Postanowiłem spędzić popołudnie na radosnym próżnowaniu. Od czasu do czasu mi się należy. Nie jestem maszyną, chociaż niektórzy lubią tak o mnie myśleć. Na przykład rodzina. Nikt inny nie musi się za bardzo starać, skoro ja sam to robię z tak dużym powodzeniem. Wystarcza.
A co ja takiego robię? No, przede wszystkim zarabiam pieniądze i utrzymuję całe towarzystwo: żonę, córkę i dwóch synów. W tej chwili jedynie żona w pełni na to zasługuje. Teresa prowadzi dom i dba o wszystkich, gotuje, sprząta, pierze, robi zakupy, urządza przyjęcia. Nie wiem, jak ona to wytrzymuje, bo na dodatek jeszcze ma miły uśmiech dla każdego, nigdy się nie skarży, nie narzeka.
W przeciwieństwie do wiecznie niezadowolonej latorośli, którą należało już dawno temu pogonić do roboty. Broni ich przed tym matka. „Jeszcze się napracują, to wciąż dzieciaki, niech się cieszą życiem, po co mają tak szybko wkraczać w świat dorosłych” – dobre sobie, ktoś by pomyślał, że mowa o siedemnastolatkach, tymczasem najmłodsza Jola ma już dwadzieścia lat, Konrad dwadzieścia cztery, a Michał dobiega trzydziestki.
Dzieci powinny się usamodzielnić
Ja w wieku Konrada miałem już rodzinę i walczyłem o zawodową pozycję, mieszkanie, samochód. Piąłem się w górę. Oni żyją w marazmie, oczywiście na nasz koszt, traktują dom jak bezpłatny, za to dobrze wypasiony pensjonat i nie myślą nawet o żadnej dziewczynie na stałe, że o robocie nie wspomnę. Co najwyżej coś dorywczego, szczególnie po rodzinnej awanturze. Kiedy jednak atmosfera się uspokaja, ich życie wraca na stare tory: imprezowanie i zaliczanie kolejnego semestru. Nawet nie jestem w stanie się połapać, którego i na jakiej uczelni. W przypadku Michała – chyba z dwudziestego. Najdłuższe studia nowoczesnej Europy.
Gdyby Teresa trzymała moją stronę… Nigdy tak nie było. Gdy idzie o dzieci, jesteśmy w wiecznej kontrze. Całe życie je rozpieszczała, hołubiła, mannę z nieba prosto do dziobków wkładała. Jak to matka, ale jednak bez przesady! Konrad przestał jeść cokolwiek innego niż pizza i tosty z żółtym serem – proszę bardzo, niech je tylko to, smacznego. Michał zaczął palić papierosy w czwartej klasie podstawówki – niech pali, szybciej zaczął, szybciej skończy (tu akurat, przyznać muszę, miała rację, rzucił, zanim poszedł do liceum). Jola jako nastolatka nie wracała na noc z imprez – ależ świetnie, dziewczyna dobrze się bawi, ma powodzenie, to co, ma siedzieć zamknięta w pokoju? Wolałbyś wychować zakonnicę?
Najgorsze, że mimo moich gorących sprzeciwów, zawsze wszystko układało się po ich myśli, dzieciaki i tak robiły, co chciały, a tylko my kłóciliśmy się i walczyliśmy ze sobą do ostatniej kropli krwi. Czasem sobie myślę, że gdyby nie szanowne potomstwo, bylibyśmy z Tereską zupełnie inną parą, nie byłoby między nami chyba żadnych konfliktów, napięć. Naprawdę, ona jest tak łagodną kobietą. Nie pamiętam, żebyśmy posprzeczali się kiedykolwiek o coś innego niż sprawy dotyczące dzieciaków.
Czasem czuję ich pogardę
Rodzina to chyba jednak jakiś toksyczny wynalazek, już z samego założenia, u podstaw. Nie mogę powiedzieć, że nie kocham własnych dzieci, przeciwnie, oddałbym dla nich życie, poświęcił zdrowie i oszczędności, zrobiłbym wszystko, ale na Boga, w razie prawdziwej potrzeby, gdyby stało się coś naprawdę złego, strasznego. Na co dzień – zwykły, pospolity dzień – wkurzają mnie niepomiernie. Swoim egoizmem, lenistwem, bezmyślnością, brakiem szacunku dla ciężkiej pracy i dla nas. Tak, dla nas, bo rozumiem, że pogardzają mną, frajerem na dwóch etatach, przepracowanym, znerwicowanym, wypalonym facetem, który nie potrafi być cool, tylko wiecznie się o wszystko czepia. Ale matką?
Tak, pogardzają nią, chociaż oczywiście bardzo ją kochają, z pewnością bardziej niż mnie. Uważają jedynie, i nie omieszkają czasem o tym mówić, że jest głupia, tyle lat żyjąc ze mną, godząc się na pozycję kury domowej.
