy już zmuszeni do comiesięcznego zadłużania się u naszych rodziców – powiedziała moja ukochana.
Podzielałem jej optymizm, ponieważ mimo iż teściowie ani moi rodzice nigdy nie czynili nam z tego powodu przykrości, nie chcieliśmy wciąż pożyczać od nich gotówki, a następnie spłacać ją w miesięcznych ratach.
To był strzał w dziesiątkę
Początkowo pracowała jako przedstawicielka, ale jej talent został dostrzeżony i wkrótce została kierownikiem w sporej, globalnej firmie handlowej. Zajmowała się nie tylko tym, co sprawia jej przyjemność, ale również tym, w czym jest prawdziwym mistrzem. Błyskawiczny awans nikogo nie zaskoczył.
Kilka lat ciężkiej pracy zaowocowało awansem Basi na stanowisko dyrektora regionalnego. Prezes firmy nie szczędził jej pochwał, mówiąc, że nie przypomina sobie, aby jakakolwiek inna osoba w tak ekspresowym tempie wspinała się po szczeblach kariery. Rzecz jasna, z nowymi obowiązkami wiązało się też dużo lepsze wynagrodzenie. Obejmując posadę dyrektorki, Basia zaczęła zarabiać ponad trzykrotnie więcej niż ja. Oprócz tego, otrzymała także służbowe auto i telefon…
Nasze życie nabrało rumieńców. Przestaliśmy być zależni od finansowego wsparcia bliskich, mogliśmy pozwolić sobie na rodzinne wypady do knajpek, kina i restauracji. Basia sprawiała sobie oryginalne ciuchy, ale przyznam szczerze – choć zarabialiśmy krocie, nie szastała kasą na prawo i lewo. Co jakiś czas wyciągała mnie do galerii handlowej, żeby kupić mi porządniejsze spodnie albo koszulę.
Sytuacja byłaby wręcz wymarzona, gdyby nie fakt, że prawie wszystkie wydatki pokrywała moja małżonka. Ja z kolei, będąc przyzwyczajonym do zarządzania domowym budżetem, regulowałem jedynie rachunki za media: prąd, gaz, telefon czy telewizję kablową. W rezultacie, z mojej urzędniczej pensji niewiele mi pozostawało.
Czułem dyskomfort
Wraz z upływem czasu narastało we mnie poczucie dyskomfortu, że to nie ja spełniam zachcianki dzieci, to nie z moich środków finansujemy nasze weekendowe wycieczki. Nie chodziło mi o jakieś nadszarpnięcie męskiej dumy, a raczej o świadomość, że powinienem być tym, który wnosi do domowego budżetu więcej gotówki.
Miałem ochotę pogadać z Basią o tym wszystkim, ale kompletnie nie miałem pojęcia, jak ugryźć ten temat. W sumie to nie zarzucała mi niższych zarobków, no i kasa nie przeciekała nam przez palce na jakieś pierdoły. Prawdę mówiąc, powinienem skakać z radości, że tak fajnie mamy poukładane życie. Ale mimo wszystko te myśli ciągle chodziły mi po głowie i w końcu zdecydowałem się wyżalić kumplowi Wiktorowi.
– Wszystko w porządku? Nie dręczą cię żadne poważniejsze problemy? – zapytał Wiktor, kiedy wytłumaczyłem mu sytuację.
– Nie, nie o to chodzi, to nie jest zwykła trudność. Po prostu gryzą mnie wyrzuty sumienia, że to nie ja utrzymuję rodzinę. Basia zarabia znacznie lepiej ode mnie i to głównie od niej zależy, czy możemy sobie pozwolić na wyjazd, czy nie. Albo czy stać nas na jakiś większy wydatek... – usiłowałem wytłumaczyć Wiktorowi, na czym polega mój dylemat.
– Ach, zwyczajnie ugodziło to w twoją męską dumę – podsumował lakonicznie mój przyjaciel.
