Powiadają, że pieniądze szczęścia nie dają, ale mnie dały wszystko, czego potrzebowałam – upragnioną wolność i niezależność. Przez wiele długich lat byłam oddaną żoną, strażniczką ogniska domowego i matką, która stawia dobro dzieci wyżej niż własne. Dla nich znosiłam upokorzenia i trwałam w toksycznym związku. Leszek zdradził mnie jeszcze przed ślubem, o czym dowiedziałam się kilka miesięcy później, gdy narodziło się jego dziecko.
Za nic na świecie nie przyznałby się do podwójnego życia, gdyby nie matka tamtej kobiety. Wpadła do naszego mieszkania w porze obiadu i machając mi przed oczami zdjęciem swego wnusia, wykrzyczała całą prawdę. Mąż spurpurowiał na twarzy, ale słowem się nie odezwał. Mnie kęs mięsa stanął w gardle.
– Zrobisz coś z tym? – zapytała go wprost kobieta.
– Tak, a teraz wynoś się z mojego domu – Leszek wreszcie odzyskał głos.
Byłam gotowa odejść od niego tuż po niedokończonym obiedzie, ale zatrzymał mnie, zapłakany, przepraszając za, jak się wyraził, bękarta.
– To stało się niechcący, a potem… Nie chciałem cię stracić… – przekonywał, ale nie udało mu się mnie zatrzymać.
Z mieszkania wyszłam tak jak stałam
Tyle że on dotarł do nich przede mną. Nie wiem, co im powiedział, ale wzięli jego stronę, bo ich zdaniem małżonkowie powinni rozwiązywać swoje problemy, a nie od nich uciekać. Nie było więc mowy o rozstaniu, separacji czy rozwodzie. Zresztą wkrótce okazało się, że jestem w ciąży. Dziecko zamknęło mi możliwość ucieczki.
Nie wierzyłam, że jestem w stanie utrzymać się sama, a co dopiero jako samotna matka zapewnić byt sobie i dziecku, więc zostałam z Leszkiem. Nigdy nie pogodziłam się ze zdradą męża, ale nauczyłam się tolerować jego syna. Pozwalałam mu przyjeżdżać, spędzać czas z naszą córką, nie dając mu odczuć, ile złych wspomnień we mnie budzi.
Wiedziałam, że jego matka liczyła na więcej, ale Leszek we mnie widział żonę. Być może sądził, że zahukaną dziewczynę bez wsparcia bliskich łatwiej oszukać? Bo trudno nazwać miłością nasze bycie razem. Mąż szybko przestał się o mnie starać.
Z czasem mu zobojętniałam
Dziwiły go moje próby wskrzeszenia namiętności między nami. Kiedy jedyny raz odważyłam się przełamać wstyd i zaprezentowałam mu się w koronkowej bieliźnie skrzyczał mnie, że zapaliłam światło, a on się nie wyśpi. Doceniał mnie jedynie jako matkę swego dziecka i nie szczędził mi pochwał. Chociaż tyle – pocieszałam się.
Po siedmiu latach nasze małżeństwo praktycznie nie istniało. Byliśmy jak dobrze działająca rodzicielska instytucja, ale po łączących nas uczuciach nie zostało już nic. Czy nie byłam zazdrosna? Od tamtej historii nie przestawałam myśleć, gdzie jest i co robi, kiedy nie ma go z nami...
Leszek potrafił wytłumaczyć się z każdej minuty nieobecności tak przekonująco, że zdziwiłam się na wieść o jego kolejnym romansie. Sama go zresztą nakryłam. Pewnego późnego popołudnia przechodziłam koło jednej z kawiarni. Pędziłam po córkę, bo obiecałam jej wspólne zakupy po zajęciach z angielskiego.
Zaskoczona widokiem męża wpatrzonego w swoją o połowę młodszą sekretarkę w pierwszej chwili ich zignorowałam i poszłam dalej. Dopiero po kilku krokach dotarło do mnie, czego byłam świadkiem, i zawróciłam. Nie weszłam jednak do środka, nie odważyłam się zmierzyć z sytuacją... Całe popołudnie udawałam, że nic się nie stało. Mąż pojawił się w domu dopiero w porze kolacji i jak zwykle nie obdarzył mnie nawet przelotnym spojrzeniem.
Dostrzegł tylko przygotowaną pieczeń i rzucił się na nią, jakby nie jadł przez tydzień. Mlaskał i sapał, pałaszując kolację, a ja siedziałam po drugiej stronie stołu, wiedząc, że dawniej apetyt zawsze dopisywał mu po udanym seksie. „Czyli to świeża sprawa” – pocieszyłam się myślą, że w takim razie wcześniej był mi wierny.
Jakież to było żałosne
Łudziłam się, że i to zauroczenie szybko minie, ale mąż coraz częściej wyjeżdżał w delegacje. Wysłał mnie nawet samą na wakacje z córką, twierdząc, że trudno mu się wyrwać z w firmy w tak trudnym momencie. Przyjmowałam jego łgarstwa ze spokojem, bo nie wiedziałam, co robić. Wszcząć awanturę? Zabrać dziecko i odejść? Dokąd, skoro nigdy nie pracowałam?