– Matka, przecież ty jesteś całkiem inteligentna baba, a życie spędzasz jako kiepsko opłacana służąca – rzuci od czasu do czasu, przy smakowitej kolacyjce z butelką czerwonego wina, wpatrzony w smartfon młodszy z synalków.
– No właśnie, mamo, kiedy ostatni raz przeczytałaś jakąś książkę? – to Jola, studentka filologii polskiej.
– Właśnie skończyłam…
– Nie mówię o tych kretyńskich kryminałach, mam na myśli poważną, głęboką lekturę. Czy ty w ogóle czytałaś kiedyś Dostojewskiego? Albo Gombrowicza? Jak każdy cywilizowany człowiek?
I co ją to obchodzi, smarkulę głupią? Niech sobie dyskutuje o literaturze ze swoimi kumplami i da spokój matce. Znalazła się, pani wyrocznia.
– Ja tam, jak się kiedyś ożenię, to tylko z feministką. Sam jestem feministą i uważam, że kobieta i mężczyzna powinni dzielić się wszystkimi obowiązkami. Po równo, nie tak, jak u nas, że mama zapieprza, a ojciec w fotelu siedzi – to znowu młodszy.
Ciśnienie mi skoczyło
Ręce opadają! Owszem, siedzę nawet w trzech fotelach i nie powiem, że mi w nich tak cholernie wygodnie. Może nawet wolałbym chałupę posprzątać, gdyby w zamian żona posiedziała w jednym z nich i przyniosła trochę kasy na obiad. Jak oni mogą pleść takie bzdury, mieszkając tutaj, żywiąc się, gapiąc godzinami w smart tv. Czy któreś kiedykolwiek ruszy tyłek, by pomóc matce? Czy ona rzeczywiście jest MOJĄ ofiarą? Bo mnie się wydaje, że głównie ich.
Ciśnienie mi skoczyło, gdy znowu zacząłem o tym wszystkim myśleć. To ma być radosne popołudnie – przypomniałem sobie. Sobotnie, wolne i na luzie. Do poniedziałku dużo czasu. Pilnuj się, chłopie, nie daj się zwariować. W końcu kiedyś szczeniaki się wyniosą, a ja przejdę na emeryturę i wspólnie z Tereską zaczniemy wreszcie samodzielne, beztroskie, szczęśliwe życie. Będziemy podróżować, jeść w dobrych restauracjach, tańczyć, bawić się, a może nawet czytać wspólnie Dostojewskiego. Czemu nie, w długie zimowe wieczory przy kominku? Nie jesteśmy idiotami, po prostu nigdy na nic nie starcza czasu.
Teraz też mógłbym zasiąść w fotelu i pogrążyć się w lekturze, ale wieczorem mają przyjść goście. Teresa szaleje w kuchni, a ja postanowiłem sprzątnąć ogród. Żadna praca, ogród to moja pasja, przyjemność znajduję nawet w grabieniu. Machając dziarsko grabiami zachwycałem się ciepłym jesiennym popołudniem i miękkim światłem złocącym ostatnie kwiaty, astry i koci wrzask. Co za nazwa! Przyniosłem sobie browarek, potem drugi.
To miało być miłe spotkanie
A później zjawili się goście, dwie pary z sąsiedztwa, znajomość raczej świeża. Chociaż od dawna mieszkamy blisko siebie, to jednak w domach się dotychczas nie spotykaliśmy. Rozmowa toczyła się gładko, było całkiem sympatycznie i wesoło. W pewnej chwili jedna z pań, Renata, zaprosiła nas na przyjęcie, za dwa tygodnie.
– To z okazji naszej rocznicy ślubu. Będzie kilka osób.
– Której rocznicy, można wiedzieć?
– Piętnastej.
– O, a my już wkrótce obchodzić będziemy trzydziestą. No proszę, mamy dokładnie dwa razy dłuższy staż – Teresa uśmiechnęła się, nagle dziwnie smutna.
– I jak się pani czuje po tych trzydziestu latach małżeństwa? To szmat czasu…
– Ja? – moja żona zawahała się chwilę, jeszcze bardziej posmutniała, a następnie wypaliła z widoczną na twarzy desperacją: – Okropnie. Naprawdę beznadziejnie.
Wbiła spojrzenie w talerz. Poniewierały się na nim mięso, ziemniaki i surówki, wszystko skotłowane i raczej nietknięte. Grzebała w tym widelcem mocno zamyślona. Nasi goście wymienili między sobą skonsternowane spojrzenia. Chyba przyszła kolej na mnie.
– Niby co chcesz powiedzieć – próbowałem się roześmiać, choć zabrzmiało to strasznie sztucznie i głupio – że było nam aż tak źle? „Okropnie, beznadziejnie”? To bilans naszego małżeństwa? Serio to mówisz?