Żona mnie zaskoczyła
Starałem się odpędzić od siebie te myśli, ale kompletnie mi to nie wychodziło. Zwłaszcza, że niedługo po tym jak Basia przepracowała rok na swojej nowej posadzie, z początkiem wiosny, zapytała mnie ni stąd, ni zowąd:
– Jakie mamy plany na tegoroczny urlop?
– Raczej jak co roku, coś wykombinujemy na ostatnią chwilę. Ewentualnie możemy wyskoczyć do Słowacji na parę dni. Nasze wybrzeże jest przepiękne, ale niestety sporo kosztuje – chyba odruchowo wyrzuciłem z siebie tę odpowiedź.
Każdego roku mieliśmy taki zwyczaj – w czasie urlopu wynajmowaliśmy niedrogie pokoje i ruszaliśmy gdzieś na parę dni. Nie mogliśmy sobie pozwolić na dłuższe wyjazdy.
– A może tym razem zaszalejemy? Palmy, basen, all inclusive - zaproponowała Basia. – Mamy na to kasę! – dodała.
Chciała jechać za granicę
Nie wiedziałem, co jej odpowiedzieć. Rzeczywiście, biorąc pod uwagę jej zarobki, mogliśmy sobie pozwolić na wakacje poza granicami kraju. Jednak nawet nie przyszło mi do głowy, żeby jej to sugerować. Przy moich skromnych dochodach z pracy w urzędzie... To oczywiste, że rachunki za taki wyjazd pokryłaby Basia.
Parę dni po tym, moja małżonka przyszła do domu z pracy, niosąc pod pachą ulotki i foldery z biur podróży. Z siatki na zakupy wyciągnęła butelkę winka, sporą torbę chipsów, które uwielbiają nasze dzieciaki i rzuciła pomysł, żebyśmy razem poszukali jakiegoś fajnego kącika na letni wypoczynek. Dzieci wprost szalały z radości. Ja rzecz jasna też się ucieszyłem, ale gdzieś z tyłu głowy wciąż tkwiły te moje rozterki związane z kasą.
Te dwa tygodnie, które spędziliśmy w Tunezji minęły w mgnieniu oka, ale bawiliśmy się przednio i wykorzystaliśmy ten czas maksymalnie. Dla mnie i dzieciaków podróż samolotem była czymś całkowicie nowym, tak ekscytującym, że mogła śmiało konkurować z atrakcjami samych wakacji. Natomiast moja żona to stary wyjadacz, jeśli chodzi o latanie, bo w ciągu ostatnich kilku miesięcy jako szefowa firmy często podróżowała służbowo po różnych zakątkach kontynentu.
Ja wciąż liczyłem każdą złotówkę
Niedługo po starcie kolejnego semestru w szkołach moich pociech, wychowawcy przedstawili propozycje wycieczek na najbliższy okres.
– Mamy do wyboru albo wyjazd w okolice Wrocławia, albo objazd po niemieckich miastach. Będziemy głosować razem z uczniami pozostałych klas – zakomunikował Michał.
– A nasza klasa zdecydowała, że rezygnujemy z zielonej szkoły. Wolimy zimowy wyjazd. Teraz zastanawiamy się nad lokalizacją. Raczej wybierzemy jakąś miejscowość niedaleko Zakopanego – oznajmiła Natalia.
Wspomniałem, że to dopiero wstępny plan i nie ma jeszcze stuprocentowej pewności odnośnie ich udziału w zielonych i białych szkołach.
– Musimy sprawdzić, jakie będą koszty. Obawiam się, że może to być całkiem spora kwota. Nauczyciele na razie nie podali nawet orientacyjnej ceny... – zacząłem, gdy Basia mi przerwała.
– Daj spokój, Tobiasz. Oczywiście, że pojadą – zwróciła się do mnie, a potem dodała, patrząc na nasze dzieciaki: – Nie przejmujcie się, na pewno pojedziecie. Po prostu musimy zdobyć więcej informacji o tych wyjazdach.