Zbyt wiele widziałam rozwodów wśród naszych znajomych. Nie chciałam być kolejną byłą żoną puszczaną w skarpetkach, bez środków do życia. Nie miałam wyjścia: musiałam znosić upokorzenia, mając nadzieję, że Leszek nie straci do końca głowy dla tej drugiej... Że będzie pamiętał o dobru naszych dzieci? A co, jeśli się mną znudzi? Poczułam, jak pętla zaciska mi się na szyi.
Grosza ode mnie nie dostaniesz
W końcu odważyłam się powiedzieć mężowi, że wiem o jego romansie. Czasem człowiek robi coś wbrew rozsądkowi, mając nadzieję, że wyznana prawda zmieni bieg wydarzeń, a ja wciąż miałam nadzieję.
– Chcesz rozwodu? – zapytał, nie próbując się nawet tłumaczyć.
– Nie wiem – odpowiedziałam nieco zdezorientowana.
– To ja ci powiem, co z nami będzie – zaczął. – Wytrzymamy razem pięć lat, dopóki nasza Justynka nie skończy liceum, a potem każde z nas pójdzie w swoją stronę. Lepiej zacznij już odkładać pieniądze, bo grosza ode mnie nie dostaniesz. Pomogę tylko małej, jeśli zechce się uczyć. A teraz wybacz, mam randkę…
Skończył rozmowę, nawet nie obdarzając mnie spojrzeniem. „Więc za takiego mężczyznę wyszłam?” – pomyślałam, próbując się nie rozsypać i nie rozpłakać. „Jest ze mną tylko ze względu na córkę? Ale po co udaje?’ – zaczęłam się zastanawiać, kiedy doszłam już do siebie.
Wtedy uznałam, że najwyraźniej Leszek tak bardzo kocha córkę, ale musiały minąć niemal dwa lata nim dowiedziałam się o prawdziwych powodach jego decyzji. Rzeczywiście byłam głupia, wierząc dawniej w jego miłość. Od lat łączyły go ze mną tylko interesy, o których nie miałam najmniejszego pojęcia.
Mąż, uciekając przed wierzycielami i skarbówką, przepisał na mnie jedną ze swoich firm, akurat dziwnym trafem tę przynoszącą dochody. O całej sprawie dowiedziałam się przez przypadek, gdy jakiś urzędnik skarbowy pomylił adresy i wysłał dokumenty z ostatniej kontroli na nasz adres domowy zamiast do siedziby firmy.
Zajrzałam do koperty, ponieważ widniało na niej moje imię i nazwisko. Pomyślałam, że los się do mnie uśmiechnął i natychmiast pojechałam skonsultować się z naszym znajomym prawnikiem. Łudziłam się, że firma stanie się moją przepustką do wolności, ale adwokat rozwiał moje nadzieje.
– Żaden prawnik w tym mieście się za tobą nie wstawi, bo tu chodzi o coś znacznie poważniejszego niż lewe dokumenty czy kochanki Leszka – powiedział, nie zaglądając nawet do koperty.
– Kochanki?! To było ich więcej?
Poczułam, jak uchodzi ze mnie powietrze, ale adwokat kontynuował swój wywód i, niepytany, poradził mi, żebym nie pchała nosa, gdzie nie trzeba i wiodła takie życie, jak dotychczas – niczego nieświadomej żony i matki.
– Zdrada to nic w porównaniu z tym, co ci grozi. Uwierz mi, w biznesie Leszek nie cofnie się przed niczym, bo ma nóż na gardle. A ci, którzy mu go do niego przyłożyli, też nie mają skrupułów – dodał.
Nie chciał jednak wyjaśnić, kim są wspomniani ludzie, a ja byłam zbyt zszokowana, żeby dopytywać, lecz dobrze zapamiętałam sposób, w jaki o nich mówił.
Prawdziwy cud
Po tej rozmowie straciłam już nadzieję, że w moim życiu może się jeszcze wydarzyć coś dobrego. Niby, teoretycznie, posiadałam firmę, ale nie mogłam ani nią zarządzać, ani tym bardziej rozwieść się z mężem. „On nigdy nie pozwoli ci odejść, dopóki będziesz właścicielką jego biznesu, a będziesz nią tak długo, jak długo on uzna, że mu się to opłaca” – dźwięczały mi w uszach słowa znajomego. I jeszcze ci „oni”, o których istnieniu nie miałam pojęcia, ale budzili we mnie grozę.
Przybita, zamiast wrócić prosto do domu pojechałam do najbliższego kiosku i odruchowo wypełniłam kupon totolotka. Od kilkunastu lat raz lub dwa razy w miesiącu skreślałam liczby. Rodzina żartowała z mojego niegroźnego nałogu, bo więcej na niego traciłam, niż zyskiwałam, ale tamtego dnia los najwyraźniej postanowił wynagrodzić mi brak szczęścia w miłości.