– Nie, po prostu tak to dzisiaj czuję. Może ze zmęczenie, może łapie mnie jesienna depresja, a może przemawia przeze mnie poczucie, że muszę już być bardzo stara, skoro aż trzydzieści lat minęło. Nie wiem, przepraszam – ale nawet na mnie nie spojrzała i w jej głosie nie wyczułem żadnej skruchy.
Byłem w szoku
Zepsuła humory wszystkim. Sąsiedzi nie doczekali nawet deserów, poszli spłoszeni i zakłopotani. Pewnie zasiedli gdzieś potem razem, by skomentować całą sytuację. A to dopiero sensacja.
– Teresko, co to miało znaczyć? Jak mogłaś tak się zachować, takiego wstydu nam narobić przy ludziach? Upiłaś się czy co?
– Jeszcze raz cię przepraszam, ale nawet jeśli trochę wypiłam, to alkohol tylko mi pomógł powiedzieć prawdę.
– Jaką prawdę?
– Uważam, że nasze małżeństwo nigdy nie było udane, że zmarnowałam przy tobie życie i chciałabym choć ostatnie lata spędzić bez ciebie. Najchętniej sama.
– Zwariowałaś? O czym ty mówisz?
– O tym, że mam cię serdecznie dość. I że chcę odejść.
– Ale dlaczego? Ja nic z tego nie rozumiem, błagam cię, oświeć mnie.
– W ogóle cię nie obchodzę. Moje potrzeby, pragnienia, ambicje, tęsknoty – nic o nich nie wiesz. Dlatego nie rozumiesz. Faktycznie wymagasz oświecenia, ale to robota na dłużej, a mnie nawet już się nie chce jej zaczynać.
– Jednak zacznijmy, powiedz coś, przecież ty nigdy nic nie mówiłaś, nie skarżyłaś się. Myślałem, że jesteś szczęśliwa, że ci dobrze, że gdyby nie kłótnie o dzieci…
– Nie jestem szczęśliwa już od bardzo dawna.
– Nie wierzę! To oni namącili ci w głowie, jak zwykle, wszyscy razem do kupy, zawsze przeciwko mnie.
– Nie bądź śmieszny, Robert. Przykro mi, że tak nagle to wyszło, akurat dzisiaj, akurat przy tych ludziach. Głupio to zabrzmi, ale przy obcych jakoś łatwiej. Człowiek odważniejszy. Długo kisiłam to w sobie. Za długo, nie daję już rady.
Zaczęła zbierać talerze, kieliszki, sztućce, płukać je, wkładać do zmywarki. Tak jak zawsze, jakby nie powiedziała tego, co powiedziała, jakby nic się nie stało. Tylko ta mina, ten rozpaczliwy wyraz twarzy. Nie mogłem tego znieść.
– Teresko, może to naprawdę jesienna depresja. Potrzebny ci dobry lekarz…
– Nie, jedyne, co mi potrzebne, to własne życie. Ukradliście mi je wszyscy razem. Chcę je teraz wam odebrać, mieć je tylko dla siebie.
Nie byłem w stanie dalej z nią dyskutować. Co za brednie, głupie wymysły. Pewnie kogoś poznała, ma romans. Jak to możliwe, że niczego wcześniej nie zauważyłem? Ale nie, niemożliwe, to nie w jej stylu. Raczej kryzys wieku średniego. Poszedłem spać do pokoju gościnnego, mając nadzieję, że rano zapomnimy o wszystkim. Zasiądziemy do niedzielnego śniadania i jak zwykle posprzeczamy się z dzieciakami. Sytuacja wróci do normy.
Rozstaliśmy się kilka tygodni później. To ja się wyprowadziłem, nie wytrzymałem napięcia. W perspektywie, o ile nic się nie zmieni, czeka nas sprzedaż domu, podział majątku, separacja, być może rozwód i kompletne rozbicie rodziny. Wierzę, że do tego nie dojdzie, że Teresa opamięta się. Ciągle jej nie rozumiem i nie poczuwam się do żadnego błędu, żadnej winy. Jej zachowanie uważam za szaleństwo, ale jestem gotów jej wybaczyć. Byle tylko wycofała się ze swojej decyzji. Bylebyśmy mogli znowu być wszyscy razem. Niczego innego tak nie pragnę, niczego innego mi nie trzeba. Kocham ją bardzo, ją i dzieci. Nie wyobrażam sobie bez nich życia.
Robert, 60 lat
Czytaj także: „Wychowałam się bez matki, bo wybrała przyjemność w małej komunie. Ojciec się starał, ale ciągle mam żal do świata”
„Kumpel odkrył, że narzeczona przyjaciela ma kolorową przeszłość. Nie sądziłem, że wykorzysta tę wiedzę w taki sposób”
„Wzięliśmy kredyt na 75 tys. zł, żeby wyprawić huczne wesele. Przez skąpstwo gości w małżeństwo weszliśmy z długiem”