Zrobiło mi się niezręcznie
Na moment wyleciało mi z głowy, że przecież moja kobieta naprawdę zarabia niezłe pieniądze. Cholernie przykro, że nie ja...
Wiedziałem, że muszę podjąć jakieś kroki! W mojej obecnej pracy w urzędzie awans z podwyżką był mało prawdopodobny, a jeśli już, to na pewno nie byłaby to znacząca suma. Nie miałem też innych opcji zmiany zatrudnienia. Nagle przypomniała mi się rozmowa z Wiktorem podczas naszego ostatniego spotkania, kiedy wspominał o dodatkowym zarobku na składaniu prac dyplomowych i magisterskich.
– Wpływa mi dzięki temu całkiem niezły, dodatkowy hajs – opowiadał.
Doszedłem do wniosku, że warto tego spróbować. Tyle lat spędziłem przed komputerem, że doskonale radzę sobie nie tylko z obsługą edytorów tekstu, ale także programów graficznych. Na pewno dam radę podjąć się składania takich prac.
Czułem się przegrany
Postanowiłem podejść do całej sprawy z pełnym zaangażowaniem. Zamieściłem ogłoszenie w lokalnej prasie, na portalach poświęconych nauce, a nawet rozprowadziłem foldery informacyjne w pobliskich szkołach. Potem czekałem tylko na odzew potencjalnych klientów. Początkowo brak telefonów przez parę dni specjalnie mnie nie martwił. Sytuacja zrobiła się nieciekawa, kiedy minął prawie miesiąc, a nikt się nie odezwał z chęcią skorzystania z moich usług.
Czułem się rozbity. Miałem nadzieję, że uda mi się w większym stopniu wspomóc nasz domowy budżet i udowodnić Basi, że również potrafię nieźle zarabiać. Planowałem przedyskutować z Wiktorem kwestię dodatkowego zajęcia, ale obawiałem się jego gniewu, gdy dowie się, że podkradam jego koncepcję i stawiam się w roli rywala. W związku z tym kontynuowałem przeglądanie serwisów z ogłoszeniami o pracę.
Nie chciałem kłamać
W jeden z wieczorów siedziałem przygnębiony, przeglądając stronice serwisów z ogłoszeniami o pracę. Byłem tak pochłonięty, że nie spostrzegłem, kiedy do pomieszczenia wkroczyła moja żona.
– Rozglądasz się za nowym zajęciem? Coś nie tak w pracy? – zapytała zaskoczona.
– Wstyd mi, że tak kiepsko zarabiam… – zacząłem i zupełnie zaniemówiłem.
Basia objęła mnie czule, zupełnie tak samo, jak przytula nasze pociechy.
– Tobi, daj spokój, nie zadręczaj się tym. Wcześniej byłeś jedynym żywicielem rodziny. Obecnie ja zarabiam więcej, ale to dla mnie nieistotne – odparła.
– Jako mężczyzna powinienem zarabiać lepiej – stwierdziłem.
– Kasa to nie wszystko. Mam więcej roboty, często gdzieś muszę jechać, ale wtedy ty ogarniasz dom. Nie dostrzegasz, ile dla nas znaczy to, co robisz? Masz stały etat, a to teraz naprawdę cenne.
Lepiej się poczułem, kiedy w końcu się przed Basią otworzyłem. Kamień spadł mi z serca, że mogłem się wygadać. Jednak nie mam pewności, czy wystarczy to, by na dobre uciszyć moje męskie ego. A na kolejne zagraniczne wakacje spróbuję odłożyć sam.
Tobiasz, 38 lat
Czytaj także: „Mąż wolał grać w piłkę nożną, niż zajmować się dzieckiem. Mecze, strzelone bramki i karne, to był tylko początek”
„Mój mąż zaharował się na śmierć, by ziścić moje marzenie. Ale zamiast świętować urodziny, płakałam nad jego grobem”
„Od początku mąż nie chciał grać ze mną do jednej bramki. Tolerowałam zdrady, bo bałam się samotności”