Dwa dni później, zszokowana, patrzyłam na ekran komputera, nie mogąc uwierzyć, że zdobyłam pół miliona złotych po odliczeniu podatków i puli pozostałych zwycięzców. W pierwszej chwili chciałam opowiedzieć o swoim szczęściu Leszkowi, ale coś mnie powstrzymało. Teraz ja również miałam swoją tajemnicę i pieniądze, więc mogłam zacząć się zastanawiać, jak ich użyć, żeby wyzwolić się z cuchnącego fałszem związku.
Poprosiłam o nieprzelewanie wygranej na żadne z naszych kont bankowych, nie otworzyłam też własnego, nie chcąc wzbudzać podejrzeń. Wszystkie banknoty starannie zabezpieczyłam i zakopałam w kilku miejscach na działce moich rodziców. Przez krótką chwilę czułam się panią sytuacji. „Jeszcze tylko trzy lata i będę wolna, a wtedy zrobię, co zechcę” – rozmarzyłam się.
Z ulgą zrzuciłam brzemię ciążące mi od lat
Kamień spadł mi z serca, gdy zrozumiałam, że nareszcie jestem panią sytuacji i moje decyzje nie zależą już od widzimisię faceta, który nigdy mnie nie szanował. W przypływie dobrego nastroju w drodze powrotnej do domu postanowiłam zajrzeć do firmy męża. Tej oficjalnie przynoszącej straty, w której zazwyczaj przesiadywał. Ku swojemu zdziwieniu zastałam w niej zapłakaną sekretarkę z wyraźnie zaokrąglonym brzuchem, i przerażonego Leszka w towarzystwie ekstrawagancko ubranego mężczyzny i dwóch osiłków.
– Jak miło! Jest i szanowna małżonka – mężczyzna ucieszył się na mój widok, ale w jego głosie było coś, co budziło mój niepokój. – I zarazem właścicielka drugiej firmy, o której nic mi nie wspominałeś, Leszku… Pani pozwoli – podniósł się i wyciągnął w moim kierunku rękę.
Kiedy, cała drżąc, podałam mu swoją dłoń, ścisnął ją mocno.
– Kuro domowa, zaraz podpiszesz mi umowę sprzedaży i oddam ci mężulka w nienaruszonym stanie – wysyczał.
– A jeśli nie?
Wciąż z trudem panowałam nad drżącym z przerażenia ciałem.
– Jeśli nie?! – odchylił połę marynarki, wyjął schowany pod nią pistolet i wycelował w kierunku męża.
– Rozumiem – zawahałam się i nagle doznałam olśnienia.
Coś we mnie pękło i jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki przestałam się bać.
– Powiedz, kochanie, swojej sekretarce, żeby przygotowała odpowiednie dokumenty i jeszcze… – z niedowierzaniem słuchałam swojego pewnego siebie głosu.
Mężczyzna przyjrzał mi się nieufnie, wzięłam więc głęboki oddech i zagrałam va banque. „Upiekę dwie pieczenie na jednym ogniu” – przebiegło mi przez głowę, zanim poprosiłam zdumioną kochankę męża o przygotowanie dodatkowo naszego pozwu rozwodowego.
– Po przekazaniu panu firmy rozstaniemy się za porozumieniem stron – zwróciłam się do zdruzgotanego Leszka, a szczerze rozbawionego sytuacją mężczyznę zapytałam, czy w razie problemów z rozwodem mogę liczyć na jego wsparcie.
– Chyba nie wiesz, z kim rozmawiasz – jęknął zdruzgotany mąż.
Nie wiedziałam i było mi to zupełnie obojętne. Pragnęłam jak najszybciej zapomnieć o zmarnowanej młodości u boku oszusta, więc zaraz po rychłym rozwodzie zamierzałam zabrać córkę i wyjechać jak najdalej od niego. Nawet, jeśli miałby mi w tym pomóc sam diabeł albo przynajmniej ten lokalny mafioso. Mężczyzna, nie przestając rechotać, obiecał mi swoją pomoc, więc Leszek podpisał pozew, a ja z przyjemnością zrzekłam się firmy i tym samym zrzuciłam ciążące mi od lat brzemię. Wreszcie byłam wolna i zabezpieczona aż po kres moich dni. A także szczęśliwa – tak jak wtedy, gdy wszystko jeszcze wydawało się możliwe.
Iza, 38 lat
Czytaj także:
„Mama długo trzymała mnie pod spódnicą i próbowała wżenić w rodzinę sąsiadów. Swoją drogę odnalazłam w słonecznej Italii"
„Tyrałam za granicą, a mój mąż rozbijał się po knajpach. Gdy wróciłam z portfelem pełnym gotówki, kajał się jak małolat”
„Mąż i szwagierka mieli ważniejsze sprawy niż opieka nad niedołężną matką. Podmywałam teściową, bo było mi jej żal”